1 października, 4
miesiące wcześniej
Kłamstwa przychodziły mu tak łatwo. Nie miał najmniejszego
problemu z wymyśleniem głupiej historyjki, w którą wszyscy uwierzą. W swoich
kłamstwach nie lubił tego, że po wypowiedzeniu ich, czuł się jak gówno. Miał
sobie za złe, że okłamywał bliskich sobie ludzi.
Nie zawsze się tak czuł. To nieprzyjemne ukłucie pojawiło
się niedawno. Gdy zaczął mówić prawdę.
Powiedział Deanowi o Cambridge. Wciąż wracał do tego
pamięcią w obawie, że źle postąpił.
– Wyrzucili mnie z Cambridge – wyznał Deanowi, unikając jego
wzroku. – Spędziłem cholernie dużo czasu, ucząc się do egzaminów. Okropnie się
wtedy stresowałem i zarwałem kilka nocy na naukę… Ciągle myślałem, że się tam
nie nadaję, wiesz?
Dean wyciągnął rękę, by pogładzić go po policzku, ale Teddy
ją odtrącił.
– Dlaczego?
– To Cambridge, Dean. Wskaźnik przyjęć wynosi zaledwie
dwadzieścia jeden procent. To niewiele – wyjaśnił cicho. – Dostałem stypendium.
Cały czas miałem wrażenie, że wszyscy są lepsi ode mnie. Wszyscy byli tacy
mądrzy i zawsze wiedzieli, co powiedzieć i… byłem jeszcze ja. Tak zamartwiałem
się wynikiem egzaminów, od których zależała moja przyszłość na uniwersytecie,
że w końcu nie zdałem.
Nie miał odwagi spojrzeć na Deana. Czy myślał teraz, jaki z
niego nieudacznik? Nie odzywał się. Zamiast powiedzenia czegokolwiek, próby
pocieszenia go, tylko delikatnie objął go ramionami. Tym razem Teddy mu na to
pozwolił.
– W porządku, Teddy.
– …Możliwe, że byłem również odpowiedzialny za dość poważny
pożar. Łatwiej było powiedzieć, że rzuciłem studia, niż że zostałem z nich
wyrzucony.
– Czekaj, pożar? Poważnie?
Teraz siedział zamknięty w łazience, zastanawiając się, czy
wyznanie tego wszystkiego było dobrym pomysłem. Dean wiedział o jednej z jego
największych życiowych porażek. Stracił w jego oczach, chociaż ten nie dawał po
sobie tego poznać. Ciągle tylko żartował, próbując poprawić mu humor. Powiedział
nawet, że wszystko będzie dobrze, dopóki nie podpali ich mieszkania.
Ich mieszkania.
Przez swoje kłamstwa stracił już dom. Nie chciał tracić kolejnego,
a także Deana. Z drugiej strony, przyznawanie mu się do każdego kłamstwa mogło
zakończyć się katastrofą – było ich zbyt wiele.
Nerwowo przeczesał dłonią włosy. Z czarnych stały się nieco
bardziej brązowe, może trochę czerwonawe. Podobał mu się nowy kolor,
potrzebował chociażby małej zmiany.
Bycie w prawdziwym związku równało się z byciem szczerym.
Nie miał pewności, czy był na to gotowy. Jeszcze poprzedniego dnia, gdy Dean
zapytał, gdzie idzie, Teddy odpowiedział, że na spacer. Tak naprawdę, poszedł
spotkać się z Annie do kafejki kilka ulic dalej.
Rozległo się pukanie do drzwi.
– Już wychodzę – powiedział szybko.
Przemył wodą twarz i przejrzał się w lustrze. Równie dobrze
mógłby mieć wypisany na czole wyraz „kłamca”. Westchnął, otwierając drzwi.
– Gotowy do wyjścia? – zapytał Dean z uśmiechem.
Ani trochę.
– Pewnie – odpowiedział szybko, odsuwając na bok
zaprzątające jego umysł myśli. Zajmie się nimi później.
Tym razem to Teddy organizował ich randkę. Jak tylko
usłyszał, co ma odbyć się w Luton, nie mógł przegapić jednej z nielicznych
okazji na przeżycie czegoś jako tako ciekawego w tym beznadziejnym mieście.
Prawdą było, że w Luton nieczęsto działy się rzeczy, jakie by go chociaż w
najmniejszym stopniu zainteresowały, a tym bardziej takie, dla których
zdecydowałby się na wyjście z domu.
