sobota, 9 września 2017

Chcę trzymać cię za rękę/Zakochałeś się

9 września, 5 miesięcy wcześniej

– To głupi pomysł.
Jak zwykle, jego szczere słowa nie zostały wysłuchane. Dean uniósł dłoń do góry, powstrzymując go od dalszych komentarzy. Uśmiechał się niczym szalony naukowiec, któremu właśnie udało się ożywić potwora. To nie mogło oznaczać niczego dobrego.
– To świetny pomysł – poprawił go Dean. – Tylko musisz uważnie mnie słuchać, wtedy zrozumiesz.
– Uważnie cię słuchać? Co za okropny pomysł. Dlaczego miałbym to zrobić?
Szatyn puścił jego słowa mimo uszu i skupił się na swoim „świetnym pomyśle”. Było trochę po dwudziestej pierwszej, a on siedział na łóżku, mając na sobie jedynie bokserki i czarną gitarę na kolanach.
Teddy przyglądał mu się z założonymi rękami, stojąc naprzeciwko niego i czekając, aż skończy stroić instrument.
– Nie wiedziałem, że umiesz grać. Nie wiedziałem nawet, że masz gitarę.
– Znalazłem ją, kiedy robiłem porządek w schowku. W szkole musiałem wybrać kilka zajęć dodatkowych. Najwyraźniej Klub Entuzjastów Ziemniaków nie był wystarczający, żeby moje końcowe świadectwo zostało uznane za „wybitne”, więc zapisałem się jeszcze na naukę gry. – Wskazał dłońmi gitarę. – Poza tym, zostałem niemalże zmuszony do chodzenia na dodatkowe wykłady o polityce. I dołączyłem do drużyny pływackiej! Wygrałem nawet kilka nagród – pochwalił się.
Teddy pokiwał głową z uznaniem. W jego głowie pojawił się obraz dumnego Deana, ubranego w kąpielówki, z pozłacanym pucharem w dłoni. Wyobrażał sobie, jak wszyscy mu gratulują, a on im dziękuje, nie mogąc przestać się uśmiechać.
– Kiedyś grałem na perkusji – powiedział Teddy, opierając się lekko o zamknięte drzwi. – Może założymy zespół? Mam już idealną nazwę.
– Ach, tak?
Poczekał kilka sekund z odpowiedzią, chcąc wywołać tym tajemniczy nastrój.
– Lutońskie porażki.
Dean uniósł do góry palec wskazujący, wyrażając swój sprzeciw.
– Raczej porażka – poprawił go. – Ja jestem z Manchesteru.
– Teraz mieszkasz tutaj, więc automatycznie stajesz się lutońską porażką. Przykro mi – odparł Teddy z półuśmiechem. Zatarł ręce. – To jak? Zaczynasz czy zdążę zrobić sobie kanapki?
Starszy chłopak rzucił mu oburzone spojrzenie. Teddy zrozumiał przekaz i nie ruszył się z miejsca ani o krok.
Dean wymamrotał pod nosem kilka słów, po czym zaczął grać. Melodia brzmiała znajomo, ale Teddy nie potrafił przypasować jej do konkretnej piosenki, dopóki Dean nie zaśpiewał pierwszych wersów. 
Oh yeah, I'll tell you something, I think you'll understand. 
Już wiedział. Bardzo dobrze znał tę piosenkę i wiedział, że dalsze słowa to „When I'll say that something, I wanna hold your hand”. Nie należała ona do jego ulubionych. Przerwał Deanowi, zanim ten zdążył zaśpiewać coś więcej.
– Przepraszam. Nie jestem zbyt wielkim fanem Beatlesów. – Skrzywił się, obawiając, że uraził tym uczucia Deana.
