piątek, 22 września 2017

Chaos

1 października, 4 miesiące wcześniej

Kłamstwa przychodziły mu tak łatwo. Nie miał najmniejszego problemu z wymyśleniem głupiej historyjki, w którą wszyscy uwierzą. W swoich kłamstwach nie lubił tego, że po wypowiedzeniu ich, czuł się jak gówno. Miał sobie za złe, że okłamywał bliskich sobie ludzi.
Nie zawsze się tak czuł. To nieprzyjemne ukłucie pojawiło się niedawno. Gdy zaczął mówić prawdę.
Powiedział Deanowi o Cambridge. Wciąż wracał do tego pamięcią w obawie, że źle postąpił.
– Wyrzucili mnie z Cambridge – wyznał Deanowi, unikając jego wzroku. – Spędziłem cholernie dużo czasu, ucząc się do egzaminów. Okropnie się wtedy stresowałem i zarwałem kilka nocy na naukę… Ciągle myślałem, że się tam nie nadaję, wiesz?
Dean wyciągnął rękę, by pogładzić go po policzku, ale Teddy ją odtrącił.
– Dlaczego?
– To Cambridge, Dean. Wskaźnik przyjęć wynosi zaledwie dwadzieścia jeden procent. To niewiele – wyjaśnił cicho. – Dostałem stypendium. Cały czas miałem wrażenie, że wszyscy są lepsi ode mnie. Wszyscy byli tacy mądrzy i zawsze wiedzieli, co powiedzieć i… byłem jeszcze ja. Tak zamartwiałem się wynikiem egzaminów, od których zależała moja przyszłość na uniwersytecie, że w końcu nie zdałem.
Nie miał odwagi spojrzeć na Deana. Czy myślał teraz, jaki z niego nieudacznik? Nie odzywał się. Zamiast powiedzenia czegokolwiek, próby pocieszenia go, tylko delikatnie objął go ramionami. Tym razem Teddy mu na to pozwolił.
– W porządku, Teddy.
– …Możliwe, że byłem również odpowiedzialny za dość poważny pożar. Łatwiej było powiedzieć, że rzuciłem studia, niż że zostałem z nich wyrzucony.
– Czekaj, pożar? Poważnie? 
Teraz siedział zamknięty w łazience, zastanawiając się, czy wyznanie tego wszystkiego było dobrym pomysłem. Dean wiedział o jednej z jego największych życiowych porażek. Stracił w jego oczach, chociaż ten nie dawał po sobie tego poznać. Ciągle tylko żartował, próbując poprawić mu humor. Powiedział nawet, że wszystko będzie dobrze, dopóki nie podpali ich mieszkania.
Ich mieszkania.
Przez swoje kłamstwa stracił już dom. Nie chciał tracić kolejnego, a także Deana. Z drugiej strony, przyznawanie mu się do każdego kłamstwa mogło zakończyć się katastrofą – było ich zbyt wiele.
Nerwowo przeczesał dłonią włosy. Z czarnych stały się nieco bardziej brązowe, może trochę czerwonawe. Podobał mu się nowy kolor, potrzebował chociażby małej zmiany.
