9 września, 5
miesięcy wcześniej
– To głupi pomysł.
Jak zwykle, jego szczere słowa nie
zostały wysłuchane. Dean uniósł dłoń do góry, powstrzymując go od dalszych
komentarzy. Uśmiechał się niczym szalony naukowiec, któremu właśnie udało się
ożywić potwora. To nie mogło oznaczać niczego dobrego.
– To świetny pomysł – poprawił go
Dean. – Tylko musisz uważnie mnie słuchać, wtedy zrozumiesz.
– Uważnie cię słuchać? Co za
okropny pomysł. Dlaczego miałbym to zrobić?
Szatyn puścił jego słowa mimo uszu
i skupił się na swoim „świetnym pomyśle”. Było trochę po dwudziestej pierwszej,
a on siedział na łóżku, mając na sobie jedynie bokserki i czarną gitarę na
kolanach.
Teddy przyglądał mu się z
założonymi rękami, stojąc naprzeciwko niego i czekając, aż skończy stroić
instrument.
– Nie wiedziałem, że umiesz grać.
Nie wiedziałem nawet, że masz gitarę.
– Znalazłem ją, kiedy robiłem
porządek w schowku. W szkole musiałem wybrać kilka zajęć dodatkowych.
Najwyraźniej Klub Entuzjastów Ziemniaków nie był wystarczający, żeby moje
końcowe świadectwo zostało uznane za „wybitne”, więc zapisałem się jeszcze na
naukę gry. – Wskazał dłońmi gitarę. – Poza tym, zostałem niemalże zmuszony do
chodzenia na dodatkowe wykłady o polityce. I dołączyłem do drużyny pływackiej!
Wygrałem nawet kilka nagród – pochwalił się.
Teddy pokiwał głową z uznaniem. W
jego głowie pojawił się obraz dumnego Deana, ubranego w kąpielówki, z
pozłacanym pucharem w dłoni. Wyobrażał sobie, jak wszyscy mu gratulują, a on im
dziękuje, nie mogąc przestać się uśmiechać.
– Kiedyś grałem na perkusji –
powiedział Teddy, opierając się lekko o zamknięte drzwi. – Może założymy
zespół? Mam już idealną nazwę.
– Ach, tak?
Poczekał kilka sekund z
odpowiedzią, chcąc wywołać tym tajemniczy nastrój.
– Lutońskie porażki.
Dean uniósł do góry palec
wskazujący, wyrażając swój sprzeciw.
– Raczej porażka – poprawił go. –
Ja jestem z Manchesteru.
– Teraz mieszkasz tutaj, więc
automatycznie stajesz się lutońską porażką. Przykro mi – odparł Teddy z
półuśmiechem. Zatarł ręce. – To jak? Zaczynasz czy zdążę zrobić sobie kanapki?
Starszy chłopak rzucił mu oburzone
spojrzenie. Teddy zrozumiał przekaz i nie ruszył się z miejsca ani o krok.
Dean wymamrotał pod nosem kilka
słów, po czym zaczął grać. Melodia brzmiała znajomo, ale Teddy nie potrafił
przypasować jej do konkretnej piosenki, dopóki Dean nie zaśpiewał pierwszych
wersów.
– Oh yeah, I'll tell you something, I think you'll understand.
Już wiedział. Bardzo dobrze znał
tę piosenkę i wiedział, że dalsze słowa to „When I'll say that something, I
wanna hold your hand”. Nie należała ona do jego ulubionych. Przerwał Deanowi,
zanim ten zdążył zaśpiewać coś więcej.
– Przepraszam. Nie jestem zbyt
wielkim fanem Beatlesów. – Skrzywił się, obawiając, że uraził tym uczucia
Deana.
Ale on nie wyglądał na
zaskoczonego ani urażonego. Wprost przeciwnie, zdawał się spodziewać takiej
reakcji. Nie odpowiedział, ale melodia się zmieniła. Stała się wolniejsza i
przyjemniejsza dla ucha. Tą poznał od razu, nie potrzebował do tego ani jednego
słowa. Miał tak ze wszystkimi piosenkami Taylor Swift.