Ale on nie wyglądał na zaskoczonego ani urażonego. Wprost przeciwnie, zdawał się spodziewać takiej reakcji. Nie odpowiedział, ale melodia się zmieniła. Stała się wolniejsza i przyjemniejsza dla ucha. Tą poznał od razu, nie potrzebował do tego ani jednego słowa. Miał tak ze wszystkimi piosenkami Taylor Swift.
Dean nie zaczął piosenki od początku. Pominął pierwszą zwrotkę, przechodząc od razu do refrenu.
You can hear it in the silence, silence. You can feel it on the way home, way home – zaśpiewał, zerkając co kilka słów na Teddy’ego. Próbował wyczytać z jego kamiennej twarzy, co sądzi o piosence. – You can see it with the lights out, lights out.
Nadszedł moment, na który czekał Teddy. Znał na pamięć tekst tej piosenki. Wiedział, co będzie następne. I czekał, aż Dean wypowie te słowa.
You are in love, true love – dokończył i przerwał grę.
Teddy przestąpił z nogi na nogę, zastanawiając się, co powinien powiedzieć. Był zaskoczony, jak dobrze Dean brzmiał, śpiewając tę piosenkę. Gdy razem wykonywali Telephone, oboje fałszowali tak, że pewnie gdyby spojrzeli na słuchających ich ludzi, ujrzeliby zatykającą uszy grupę. O to chodziło w karaoke – im gorzej śpiewasz, tym więcej jest zabawy. A Dean tym razem zaśpiewał naprawdę dobrze. Tak dobrze, że Teddy zaczął się zastanawiać, czy aby wcześniej tylko nie udawał, że ma okropny głos.
Domyślił się, że piosenka nie została wybrana przez przypadek. Z Deanem nic nigdy nie było przez przypadek, każda jego akcja została wcześniej uważnie przemyślana. Tak było z Myosotis czy też jego gwiazdozbiorowym wyznaniem miłości.
Czy on oczekiwał, że powie, że go kocha? You are in love. Sam jeszcze przed sobą się do tego nie przyznał, a co dopiero przed nim. Mówił już, że go lubi, ale kochanie to wielki krok. Teddy lubił spędzać z nim czas, śmiał się z jego żartów, nawet, jeśli nie były śmieszne, a nawet dla niego gotował. Ale czy go kochał?
Dean odchrząknął, przypominając Teddy’emu, że powinien się odezwać.
– Liczyłem, że zaśpiewasz całą piosenkę, ale refren jest jej najlepszą częścią, więc mogę to wybaczyć – skomentował, unikając tematu miłości. – Całkiem nieźle, ale wciąż fałszujesz.
Starszy chłopak odłożył gitarę na podłogę. Przywołał Teddy’ego do siebie gestem dłoni.
– Ale fałszuję dla ciebie – powiedział Dean, gdy jego chłopak stanął przed nim.
Teddy schylił się, by pocałować Deana. Zarzucił mu ręce na szyję, popychając go przy tym do tyłu, aż oboje upadli na miękki materac. Z każdą chwilą ich pocałunek się pogłębiał, stawał bardziej namiętny.
Przymrużył oczy, gdy jego ręce błądziły po ciele szatyna, poznając każdy jego skrawek. Palce zatrzymywały mu się przy każdym najdrobniejszym pieprzyku, jakby w podziwie.
Chciał powiedzieć, że go kocha. Nawet, jeśli miało być to kłamstwem.
– Dean – wymruczał między pocałunkami. – Ja…
Wyznanie miłości przerwała mu Myosotis, miaucząca za drzwiami.
Dean zaczął się podnosić, żeby do niej pójść.
– Nie, Dean – skarcił go, przygważdżając mocniej do łóżka. – Przed chwilą ją karmiłem. Nie daj się jej oszukać.
– Ale…
– Nie.