Nie powiedział Deanowi, co będą robić. Chciał, by zostało to
tajemnicą do momentu, aż dotrą na miejsce. Wątpił jednak, żeby udało mu się
utrzymać ten sekret – w radiu już kilkakrotnie mówili na temat tego wydarzenia.
Ale Dean nic nie mówił. Może udawał, że nie wie.
Albo może nie podejrzewał Teddy’ego o coś takiego. O decyzję
na uczestnictwo w paradzie równości.
Specjalnie założył na siebie odpowiednie ubrania –
niebieskie dżinsy, żółtą koszulę w małe korony i czapkę z daszkiem w kolorze,
który podchodził pod różowy. Był panseksualną modową porażką. I był z tego
dumny.
– Gdzie mnie zabierasz? – zapytał Dean po dwudziestu
minutach spaceru.
Jaka była bezpieczna odpowiedź? Czy to już moment, w którym
zdradza mu swoje niecne plany? Czy może jeszcze chwilę powinien się z nim
pobawić i nic mu nie mówić?
– Jeszcze się nie domyśliłeś? Teraz zaprowadzę cię do
ciemnej uliczki i brutalnie zgwałcę.
Dean parsknął cicho, a Teddy nie mógł oprzeć się myśli, że
to był cudowny dźwięk i chętnie usłyszałby go jeszcze raz.
– Nie mogę się doczekać.
Od miejsca, w którym miała rozpocząć się parada dzieliły ich
dwie przecznice, a już widzieli ludzi idących z tęczowymi flagami i plakatami o
równouprawnieniu. Na sam widok zrobiło mu się milej w sercu. W tym samym
momencie przypomniały mu się słowa Fredericka Douglassa:
"Wolę być prawdziwym dla siebie, nawet jeśli grozi
to narażeniem się na kpinę innych ludzi, niż być dla siebie fałszywym
i narazić się na własną odrazę."
12 października
– Jest świetny, naprawdę. Musicie go poznać.
Wszyscy koledzy Deana, z jakimi wyszedł na piwo byli
zmuszeni słuchać jego ciągłych wywodów na temat Teddy’ego. Był on głównym
tematem ich rozmów, ponieważ Dean nie potrafił przez pięć minut mówić na jakiś
temat, nie uwzględniając przynajmniej raz imienia swojego chłopaka.
Opowiadał o nim wszystkim, którzy chcieli słuchać. A także
tym, którzy nie chcieli. Właściwie, opowiadał o nim każdej osobie, jaka akurat
się napatoczyła.
Został zaproszony na spotkanie z kumplami w barze. Chciał
zabrać ze sobą Teddy’ego, ale odmówił, tłumacząc się, że musi jutro wcześnie
wstać do pracy.
Sięgnął do szyi i delikatnie chwycił w palce cienki
łańcuszek. Wyciągnął go spod koszulki i pokazał po kolei każdemu ze swoich
kolegów zawieszkę.
– Nawet załatwiłem to – pochwalił się, obracając w palcach
pierścionek. – Dzisiaj go odebrałem.
Był inny niż wcześniej. Jeszcze kilka tygodni temu wisiał
tam złoty pierścień z Władcy Pierścieni, teraz zastępował go inny. Ten był
nieco cieńszy i srebrny. Na zewnątrz wygrawerowany został kształt dobrze
znanego mu gwiazdozbioru – Wielkiej Niedźwiedzicy, a w środku widniały dwa
słowa, zapisane małymi pochyłymi literami: „Kocham cię”.
Mimo, że powiedział Teddy’emu, że nie zamierza się
oświadczać, prawda była odmienna. Już załatwił idealny pierścionek, teraz
zostało mu tylko czekać na odpowiedni moment.
Miał dopiero dwadzieścia dwa lata, a Teddy za miesiąc miał
skończyć dwadzieścia. Wiele razy myślał, czy to nie za wcześnie na taki ruch.
Umawiali się dopiero niecały rok. Coś mu jednak podpowiadało, cichy głosik
serca, że skoro go kocha, to ten ruch będzie idealny.
Wśród kilku kolegów znajdował się Sebastian, który jako
jedyny zdawał się wciąż myśleć logicznie. Siedzieli już tam od kilku godzin i
każdy z nich wypił po kilka kufli piwa.