Dean nie zaczął piosenki od
początku. Pominął pierwszą zwrotkę, przechodząc od razu do refrenu.
– You can hear it in the silence, silence. You can feel it on the way
home, way home – zaśpiewał, zerkając co kilka słów na Teddy’ego. Próbował
wyczytać z jego kamiennej twarzy, co sądzi o piosence. – You can see it with the lights out, lights out.
Nadszedł moment, na który czekał
Teddy. Znał na pamięć tekst tej piosenki. Wiedział, co będzie następne. I
czekał, aż Dean wypowie te słowa.
– You are in love, true love – dokończył i przerwał grę.
Teddy przestąpił z nogi na nogę,
zastanawiając się, co powinien powiedzieć. Był zaskoczony, jak dobrze Dean
brzmiał, śpiewając tę piosenkę. Gdy razem wykonywali Telephone, oboje fałszowali tak, że pewnie gdyby spojrzeli na
słuchających ich ludzi, ujrzeliby zatykającą uszy grupę. O to chodziło w
karaoke – im gorzej śpiewasz, tym więcej jest zabawy. A Dean tym razem
zaśpiewał naprawdę dobrze. Tak dobrze, że Teddy zaczął się zastanawiać, czy aby
wcześniej tylko nie udawał, że ma okropny głos.
Domyślił się, że piosenka nie
została wybrana przez przypadek. Z Deanem nic nigdy nie było przez przypadek,
każda jego akcja została wcześniej uważnie przemyślana. Tak było z Myosotis czy
też jego gwiazdozbiorowym wyznaniem miłości.
Czy on oczekiwał, że powie, że go
kocha? You are in love. Sam jeszcze
przed sobą się do tego nie przyznał, a co dopiero przed nim. Mówił już, że go
lubi, ale kochanie to wielki krok. Teddy lubił spędzać z nim czas, śmiał się z
jego żartów, nawet, jeśli nie były śmieszne, a nawet dla niego gotował. Ale czy
go kochał?
Dean odchrząknął, przypominając
Teddy’emu, że powinien się odezwać.
– Liczyłem, że zaśpiewasz całą
piosenkę, ale refren jest jej najlepszą częścią, więc mogę to wybaczyć –
skomentował, unikając tematu miłości. – Całkiem nieźle, ale wciąż fałszujesz.
Starszy chłopak odłożył gitarę na
podłogę. Przywołał Teddy’ego do siebie gestem dłoni.
– Ale fałszuję dla ciebie –
powiedział Dean, gdy jego chłopak stanął przed nim.
Teddy schylił się, by pocałować
Deana. Zarzucił mu ręce na szyję, popychając go przy tym do tyłu, aż oboje
upadli na miękki materac. Z każdą chwilą ich pocałunek się pogłębiał, stawał
bardziej namiętny.
Przymrużył oczy, gdy jego ręce
błądziły po ciele szatyna, poznając każdy jego skrawek. Palce zatrzymywały mu
się przy każdym najdrobniejszym pieprzyku, jakby w podziwie.
Chciał powiedzieć, że go kocha.
Nawet, jeśli miało być to kłamstwem.
– Dean – wymruczał między
pocałunkami. – Ja…
Wyznanie miłości przerwała mu
Myosotis, miaucząca za drzwiami.
Dean zaczął się podnosić, żeby do
niej pójść.
– Nie, Dean – skarcił go,
przygważdżając mocniej do łóżka. – Przed chwilą ją karmiłem. Nie daj się jej
oszukać.
– Ale…
– Nie.
17
września
Dean coraz częściej zabierał go na
różnego rodzaju randki. Z początku trzymał się miejsc blisko swojego
mieszkania, jak sąsiadujące z nim restauracje czy kafejki. Poszli też do kina,
muzeum, galerii sztuki, wszędzie, gdzie mogli podziwiać coś, poza sobą
nawzajem.
Potem zaczął wyjeżdżać z nim za
miasto. Odwiedzili zoo i podziwiali trzymające się za płetwy pingwiny. Grali w
kręgle, chodzili do parków rozrywki, a nawet grali w chowanego w Ikei (i
dziesięć razy się przy tym zgubili).