17 września

Dean coraz częściej zabierał go na różnego rodzaju randki. Z początku trzymał się miejsc blisko swojego mieszkania, jak sąsiadujące z nim restauracje czy kafejki. Poszli też do kina, muzeum, galerii sztuki, wszędzie, gdzie mogli podziwiać coś, poza sobą nawzajem.
Potem zaczął wyjeżdżać z nim za miasto. Odwiedzili zoo i podziwiali trzymające się za płetwy pingwiny. Grali w kręgle, chodzili do parków rozrywki, a nawet grali w chowanego w Ikei (i dziesięć razy się przy tym zgubili).
Tym razem wywiózł go na drugi koniec kraju – do Manchesteru. Teddy wielokrotnie pytał,  gdzie jadą i co będą tam robić, ale Dean za każdym razem odpowiadał tylko: „To niespodzianka, przekonasz się na miejscu”.
Przez całą drogę słuchali najnowszego albumu Franka Oceana. Nie należał on do ulubionych artystów Teddy’ego, ale starał się go znosić ze względu na Deana, który zapamiętał już słowa połowy piosenek.
Spodziewał się wszystkiego. Że zabierze go na bungee, wywiezie do lasu albo na mecz. Nie oczekiwał jednak randki w jego starej szkole.
Zatrzymali się na parkingu Akademii Manchesteru. Tego dnia samochodów było znacznie więcej, niż ostatnim razem, jak tu byli. Ale wciąż wszystkie były najnowszymi lśniącymi modelami, na które nie mogłaby pozwolić sobie typowa angielska rodzina.
Na bramie wisiał ozdobiony brokatem plakat, z którego Teddy wyczytał, że tego dnia odbywa się w Akademii wystawa dzieł, stworzonych przez uczniów szkoły. To tłumaczyło, dlaczego Dean ubrał swoją klubową koszulkę. Z przodu miała ona trzy ziemniaki, natomiast z tyłu czarny napis „Klub Entuzjastów Ziemniaków”. 
Po podaniu dowodów tożsamości ochroniarzowi, mogli spokojnie wejść na teren szkoły. Dopiero wtedy, kiedy przekroczyli przez bramę, Teddy’ego uderzyło, jak piękna była Akademia. Różnobarwne kwiaty, rosnące za ławkami, układały się w tęcze, a przed głównym wejściem do szkoły ustawione zostały dwie rzeźby, po jednej z każdej strony. Po prawej była kopia Dawida, a z lewej Umierający jeniec, obie Michała Anioła. Teddy uczył się o nich na lekcjach o sztuce, a teraz miał szansę stanąć obok tych właśnie rzeźb. Co prawda, były to kopie, ale jemu to nie przeszkadzało.
Udali się do środka, Dean prowadził go za sobą, nie puszczając jego dłoni nawet na moment.
Na szerokich korytarzach zostały porozstawiane stoliki, a na nich wystawione dzieła. Przy każdym była mała karteczka z jego nazwą i autorem.
Na pierwszym stoliku stał wyrzeźbiony z ziemniaków Big Ben. Miał pół metra wysokości, a jego autor zadbał o wszystkie szczegóły, nawet pomalował go na odpowiednie kolory. Teddy zerknął na kartkę. Rzeźba nosiła nazwę Wielka Bulwa Ben, a autorem był Beau Édouard.