– Uważasz, że nie zauważy, że zmieniłeś pierścionek? Nie
jest nawet podobny do tamtego.
Miał rację. Nie mógł tak po prostu zostawić pierścionka tam,
gdzie trzymał poprzedni. Wystarczyłoby, żeby ściągnął koszulkę, a Teddy miałby
na niego dobry widok.
– Schowam go później.
– Jesteś pewien? – zapytał już poważniej Sebastian,
przyglądając się pierścionkowi. – Z całymi tymi oświadczynami.
Dean pewnie kiwnął głową.
– Jak nigdy. Naprawdę go lubię. Lubię spędzać z nim czas.
Lubię, jak śmieje się z moich żartów. Lubię, jak rozmawia z Myosotis, kiedy
myśli, że nikt tego nie słyszy – powiedział rozmarzonym tonem. Sięgnął po swój
kufel i upił duży łyk trunku. – Mieszkamy razem i wychowujemy kotkę. Jedyne,
czego nam brakuje, to tęczowa flaga wisząca za oknem i ślub.
– Myślisz, że się zgodzi? – zapytał blondyn, siedzący po
jego prawej stronie.
Nie. Nie był pewien. Nie wiedział, jak Teddy zareaguje na
jego pytanie. Miał nadzieję, że rzuci mu się na szyję i krzyknie „Tak”, chociaż
dobrze wiedział, że tak nie będzie. Nawet, jeśli się zgodzi, prędzej ucieknie z
pokoju niż padnie w jego objęcia.
Czy Teddy czuł to samo, co on? Nigdy nie powiedział mu, że
go kocha. Próbował okazywać to swoimi czynami, ale ani razu nie wypowiedział
tych dwóch krótkich słów. Dean nie miał mu tego za złe, rozumiał, że wyznanie
miłości może przychodzić mu z trudem, ale wciąż czekał.
– Chciałbym, żeby się zgodził. Przeprowadzimy się gdzieś z
dala od tej dziury. Trochę zaoszczędziłem przez lata. Muszę się wyrwać z Luton,
przenieść do jakiegoś miejsca, które jest też daleko od Londynu, żeby rodzice
dali mi spokój. Manchester też nie wchodzi w grę – zastanowił się chwilę,
obserwując poruszanie się piany w swoim kuflu. – Może Norwich?
Norwich, w przeciwieństwie do Luton, było całkiem ładnym
miastem. Przy okazji było oddalone o wiele kilometrów od Luton, Londynu i
Manchesteru – nie musiałby przejmować się wtrącającymi się rodzicami. Musiałby
tylko zostawić wszystkich swoich znajomych i znaleźć nowych.
– Jeśli to sprawi, że będziesz szczęśliwy, to się przenoś –
powiedział Sebastian, a reszta go poparła.
Kąciki ust Deana uniosły się do góry.
– Jak Teddy się zgodzi za mnie wyjść, to powierzę
organizację wieczoru kawalerskiego Sebowi. Tylko proszę, bez striptizerek… ani
striptizerów. Ma być przyzwoicie.
– Czy Vegas jest według ciebie przyzwoite?
– Seb – upomniał go. – Coś, co nie wymaga opuszczania
kontynentu.
Sebastian wydął usta, zawiedziony.
– Wyzwanie zaakceptowane. Sprawdzę wszystkie Londyńskie
kluby, aż znajdę coś idealnego na imprezę dla ciebie. Chyba, że życzysz sobie
imprezę na drugim końcu kraju? Da się załatwić.
– Zostawię to tobie. Powodzenia.
17 października
Plotki rozchodziły się zdecydowanie zbyt szybko. Właśnie
kończył czytać artykuł o premierze. Jego autor spekulował, czy premier popiera
jednopłciowe małżeństwa ze względu na orientację seksualną swojego syna.
Ich związek przestał być sekretem. Ukrywanie się przestało
być opcją. Informacja, że Dean Blackburn spotyka się z mężczyzną wyciekła do
Internetu i świat dowiedział się o ich związku. Prawdopodobnie przez to, że
nawet nie próbowali się kryć podczas parady.
Teddy był zaskoczony, widząc jak bardzo ludzie interesują
się prywatnym życiem nie samego premiera, a jego syna. Zadawali pytania, byli
zszokowani, obrażali go, a najwięcej z nich pisało, że powinien być dumny z
tego, kim jest.
– To nie tak, że się ukrywałem – powiedział Dean, widząc
pierwszy wpis na ten temat.