Tym razem wywiózł go na drugi
koniec kraju – do Manchesteru. Teddy wielokrotnie pytał, gdzie jadą i co będą tam robić, ale Dean za
każdym razem odpowiadał tylko: „To niespodzianka, przekonasz się na miejscu”.
Przez całą drogę słuchali
najnowszego albumu Franka Oceana. Nie należał on do ulubionych artystów
Teddy’ego, ale starał się go znosić ze względu na Deana, który zapamiętał już
słowa połowy piosenek.
Spodziewał się wszystkiego. Że zabierze
go na bungee, wywiezie do lasu albo na mecz. Nie oczekiwał jednak randki w jego
starej szkole.
Zatrzymali się na parkingu
Akademii Manchesteru. Tego dnia samochodów było znacznie więcej, niż ostatnim
razem, jak tu byli. Ale wciąż wszystkie były najnowszymi lśniącymi modelami, na
które nie mogłaby pozwolić sobie typowa angielska rodzina.
Na bramie wisiał ozdobiony
brokatem plakat, z którego Teddy wyczytał, że tego dnia odbywa się w Akademii
wystawa dzieł, stworzonych przez uczniów szkoły. To tłumaczyło, dlaczego Dean
ubrał swoją klubową koszulkę. Z przodu miała ona trzy ziemniaki, natomiast z
tyłu czarny napis „Klub Entuzjastów Ziemniaków”.
Po podaniu dowodów tożsamości
ochroniarzowi, mogli spokojnie wejść na teren szkoły. Dopiero wtedy, kiedy
przekroczyli przez bramę, Teddy’ego uderzyło, jak piękna była Akademia.
Różnobarwne kwiaty, rosnące za ławkami, układały się w tęcze, a przed głównym
wejściem do szkoły ustawione zostały dwie rzeźby, po jednej z każdej strony. Po
prawej była kopia Dawida, a z lewej Umierający jeniec, obie Michała Anioła. Teddy
uczył się o nich na lekcjach o sztuce, a teraz miał szansę stanąć obok tych
właśnie rzeźb. Co prawda, były to kopie, ale jemu to nie przeszkadzało.
Udali się do środka, Dean
prowadził go za sobą, nie puszczając jego dłoni nawet na moment.
Na szerokich korytarzach zostały
porozstawiane stoliki, a na nich wystawione dzieła. Przy każdym była mała
karteczka z jego nazwą i autorem.
Na pierwszym stoliku stał
wyrzeźbiony z ziemniaków Big Ben. Miał pół metra wysokości, a jego autor zadbał
o wszystkie szczegóły, nawet pomalował go na odpowiednie kolory. Teddy zerknął
na kartkę. Rzeźba nosiła nazwę Wielka
Bulwa Ben, a autorem był Beau Édouard.
Obok stolika stał ubrany na czarno
chłopak, twórca ziemniaczanego Big Bena, młodszy od Teddy’ego o co najwyżej
trzy lata. Nieśmiało się uśmiechał, wskazując dłońmi rzeźbę i opowiadając o
niej kilku zainteresowanym osobom.
– Jak ci się podoba? – zapytał
Dean, podziwiając wykonanego z różowego papieru królika.
– Sporo talentów w tej szkole.
Wszystko na tej wystawie jest takie… świetne i dopracowane. Łał.
Dean przyglądał się wszystkiemu z
błyszczącymi oczami. Przy każdym stoliku zatrzymywał się na moment, by
podziwiać wytwory uczniów.
– To prawda – przytaknął. – Ciężko
się tu dostać. Trzeba mieć pewnego rodzaju kwalifikacje.
– I ty się dostałeś? Niemożliwe.
– Często się zastanawiałem, czy to
ze względu na mnie, czy to, czyim jestem synem – powiedział gorzko, krzywiąc
się.