Obok stolika stał ubrany na czarno chłopak, twórca ziemniaczanego Big Bena, młodszy od Teddy’ego o co najwyżej trzy lata. Nieśmiało się uśmiechał, wskazując dłońmi rzeźbę i opowiadając o niej kilku zainteresowanym osobom.
– Jak ci się podoba? – zapytał Dean, podziwiając wykonanego z różowego papieru królika.
– Sporo talentów w tej szkole. Wszystko na tej wystawie jest takie… świetne i dopracowane. Łał.
Dean przyglądał się wszystkiemu z błyszczącymi oczami. Przy każdym stoliku zatrzymywał się na moment, by podziwiać wytwory uczniów.
– To prawda – przytaknął. – Ciężko się tu dostać. Trzeba mieć pewnego rodzaju kwalifikacje.
– I ty się dostałeś? Niemożliwe.
– Często się zastanawiałem, czy to ze względu na mnie, czy to, czyim jestem synem – powiedział gorzko, krzywiąc się.
Przeszli dalej. Z głośników leciała cicha muzyka, dzięki której oglądanie „eksponatów” stawało się przyjemniejsze. Teddy’ego zainteresował obraz młodej kobiety namalowany jedynie w odcieniach czerwieni. Wyglądał on zaskakująco dobrze. Tak dobrze, że może nawet byłby skłonny powiesić go sobie w mieszkaniu.
Zatrzymali się na dłużej przy miniaturowym drewnianym modelu Akademii. Nie dlatego, że im się podobał – a się podobał, i to bardzo – tylko z powodu jej autora. Will stał z założonymi ramionami i znudzonym wyrazem twarzy, jakby stanie tam i pokazywanie swojego dzieła stanowiło dla niego karę.
– Hej – przywitał go Dean.
Chłopak się ożywił. Najpierw zerknął na kuzyna, ale jego spojrzenie utknęło w Teddym. Zadawał mu nieme pytanie. Chciał wiedzieć, czy powiedział Deanowi o znalezionych narkotykach.
Teddy, ledwie zauważalnym ruchem, pokręcił głową.  
– Co tu robicie? – zapytał Will, wciąż nie czując się przy nich całkowicie bezpiecznie.
Nie dziwił mu się. Gdyby Will znalazł narkotyki u niego, Dean już dawno by o tym wiedział. Nie czekałby ani chwili, żeby się go pozbyć. Ale Teddy był lepszy od niego, a przynajmniej starał się taki być.
– Jako absolwent Akademii, dostałem zaproszenie – odpowiedział mu dumnie Dean. – No, to, i jeszcze twoi rodzice mi kazali, bo nie chciało im się przyjeżdżać. Uznali, że ucieszy cię mój widok.
– Oczywiście, przecież jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, prawda?
– I jeszcze do tego złączeni krwią.
Teddy przestał słuchać ich rozmowy. Zaczął studiować model Akademii. Były na niej nawet mini rzeźby, stojące przed wejściem. Will musiał spędzić nad tym wiele godzin, dopracowując każdy szczegół.
Powinien zapytać Willa, co robił wcześniej w Londynie. Wtedy się nie odezwał i próbował sobie wmówić, że tylko mu się zdawało i to wcale nie był on. Ale on wiedział. Wiedział, że to nie mógł być nikt inny.
Tym razem też się nie odezwał. Will pewnie miał dobry powód do wizyty w Londynie, a on za dużo myślał.