Świadomość o tym, że przestał być w szafie, ruszyła
Teddy’ego mniej, niż się spodziewał. Nie miał nic przeciwko zaprzestaniu
ukrywania się. Wciąż nie zgadzał się na okazywanie sobie uczuć na ulicy,
powtarzając, jak obrzydliwy to widok, gdy jakaś para się do siebie klei na jego
oczach, ale chętnie chodził z Deanem za rękę.
Siedzieli właśnie na ławce w pobliskim parku, przyglądając
się przechodzącym osobom. Niektórzy szli z psami, inni z dziećmi, a zdecydowana
większość przechodziła sama, szybkim krokiem, żeby tylko zdążyć, gdziekolwiek
się spieszyli.
Podbiegł do nich jeden pies. Wyglądał na labradora i wesoło
merdał ogonem, obwąchując ich nogi. Jego mokry czarny nos trącał materiał ich
spodni. Żaden z nich nie wykonał ruchu, nie wiedząc, czy pies nie jest
niebezpieczny.
Labrador położył pysk na kolanach Teddy’ego i spojrzał na
niego swoimi wielkimi brązowymi oczami. Poruszył jednym uchem, oczekując
pieszczot.
Dean się zaśmiał, wyciągając rękę do zwierzęcia. Pogłaskał
psa, uważając jednak na jego pysk.
– Może załatwimy sobie psa? – zaproponował Teddy’emu,
wskazując zwierzaka.
Młodszy chłopak prychnął. Myosotis z pewnością nie
spodobałby się pomysł dzielenia domu z psem. Z tego, co wiedział, ani razu w
ciągu swojego życia nie spotkała się z psem. Tak powinno zostać.
– Jak sprowadzisz psa do domu, to możesz pożegnać się z
kotem.
– Nauczy się, że nie wszystko należy do niej i czasem trzeba
się dzielić – powiedział Dean, chociaż sam w to nie wierzył.
Nie potrafił wyobrazić sobie Myosotis żyjącej w jednym
miejscu razem z innym zwierzęciem. Sam pomysł wydawał mu się absurdalny. Po co
im pies? Psa trzeba wyprowadzać na spacery, bawić się z nim. Psy wymagają
znacznie więcej opieki niż koty, które po prostu miauczą, kiedy czegoś chcą i
olewają cię przez resztę czasu.
Po niecałych dwóch minutach przybiegła do nich zdyszana
dziewczynka, ubrana w podarte dżinsy i flanelową koszulę.
– Benedict! – zawołała do psa.
Labrador obrócił pysk w jej stronę i zaszczekał. Podbiegł do
właścicielki, wciąż wesoło merdając ogonem. Dziewczynka przyczepiła smycz do
jego obroży i podrapała go za uszami.
– Miły ten twój pies – odezwał się Dean.
Dopiero po jego słowach zdała sobie sprawę z ich obecności. Zgarbiła
się lekko, mocniej zaciskając koniec smyczy w pięści.
– Przepraszam, uciekł mi.
– Skąd to imię? Benedict?
Pies, słysząc swoje imię, zaszczekał cicho. Podniósł głowę,
a jego wzrok utkwił w postaci Deana.
– To od imienia papieża – odpowiedziała mu krótko, powoli
się oddalając.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Gdy zniknęła,
powiedział do Teddy’ego:
– Byłem przekonany, że to od imienia tego aktora, jak mu
było… Cucumber? Cramplesrunch?
Teddy machnął na niego ręką.
– I tak nie wypowiesz tego poprawnie.
29 października
Długo przygotowywał się do tego spotkania. Widywał się z
Annie przeciętnie raz, może dwa na miesiąc, więc chciał wyciągnąć ze spędzonego
wspólnie czasu najwięcej, ile mógł. Dean powoli zdawał się coraz bardziej
tolerować dziewczynę i już nie narzekał za każdym razem, gdy Teddy miał się z
nią spotkać. A on i tak mówił mu tylko o niektórych z ich spotkań.
Umówili się na spotkanie pod kasynem Grosvenor. Przyszedł
pięć minut przed czasem i chodził w kółko przy wejściu do kasyna, czekając na
pojawienie się dziewczyny. Powinien pojawić się później. Annie zawsze spóźniała
się na spotkania. Wiedział o tym, a i tak przyszedł wcześniej.