Przeszli dalej. Z głośników
leciała cicha muzyka, dzięki której oglądanie „eksponatów” stawało się
przyjemniejsze. Teddy’ego zainteresował obraz młodej kobiety namalowany jedynie
w odcieniach czerwieni. Wyglądał on zaskakująco dobrze. Tak dobrze, że może
nawet byłby skłonny powiesić go sobie w mieszkaniu.
Zatrzymali się na dłużej przy
miniaturowym drewnianym modelu Akademii. Nie dlatego, że im się podobał – a się
podobał, i to bardzo – tylko z powodu jej autora. Will stał z założonymi
ramionami i znudzonym wyrazem twarzy, jakby stanie tam i pokazywanie swojego
dzieła stanowiło dla niego karę.
– Hej – przywitał go Dean.
Chłopak się ożywił. Najpierw
zerknął na kuzyna, ale jego spojrzenie utknęło w Teddym. Zadawał mu nieme
pytanie. Chciał wiedzieć, czy powiedział Deanowi o znalezionych narkotykach.
Teddy, ledwie zauważalnym ruchem,
pokręcił głową.
– Co tu robicie? – zapytał Will,
wciąż nie czując się przy nich całkowicie bezpiecznie.
Nie dziwił mu się. Gdyby Will
znalazł narkotyki u niego, Dean już dawno by o tym wiedział. Nie czekałby ani
chwili, żeby się go pozbyć. Ale Teddy był lepszy od niego, a przynajmniej
starał się taki być.
– Jako absolwent Akademii,
dostałem zaproszenie – odpowiedział mu dumnie Dean. – No, to, i jeszcze twoi
rodzice mi kazali, bo nie chciało im się przyjeżdżać. Uznali, że ucieszy cię
mój widok.
– Oczywiście, przecież jesteśmy
najlepszymi przyjaciółmi, prawda?
– I jeszcze do tego złączeni
krwią.
Teddy przestał słuchać ich
rozmowy. Zaczął studiować model Akademii. Były na niej nawet mini rzeźby,
stojące przed wejściem. Will musiał spędzić nad tym wiele godzin, dopracowując
każdy szczegół.
Powinien zapytać Willa, co robił
wcześniej w Londynie. Wtedy się nie odezwał i próbował sobie wmówić, że tylko
mu się zdawało i to wcale nie był on. Ale on wiedział. Wiedział, że to nie mógł
być nikt inny.
Tym razem też się nie odezwał.
Will pewnie miał dobry powód do wizyty w Londynie, a on za dużo myślał.
20
września
Matka dzwoniła do niego już dziesiąty
raz w tym tygodniu, a był dopiero wtorek. Zwykle to on do niej dzwonił, a i tak
robił to może raz albo dwa w tygodniu, tylko, żeby ją zapewnić, że wciąż żyje.
I że nie ma zamiaru w najbliższym czasie przenosić się do Londynu.
Wpatrywał się w napis „Mama”,
dopóki ten nie zniknął. Teraz pewnie słyszała komunikat „Przepraszamy, wybrany
numer nie odpowiada”. Czuł się podle, ignorując jej telefony. Tylko czekał, aż
zacznie go wyzywać od wyrodnych dzieci i najgorszych synów w historii świata.
Ale ona by tego nie zrobiła. Nie
ona. Ona zaczęłaby się zamartwiać i wysłałaby milion wiadomości z pytaniami,
czy nic mu nie jest, albo czy potrzebuje pomocy.
Obracał telefon w dłoniach, rozważając
nad odpowiednim posunięciem. Nie chciał, żeby się martwiła. Nie chciał też, żeby
po raz setny kazała mu wysłuchiwać tego samego wywodu.
Zamknął oczy, naciskając przycisk „Oddzwoń”.
Był pewien, że będzie tego żałował jeszcze, zanim usłyszał pierwszy sygnał.
Nie musiał długo czekać, by
odebrała.
– Czemu nie odbierałeś? – zapytała
szybko zdenerwowanym głosem. – Martwiłam się.
Oczywiście, że tak.
– Ciebie też miło słyszeć, mamo.
Tak, u mnie wszystko w porządku. Zjadłem ziemniaczane pierogi na obiad. Dzięki,
że zapytałaś – odparł sarkastycznie.