Bycie w prawdziwym związku równało się z byciem szczerym. Nie miał pewności, czy był na to gotowy. Jeszcze poprzedniego dnia, gdy Dean zapytał, gdzie idzie, Teddy odpowiedział, że na spacer. Tak naprawdę, poszedł spotkać się z Annie do kafejki kilka ulic dalej.
Rozległo się pukanie do drzwi.
– Już wychodzę – powiedział szybko.
Przemył wodą twarz i przejrzał się w lustrze. Równie dobrze mógłby mieć wypisany na czole wyraz „kłamca”. Westchnął, otwierając drzwi.
– Gotowy do wyjścia? – zapytał Dean z uśmiechem.
Ani trochę.
– Pewnie – odpowiedział szybko, odsuwając na bok zaprzątające jego umysł myśli. Zajmie się nimi później.
Tym razem to Teddy organizował ich randkę. Jak tylko usłyszał, co ma odbyć się w Luton, nie mógł przegapić jednej z nielicznych okazji na przeżycie czegoś jako tako ciekawego w tym beznadziejnym mieście. Prawdą było, że w Luton nieczęsto działy się rzeczy, jakie by go chociaż w najmniejszym stopniu zainteresowały, a tym bardziej takie, dla których zdecydowałby się na wyjście z domu.
Nie powiedział Deanowi, co będą robić. Chciał, by zostało to tajemnicą do momentu, aż dotrą na miejsce. Wątpił jednak, żeby udało mu się utrzymać ten sekret – w radiu już kilkakrotnie mówili na temat tego wydarzenia. Ale Dean nic nie mówił. Może udawał, że nie wie.
Albo może nie podejrzewał Teddy’ego o coś takiego. O decyzję na uczestnictwo w paradzie równości.
Specjalnie założył na siebie odpowiednie ubrania – niebieskie dżinsy, żółtą koszulę w małe korony i czapkę z daszkiem w kolorze, który podchodził pod różowy. Był panseksualną modową porażką. I był z tego dumny.
– Gdzie mnie zabierasz? – zapytał Dean po dwudziestu minutach spaceru.
Jaka była bezpieczna odpowiedź? Czy to już moment, w którym zdradza mu swoje niecne plany? Czy może jeszcze chwilę powinien się z nim pobawić i nic mu nie mówić?
– Jeszcze się nie domyśliłeś? Teraz zaprowadzę cię do ciemnej uliczki i brutalnie zgwałcę.
Dean parsknął cicho, a Teddy nie mógł oprzeć się myśli, że to był cudowny dźwięk i chętnie usłyszałby go jeszcze raz.
– Nie mogę się doczekać.
Od miejsca, w którym miała rozpocząć się parada dzieliły ich dwie przecznice, a już widzieli ludzi idących z tęczowymi flagami i plakatami o równouprawnieniu. Na sam widok zrobiło mu się milej w sercu. W tym samym momencie przypomniały mu się słowa Fredericka Douglassa:
"Wolę być prawdziwym dla siebie, nawet jeśli grozi to narażeniem się na kpinę innych ludzi, niż być dla siebie fałszywym i narazić się na własną odrazę."