20 września

Matka dzwoniła do niego już dziesiąty raz w tym tygodniu, a był dopiero wtorek. Zwykle to on do niej dzwonił, a i tak robił to może raz albo dwa w tygodniu, tylko, żeby ją zapewnić, że wciąż żyje. I że nie ma zamiaru w najbliższym czasie przenosić się do Londynu.
Wpatrywał się w napis „Mama”, dopóki ten nie zniknął. Teraz pewnie słyszała komunikat „Przepraszamy, wybrany numer nie odpowiada”. Czuł się podle, ignorując jej telefony. Tylko czekał, aż zacznie go wyzywać od wyrodnych dzieci i najgorszych synów w historii świata.
Ale ona by tego nie zrobiła. Nie ona. Ona zaczęłaby się zamartwiać i wysłałaby milion wiadomości z pytaniami, czy nic mu nie jest, albo czy potrzebuje pomocy.
Obracał telefon w dłoniach, rozważając nad odpowiednim posunięciem. Nie chciał, żeby się martwiła. Nie chciał też, żeby po raz setny kazała mu wysłuchiwać tego samego wywodu.
Zamknął oczy, naciskając przycisk „Oddzwoń”. Był pewien, że będzie tego żałował jeszcze, zanim usłyszał pierwszy sygnał.
Nie musiał długo czekać, by odebrała.
– Czemu nie odbierałeś? – zapytała szybko zdenerwowanym głosem. – Martwiłam się.
Oczywiście, że tak.
– Ciebie też miło słyszeć, mamo. Tak, u mnie wszystko w porządku. Zjadłem ziemniaczane pierogi na obiad. Dzięki, że zapytałaś – odparł sarkastycznie.
– Dzięki, że odpowiedziałeś. Nie zmieniłeś przypadkiem zdania na temat Londynu? Zawsze będzie tam dla ciebie miejsce.
Westchnął z rozdrażnieniem. Znowu się zaczynało. W kółko powtarzali ten sam schemat: ona pytała, czy chce pracę w Londynie, on zaprzeczał, ona nalegała, a on się rozłączał. Za każdym razem jego ostatnim słowem było „Nie”.
Rodzice na siłę próbowali go przekonać do politycznej kariery. Zaczęli od zapisania go do Akademii Manchesteru. Stamtąd wychodziło najwięcej polityków, biznesmenów i ludzi sukcesu. Liczyli, że zainteresuje się tym, czym zajmuje się ojciec.
Edukacja w Akademii poszła nie do końca po ich myśli – znalazł tam swojego pierwszego chłopaka, zaczął używać drugiego imienia, imprezować i w końcu wylądował z kumplami na wielkiej imprezie w Amsterdamie. Potem długo kłócił się z rodzicami, aż wreszcie wysłali go do Luton.
Potrząsnął głową, pozbywając się z niej nieprzyjemnych wspomnień. Chociaż na chwilę.
– Nie zmieniłem zdania. Wątpię, żebym zdecydował się na przenosiny. Możecie być tak mili i skończyć mnie o to wypytywać? Odpowiedź to wciąż nie.
– Nie możesz całe życie pracować w miejscach, gdzie dostajesz najniższą możliwą pensję!
– Będę pracować, gdzie mi się podoba. Nie o to powinno w tym chodzić? Nie powinienem mieć pracy, którą rzeczywiście lubię wykonywać? – zapytał, chcąc zakończyć już tę rozmowę.
Żałował, że do niej zadzwonił już od momentu, w którym odebrała telefon.
– Mam nadzieję, że to przemyślałeś.
– Oczywiście, że przemyślałem! – Podniósł głos, kopiąc jedną z zabawek Myosotis. – Miałem na to wystarczająco dużo czasu. To wy nie potraficie tego zrozumieć.
Kotka, leżąca w kącie pomieszczenia, natychmiast pobiegła za toczącą się kulką z dzwoneczkiem w środku.
– Chcemy dla ciebie tego, co najlepsze, Dean.
Chciał w to wierzyć.
– Mamo, jestem już dorosły, potrafię podejmować decyzje. Mam mieszkanie, pracę, kota i chłopaka, któremu zamierzam się… Wiesz co? – Machnął ręką, jakby chciał odtrącić niewidzialną muchę. Nie było sensu tłumaczenia matce czegokolwiek. – Nieważne. Nie muszę ci tego mówić. Mam dwadzieścia dwa lata i mieszkam sam, odkąd tylko skończyłem szkołę. Daję sobie radę. Nie musisz się o mnie martwić.