– Dzięki, że odpowiedziałeś. Nie
zmieniłeś przypadkiem zdania na temat Londynu? Zawsze będzie tam dla ciebie
miejsce.
Westchnął z rozdrażnieniem. Znowu
się zaczynało. W kółko powtarzali ten sam schemat: ona pytała, czy chce pracę w
Londynie, on zaprzeczał, ona nalegała, a on się rozłączał. Za każdym razem jego
ostatnim słowem było „Nie”.
Rodzice na siłę próbowali go
przekonać do politycznej kariery. Zaczęli od zapisania go do Akademii
Manchesteru. Stamtąd wychodziło najwięcej polityków, biznesmenów i ludzi
sukcesu. Liczyli, że zainteresuje się tym, czym zajmuje się ojciec.
Edukacja w Akademii poszła nie do
końca po ich myśli – znalazł tam swojego pierwszego chłopaka, zaczął używać
drugiego imienia, imprezować i w końcu wylądował z kumplami na wielkiej
imprezie w Amsterdamie. Potem długo kłócił się z rodzicami, aż wreszcie wysłali
go do Luton.
Potrząsnął głową, pozbywając się z
niej nieprzyjemnych wspomnień. Chociaż na chwilę.
– Nie zmieniłem zdania. Wątpię,
żebym zdecydował się na przenosiny. Możecie być tak mili i skończyć mnie o to
wypytywać? Odpowiedź to wciąż nie.
– Nie możesz całe życie pracować w
miejscach, gdzie dostajesz najniższą możliwą pensję!
– Będę pracować, gdzie mi się
podoba. Nie o to powinno w tym chodzić? Nie powinienem mieć pracy, którą
rzeczywiście lubię wykonywać? – zapytał, chcąc zakończyć już tę rozmowę.
Żałował, że do niej zadzwonił już
od momentu, w którym odebrała telefon.
– Mam nadzieję, że to
przemyślałeś.
– Oczywiście, że przemyślałem! – Podniósł
głos, kopiąc jedną z zabawek Myosotis. – Miałem na to wystarczająco dużo czasu.
To wy nie potraficie tego zrozumieć.
Kotka, leżąca w kącie
pomieszczenia, natychmiast pobiegła za toczącą się kulką z dzwoneczkiem w
środku.
– Chcemy dla ciebie tego, co
najlepsze, Dean.
Chciał w to wierzyć.
– Mamo, jestem już dorosły,
potrafię podejmować decyzje. Mam mieszkanie, pracę, kota i chłopaka, któremu
zamierzam się… Wiesz co? – Machnął ręką, jakby chciał odtrącić niewidzialną
muchę. Nie było sensu tłumaczenia matce czegokolwiek. – Nieważne. Nie muszę ci
tego mówić. Mam dwadzieścia dwa lata i mieszkam sam, odkąd tylko skończyłem
szkołę. Daję sobie radę. Nie musisz się o mnie martwić.
***
Musiał to komuś powiedzieć,
wyrzucić z siebie sekret, skrywany od ponad roku. Prawdziwy powód, dlaczego nie
jest już w Cambridge. Gdyby wciąż się tam uczył, teraz powoli szykowałby się do
jesiennego trymestru.
Kręcił się w kółko przed drzwiami
do mieszkania, obawiając się, co się stanie, gdy przyzna się do prawdy. Kłębiły
się w nim różne emocje – zdenerwowanie, strach, upokorzenie. Jakby to ujął
Muszu z Mulan: „Dyshonor dla twojej rodziny! Dyshonor dla ciebie! Dyshonor dla twojej
krowy!”*
Usłyszał głos Deana zza drzwi.
Rozmawiał z kimś. Po jego głosie Teddy stwierdził, że nie była to przyjemna
rozmowa. Brzmiał na zdenerwowanego.
Poczekał, aż skończy rozmowę,
starając się nie podsłuchiwać.
Otworzył drzwi swoim kluczem,
którego miał już od dawna, ale oficjalnie mógł go używać w dowolnym momencie
dopiero, odkąd się wprowadził.