12 października

– Jest świetny, naprawdę. Musicie go poznać.
Wszyscy koledzy Deana, z jakimi wyszedł na piwo byli zmuszeni słuchać jego ciągłych wywodów na temat Teddy’ego. Był on głównym tematem ich rozmów, ponieważ Dean nie potrafił przez pięć minut mówić na jakiś temat, nie uwzględniając przynajmniej raz imienia swojego chłopaka.
Opowiadał o nim wszystkim, którzy chcieli słuchać. A także tym, którzy nie chcieli. Właściwie, opowiadał o nim każdej osobie, jaka akurat się napatoczyła.
Został zaproszony na spotkanie z kumplami w barze. Chciał zabrać ze sobą Teddy’ego, ale odmówił, tłumacząc się, że musi jutro wcześnie wstać do pracy.
Sięgnął do szyi i delikatnie chwycił w palce cienki łańcuszek. Wyciągnął go spod koszulki i pokazał po kolei każdemu ze swoich kolegów zawieszkę.
– Nawet załatwiłem to – pochwalił się, obracając w palcach pierścionek. – Dzisiaj go odebrałem.
Był inny niż wcześniej. Jeszcze kilka tygodni temu wisiał tam złoty pierścień z Władcy Pierścieni, teraz zastępował go inny. Ten był nieco cieńszy i srebrny. Na zewnątrz wygrawerowany został kształt dobrze znanego mu gwiazdozbioru – Wielkiej Niedźwiedzicy, a w środku widniały dwa słowa, zapisane małymi pochyłymi literami: „Kocham cię”.
Mimo, że powiedział Teddy’emu, że nie zamierza się oświadczać, prawda była odmienna. Już załatwił idealny pierścionek, teraz zostało mu tylko czekać na odpowiedni moment.
Miał dopiero dwadzieścia dwa lata, a Teddy za miesiąc miał skończyć dwadzieścia. Wiele razy myślał, czy to nie za wcześnie na taki ruch. Umawiali się dopiero niecały rok. Coś mu jednak podpowiadało, cichy głosik serca, że skoro go kocha, to ten ruch będzie idealny.
Wśród kilku kolegów znajdował się Sebastian, który jako jedyny zdawał się wciąż myśleć logicznie. Siedzieli już tam od kilku godzin i każdy z nich wypił po kilka kufli piwa.
– Uważasz, że nie zauważy, że zmieniłeś pierścionek? Nie jest nawet podobny do tamtego.
Miał rację. Nie mógł tak po prostu zostawić pierścionka tam, gdzie trzymał poprzedni. Wystarczyłoby, żeby ściągnął koszulkę, a Teddy miałby na niego dobry widok.
– Schowam go później.
– Jesteś pewien? – zapytał już poważniej Sebastian, przyglądając się pierścionkowi. – Z całymi tymi oświadczynami.
Dean pewnie kiwnął głową.
– Jak nigdy. Naprawdę go lubię. Lubię spędzać z nim czas. Lubię, jak śmieje się z moich żartów. Lubię, jak rozmawia z Myosotis, kiedy myśli, że nikt tego nie słyszy – powiedział rozmarzonym tonem. Sięgnął po swój kufel i upił duży łyk trunku. – Mieszkamy razem i wychowujemy kotkę. Jedyne, czego nam brakuje, to tęczowa flaga wisząca za oknem i ślub.
– Myślisz, że się zgodzi? – zapytał blondyn, siedzący po jego prawej stronie.
Nie. Nie był pewien. Nie wiedział, jak Teddy zareaguje na jego pytanie. Miał nadzieję, że rzuci mu się na szyję i krzyknie „Tak”, chociaż dobrze wiedział, że tak nie będzie. Nawet, jeśli się zgodzi, prędzej ucieknie z pokoju niż padnie w jego objęcia.
Czy Teddy czuł to samo, co on? Nigdy nie powiedział mu, że go kocha. Próbował okazywać to swoimi czynami, ale ani razu nie wypowiedział tych dwóch krótkich słów. Dean nie miał mu tego za złe, rozumiał, że wyznanie miłości może przychodzić mu z trudem, ale wciąż czekał.
– Chciałbym, żeby się zgodził. Przeprowadzimy się gdzieś z dala od tej dziury. Trochę zaoszczędziłem przez lata. Muszę się wyrwać z Luton, przenieść do jakiegoś miejsca, które jest też daleko od Londynu, żeby rodzice dali mi spokój. Manchester też nie wchodzi w grę – zastanowił się chwilę, obserwując poruszanie się piany w swoim kuflu. – Może Norwich?
Norwich, w przeciwieństwie do Luton, było całkiem ładnym miastem. Przy okazji było oddalone o wiele kilometrów od Luton, Londynu i Manchesteru – nie musiałby przejmować się wtrącającymi się rodzicami. Musiałby tylko zostawić wszystkich swoich znajomych i znaleźć nowych.
– Jeśli to sprawi, że będziesz szczęśliwy, to się przenoś – powiedział Sebastian, a reszta go poparła. 
Kąciki ust Deana uniosły się do góry.
– Jak Teddy się zgodzi za mnie wyjść, to powierzę organizację wieczoru kawalerskiego Sebowi. Tylko proszę, bez striptizerek… ani striptizerów. Ma być przyzwoicie.
– Czy Vegas jest według ciebie przyzwoite?
– Seb – upomniał go. – Coś, co nie wymaga opuszczania kontynentu.
Sebastian wydął usta, zawiedziony.
– Wyzwanie zaakceptowane. Sprawdzę wszystkie Londyńskie kluby, aż znajdę coś idealnego na imprezę dla ciebie. Chyba, że życzysz sobie imprezę na drugim końcu kraju? Da się załatwić.
– Zostawię to tobie. Powodzenia.