Mocno otulił się granatową parką. Z dnia na dzień robiło się
coraz zimniej. Jesień rozpoczęła się na dobre, a już wkrótce miała ją zastąpić
zima. Te miesiące były okropne dla mieszkańców Anglii – padało więcej niż
zwykle, pogoda wciąż była jak pod psem i wszyscy chodzili z ponurymi minami.
Annie pojawiła się dwie minuty po wyznaczonej godzinie.
Włosy zaplotła w gruby warkocz, a usta pomalowała, jak zwykle, na czerwono.
Podobał mu się ten kolor. Pasował do niej.
– Hej, Teddy – przywitała się, przytulając go. – Co u
ciebie?
Nadszedł moment, którego nienawidził każdy Brytyjczyk.
Pogawędka. Najgorsze były te o pogodzie, a i tak należała ona do jednego z
popularniejszych tematów.
– W porządku. Dean chyba rozważa adopcję psa. W domu jest
bardzo… wesoło.
Weszli do kasyna. Od razu powitały ich czerwone światła i
okrągłe stoliki, przygotowane do różnych gier hazardowych.
– Zdaje sobie sprawę z tego, że z psem jest masa roboty?
– O to samo zapytałem – mruknął, rozglądając się po
pomieszczeniu.
Przeszli na bok, do baru. Zorganizował spotkanie z Annie z
konkretnego powodu. Skoro miał kończyć z kłamstwami, a przynajmniej starać się
to robić, nadszedł czas na powiedzenie jej prawdy. Zabrał ją do publicznego
miejsca, obawiając się ataku na swoją osobę.
– Muszę ci coś powiedzieć… Doszedłem do wniosku, że czas się
przyznać i skończyć z głupimi kłamstwami – zaczął powoli. Czekał na jej
reakcję. Obróciła głowę i rzuciła mu pytające spojrzenie. To mu wystarczyło. –
Okłamywałem cię. Jest mi teraz strasznie głupio z tego powodu.
– Co zrobiłeś?
Wziął głęboki oddech, szykując się do wyznania.
– Nie studiuję już na Cambridge, od jakoś, końca pierwszego
semestru.
Zapanowała między nimi cisza, przerywana tylko dźwiękami
gier i rozmowami siedzących obok osób. Annie przygryzła wargę, postukując
palcami w drewniany blat. Uśmiechnęła się.
– Wiedziałam o tym. Nie jestem idiotką, wiesz?
Nie wiedział, co powiedzieć. Otworzył szeroko oczy, a jego
usta kilka razy otwierały się i zamykały, jak u ryby.
– Wiedziałaś? – wydukał wreszcie.
– Pewnie, że wiedziałam. Pojechałam cię odwiedzić, zrobić ci
niespodziankę i wtedy dowiedziałam się, że już nie ma cię na liście studentów. Trochę
musiałam się naczekać na usłyszenie od ciebie prawdy, ale byłam cierpliwa.
Nawet nie zauważył, kiedy wydobyło mu się z ust ciche „Och”.
Spodziewał się, że dziewczyna zacznie rzucać w niego wszystkim, co wpadnie jej
w ręce i będzie na niego krzyczeć, gdy się jej przyzna. Ale ona tego nie
robiła. Stała obok niego, patrząc na niego z pewnym współczuciem.
– W porządku – powiedziała ciszej. Dotknęła dłonią jego
ramienia, dodając mu tym otuchy. – Na początku byłam zła, i to jak. Miałam
jednak trochę czasu na przemyślenie tej sprawy i doszłam do wniosku, że pewnie
miałeś dobry powód, żeby to ukrywać.
– Przepraszam, Annie.
***
– Gdzie się podziewałeś?
Była prawie pierwsza w nocy, gdy Teddy wrócił do domu. Dean,
czekając na niego, zdążył zrobić kolację, zjeść ją samemu, obejrzeć długi i
nudny film, pobawić się z Myosotis i ponarzekać na wszystko Sebastianowi.
Co prawda, Teddy nie powiedział mu o której wróci, ale i tak
postanowił na niego czekać, mając nadzieję, że stanie się to szybko. A on
siedział z tą dziewczyną w kasynie prawie pięć godzin.
Jego chłopak próbował zakraść się niezauważonym do
mieszkania. Cicho przekręcił klucz w drzwiach, po czym powoli je popchnął. Nie
oświecił nawet świateł. Spodziewał się, że Dean już spał. Jak usłyszał jego
głos i zobaczył opierającą się o tył kanapy postać, ledwo zauważalnie się
skrzywił.