Znalazł Deana na kanapie w
salonie. Siedział z łokciami opartymi na kolanach i twarzą ukrytą w dłoniach.
– Dean? Co się stało? – zapytał od
razu, siadając obok niego.
Szatyn szybko się otrząsnął.
Potarł dłońmi twarz, po czym położył je na kolanach. Uśmiechnął się do Teddy’ego.
– To nic. Jestem tylko okropnym
synem. Nie martw się o to.
Zmarszczył brwi, zastanawiając się
o co mogło chodzić Deanowi. Był okropnym synem? Wprost przeciwnie – w
porównaniu z nim, był aniołem. Odwiedzał rodzinę, kupował matce kwiaty,
potrafił normalnie rozmawiać z rodzicami, nie wywołując przy tym niepotrzebnych
kłótni. Był takim synem, jakim Teddy nigdy się nie stał. Jakim powinien się
stać. Był dobrym synem.
Pragnął zapytać, o co chodzi.
Widział jednak po Deanie, że ten nie chciał o tym rozmawiać. Więc nadszedł czas
na inną rozmowę. Tę, której unikał już zbyt długo.
– Muszę ci coś powiedzieć.
Dean podniósł głowę.
– Tak, pewnie. Co jest? – zapytał,
przypatrując mu się ze zmartwieniem.
Wziął głęboki oddech,
przygotowując się na nadchodzący dyshonor.
– Nie rzuciłem Cambridge… To oni
wyrzucili mnie.
*Boli mnie fakt, że z
angielskiego „dishonor on you” w polskiej wersji zrobili „dyshonor dla
świerszcza.”
Funfact: jeden z największych producentów gitar w Ameryce nazywa się Dean.
Funfact: jeden z największych producentów gitar w Ameryce nazywa się Dean.
Woah, co takiego mógł zrobić Teddy, że aż go wyrzucili? Za co w ogóle można wylecieć ze studów? Bo to chyba musiało być coś złego, skoro tak długo nie chciał się do tego przyznać?
OdpowiedzUsuńChciałam wyśmiać Deana za pomysł randki w szkole, ale to byłaby hipokryzja. Poza tym, 2 na 2 randki z ziemniaczanymi rzeźbami zostały zakończone sukcesem, myślę, że możemy zakładać biuro matrymonialne.
Kwiatki układające się w tęcze, to musi być piękne.
Co trzyma ich teraz w Luton, no bo chyba nie miasto? Wcześniej trzeba było utrzymać jakieś pozory przed mamą Tedsa, ale teraz? (Czy każde miejse na świecie nie jest lepsze niż Luton?) Poza tym, argument Deana, że od końca szkoły mieszka sam, jest okropnie kiepski, no bo przecież, z tego co rozumiem, to i tak bierze od rodziców pieniądze, a nie zarabia na siebie w stu procentach. Więc niech się zastanowi nad tym, co mówi, czy coś. Chyba że czegoś nie ogarniam, wtedy spoko.
Weny!
Tak, a w naszym logo będzie ziemniak otoczony serduszkiem.
UsuńW sumie tru, Luton to okropne miejsce. Londyn chyba trochę też, pełno turystów, bleh.
Uciekną razem do Rosji i dołącza do mafii. Zobaczysz, niedługo w wiadomościach będzie o mafii, zostawiającej przy swoich ofiarach tęczowe flagi.
Wzajemnie!
Nie idę do szkoły to chociaż postaram się nadrobić komentarze. Nadal nie odzyskałam głosu, więc to chyba idealna okazja, żeby wypowiedzieć się w komentarzach.
OdpowiedzUsuńBeau? Ten Beau?
Też kiedyś zrobiłam Big Bena, ale ziemniaki nie chciały współpracować, więc musiałam użyć zapałek.
Mam nadzieję, że w kolejnym rozdziale wyjasniłaś dlaczego Tedsa wywalili ze studiów, bo zaraz zamierzam czytać dalej.
Znowu nie idziesz do szkoły. Typowo.
UsuńTak, ten Beau. Kochany Beau. Boł Boł.
Ta, czytaj.