***

Musiał to komuś powiedzieć, wyrzucić z siebie sekret, skrywany od ponad roku. Prawdziwy powód, dlaczego nie jest już w Cambridge. Gdyby wciąż się tam uczył, teraz powoli szykowałby się do jesiennego trymestru.
Kręcił się w kółko przed drzwiami do mieszkania, obawiając się, co się stanie, gdy przyzna się do prawdy. Kłębiły się w nim różne emocje – zdenerwowanie, strach, upokorzenie. Jakby to ujął Muszu z Mulan: „Dyshonor dla twojej rodziny! Dyshonor dla ciebie! Dyshonor dla twojej krowy!”*
Usłyszał głos Deana zza drzwi. Rozmawiał z kimś. Po jego głosie Teddy stwierdził, że nie była to przyjemna rozmowa. Brzmiał na zdenerwowanego.
Poczekał, aż skończy rozmowę, starając się nie podsłuchiwać.
Otworzył drzwi swoim kluczem, którego miał już od dawna, ale oficjalnie mógł go używać w dowolnym momencie dopiero, odkąd się wprowadził.
Znalazł Deana na kanapie w salonie. Siedział z łokciami opartymi na kolanach i twarzą ukrytą w dłoniach.
– Dean? Co się stało? – zapytał od razu, siadając obok niego.
Szatyn szybko się otrząsnął. Potarł dłońmi twarz, po czym położył je na kolanach. Uśmiechnął się do Teddy’ego.
– To nic. Jestem tylko okropnym synem. Nie martw się o to.
Zmarszczył brwi, zastanawiając się o co mogło chodzić Deanowi. Był okropnym synem? Wprost przeciwnie – w porównaniu z nim, był aniołem. Odwiedzał rodzinę, kupował matce kwiaty, potrafił normalnie rozmawiać z rodzicami, nie wywołując przy tym niepotrzebnych kłótni. Był takim synem, jakim Teddy nigdy się nie stał. Jakim powinien się stać. Był dobrym synem.
Pragnął zapytać, o co chodzi. Widział jednak po Deanie, że ten nie chciał o tym rozmawiać. Więc nadszedł czas na inną rozmowę. Tę, której unikał już zbyt długo.
– Muszę ci coś powiedzieć.
Dean podniósł głowę.
– Tak, pewnie. Co jest? – zapytał, przypatrując mu się ze zmartwieniem.
Wziął głęboki oddech, przygotowując się na nadchodzący dyshonor.
– Nie rzuciłem Cambridge… To oni wyrzucili mnie.


*Boli mnie fakt, że z angielskiego „dishonor on you” w polskiej wersji zrobili „dyshonor dla świerszcza.”
Funfact: jeden z największych producentów gitar w Ameryce nazywa się Dean.

4 komentarze:

  1. Woah, co takiego mógł zrobić Teddy, że aż go wyrzucili? Za co w ogóle można wylecieć ze studów? Bo to chyba musiało być coś złego, skoro tak długo nie chciał się do tego przyznać?
    Chciałam wyśmiać Deana za pomysł randki w szkole, ale to byłaby hipokryzja. Poza tym, 2 na 2 randki z ziemniaczanymi rzeźbami zostały zakończone sukcesem, myślę, że możemy zakładać biuro matrymonialne.
    Kwiatki układające się w tęcze, to musi być piękne.
    Co trzyma ich teraz w Luton, no bo chyba nie miasto? Wcześniej trzeba było utrzymać jakieś pozory przed mamą Tedsa, ale teraz? (Czy każde miejse na świecie nie jest lepsze niż Luton?) Poza tym, argument Deana, że od końca szkoły mieszka sam, jest okropnie kiepski, no bo przecież, z tego co rozumiem, to i tak bierze od rodziców pieniądze, a nie zarabia na siebie w stu procentach. Więc niech się zastanowi nad tym, co mówi, czy coś. Chyba że czegoś nie ogarniam, wtedy spoko.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, a w naszym logo będzie ziemniak otoczony serduszkiem.
      W sumie tru, Luton to okropne miejsce. Londyn chyba trochę też, pełno turystów, bleh.
      Uciekną razem do Rosji i dołącza do mafii. Zobaczysz, niedługo w wiadomościach będzie o mafii, zostawiającej przy swoich ofiarach tęczowe flagi.
      Wzajemnie!

      Usuń
  2. Nie idę do szkoły to chociaż postaram się nadrobić komentarze. Nadal nie odzyskałam głosu, więc to chyba idealna okazja, żeby wypowiedzieć się w komentarzach.
    Beau? Ten Beau?
    Też kiedyś zrobiłam Big Bena, ale ziemniaki nie chciały współpracować, więc musiałam użyć zapałek.
    Mam nadzieję, że w kolejnym rozdziale wyjasniłaś dlaczego Tedsa wywalili ze studiów, bo zaraz zamierzam czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znowu nie idziesz do szkoły. Typowo.
      Tak, ten Beau. Kochany Beau. Boł Boł.
      Ta, czytaj.

      Usuń