– Powinieneś spać – jęknął, wskazując ręką w stronę
sypialni. – A nie czekać na mnie.
Dean podszedł bliżej do Teddy’ego, przyglądając się mu
uważnie. Miał rozmierzwione od wiatru włosy i zarumienione policzki. Nie mógł
się oprzeć stwierdzeniu, że cholernie mu się to podoba.
Pochylił się, by pocałować młodszego chłopaka. Jak się
spodziewał, miał zimne usta. Cały był zimny. Deanowi to nie przeszkadzało,
dawało mu to szansę na rozgrzanie go.
– Mam nie czekać na swojego chłopaka? O nie – mruknął między
pocałunkami, gładząc Teddy’ego palcem po policzku.
– A co, jeśli wróciłbym o czwartej? Albo siódmej?
Szatyn wzruszył ramionami. Przewidywał taką możliwość i
wiedział, co zrobiłby w takiej sytuacji.
– Nadal bym czekał i możliwe, że w tym czasie zgłosił twoje
zaginięcie, jeśli byś się nie odezwał.
– Proszę, nie rób tego.
– A co jeśli rzeczywiście zginiesz? Albo ktoś cię porwie? –
Wzdrygnął się na samą myśl. – Okropna wizja, nie gub się.
Teddy przewrócił oczami, oddalając się od Deana o dwa kroki.
– Nie mam w planach się gubić. Dobrze mi z tobą, tutaj,
zapamiętaj to.
Tym razem to Dean się skrzywił. Musiał zadać Teddy’emu
pytanie, które męczyło go od dłuższego czasu. Nadszedł czas na poważny krok w
ich związku.
– Teddy – zaczął powoli, szybko dobierając w myślach
odpowiednie słowa. – Ostatnio myślałem trochę o nas. O tym, że razem mieszkamy.
Że Luton to cholernie beznadziejne miasto. O tym, że chcę się stąd wynieść.
Wiem, że może być ci ciężko, masz tu rodzinę, pracę i znajomych, ale… Nie
chciałbyś pojechać ze mną? Gdziekolwiek, byle z dala od Luton.
Miało być jeszcze halloween, ale zostawię to na następny rozdział. I nie miało być nic o paradzie, ale skoro właśnie wybieram się na paradę równości, to równie dobrze Tean może pójść.
Też teraz nie wiem, co pisać.
OdpowiedzUsuńAwww, parada. Parady są super. Warto o nich pisać prawie tak często, jak o ziemniakach.
Dobrze, że powiedział Annie, chociaż wiedziałam, że ona wie. Ej, jest jego przyjaciółką od daaawna, tak?
Pożar? Już widzę, jak Teddy rozpala pożar. Yhm. (Poza tym, koniec kłamstw, ale więcej kłamstw, sensowne)
Po co mieć psa, skoro można mieć kolejnego kota? Koty są genialne. Niech wyjadą z Luton i założą schronisko dla kotów. Czy to nie brzmi jak piękny plan na życie??
Czy pozwolenie Sebastianowi na wyprawnienie wieczoru kawalerskiego to dobry pomysł i dlaczego nie?
(Czemu zadaję w tym komentarzu tak dużo pytań retorycznych?)
Weny!!
Parada ziemniaków, to jest to.
UsuńJuż doszedł do tego momentu, gdzie okłamuje sam siebie, no cóż.
Więcej kotów to zawsze dobru pomysł.
Ten wieczór kawalerski byłby przynajmniej pamiętny.
Wzajemnie!
Benedict? Serio? Nawet ja nie skrzywdziłabym tak psa, kota, a nawet dziecka.
OdpowiedzUsuńMyślałam, że napiszesz coś więcej o paradzie, meh.
4 miesiące wcześniej? Już coraz bliżej.
Chyba musiałam mieć dłuższą przerwę, żeby Sebastian przestał mi przeszkadzać.
No to z Tedsem (na razie) jestem na bieżąco. Idę oglądać YOI.
Ziemniakowo-tęczowej weny.
Nie możesz napisać Benedict bez Ned. Nieważne.
UsuńGdybym pisała ten rozdział po paradzie, byłoby dużo więcej. Wtedy jeszcze nie miałam doświadczenia.
Już prawie!!
YOI życiem.
Wzajemnie!