17 października

Plotki rozchodziły się zdecydowanie zbyt szybko. Właśnie kończył czytać artykuł o premierze. Jego autor spekulował, czy premier popiera jednopłciowe małżeństwa ze względu na orientację seksualną swojego syna.
Ich związek przestał być sekretem. Ukrywanie się przestało być opcją. Informacja, że Dean Blackburn spotyka się z mężczyzną wyciekła do Internetu i świat dowiedział się o ich związku. Prawdopodobnie przez to, że nawet nie próbowali się kryć podczas parady.
Teddy był zaskoczony, widząc jak bardzo ludzie interesują się prywatnym życiem nie samego premiera, a jego syna. Zadawali pytania, byli zszokowani, obrażali go, a najwięcej z nich pisało, że powinien być dumny z tego, kim jest.
– To nie tak, że się ukrywałem – powiedział Dean, widząc pierwszy wpis na ten temat.
Świadomość o tym, że przestał być w szafie, ruszyła Teddy’ego mniej, niż się spodziewał. Nie miał nic przeciwko zaprzestaniu ukrywania się. Wciąż nie zgadzał się na okazywanie sobie uczuć na ulicy, powtarzając, jak obrzydliwy to widok, gdy jakaś para się do siebie klei na jego oczach, ale chętnie chodził z Deanem za rękę.
Siedzieli właśnie na ławce w pobliskim parku, przyglądając się przechodzącym osobom. Niektórzy szli z psami, inni z dziećmi, a zdecydowana większość przechodziła sama, szybkim krokiem, żeby tylko zdążyć, gdziekolwiek się spieszyli.
Podbiegł do nich jeden pies. Wyglądał na labradora i wesoło merdał ogonem, obwąchując ich nogi. Jego mokry czarny nos trącał materiał ich spodni. Żaden z nich nie wykonał ruchu, nie wiedząc, czy pies nie jest niebezpieczny.
Labrador położył pysk na kolanach Teddy’ego i spojrzał na niego swoimi wielkimi brązowymi oczami. Poruszył jednym uchem, oczekując pieszczot.
Dean się zaśmiał, wyciągając rękę do zwierzęcia. Pogłaskał psa, uważając jednak na jego pysk.
– Może załatwimy sobie psa? – zaproponował Teddy’emu, wskazując zwierzaka.
Młodszy chłopak prychnął. Myosotis z pewnością nie spodobałby się pomysł dzielenia domu z psem. Z tego, co wiedział, ani razu w ciągu swojego życia nie spotkała się z psem. Tak powinno zostać.
– Jak sprowadzisz psa do domu, to możesz pożegnać się z kotem.
– Nauczy się, że nie wszystko należy do niej i czasem trzeba się dzielić – powiedział Dean, chociaż sam w to nie wierzył.
Nie potrafił wyobrazić sobie Myosotis żyjącej w jednym miejscu razem z innym zwierzęciem. Sam pomysł wydawał mu się absurdalny. Po co im pies? Psa trzeba wyprowadzać na spacery, bawić się z nim. Psy wymagają znacznie więcej opieki niż koty, które po prostu miauczą, kiedy czegoś chcą i olewają cię przez resztę czasu.
Po niecałych dwóch minutach przybiegła do nich zdyszana dziewczynka, ubrana w podarte dżinsy i flanelową koszulę.
– Benedict! – zawołała do psa.
Labrador obrócił pysk w jej stronę i zaszczekał. Podbiegł do właścicielki, wciąż wesoło merdając ogonem. Dziewczynka przyczepiła smycz do jego obroży i podrapała go za uszami.
– Miły ten twój pies – odezwał się Dean.
Dopiero po jego słowach zdała sobie sprawę z ich obecności. Zgarbiła się lekko, mocniej zaciskając koniec smyczy w pięści.
– Przepraszam, uciekł mi.
– Skąd to imię? Benedict?
Pies, słysząc swoje imię, zaszczekał cicho. Podniósł głowę, a jego wzrok utkwił w postaci Deana.
– To od imienia papieża – odpowiedziała mu krótko, powoli się oddalając.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Gdy zniknęła, powiedział do Teddy’ego:
– Byłem przekonany, że to od imienia tego aktora, jak mu było… Cucumber? Cramplesrunch?
Teddy machnął na niego ręką.
– I tak nie wypowiesz tego poprawnie.

29 października

Długo przygotowywał się do tego spotkania. Widywał się z Annie przeciętnie raz, może dwa na miesiąc, więc chciał wyciągnąć ze spędzonego wspólnie czasu najwięcej, ile mógł. Dean powoli zdawał się coraz bardziej tolerować dziewczynę i już nie narzekał za każdym razem, gdy Teddy miał się z nią spotkać. A on i tak mówił mu tylko o niektórych z ich spotkań.
Umówili się na spotkanie pod kasynem Grosvenor. Przyszedł pięć minut przed czasem i chodził w kółko przy wejściu do kasyna, czekając na pojawienie się dziewczyny. Powinien pojawić się później. Annie zawsze spóźniała się na spotkania. Wiedział o tym, a i tak przyszedł wcześniej.
Mocno otulił się granatową parką. Z dnia na dzień robiło się coraz zimniej. Jesień rozpoczęła się na dobre, a już wkrótce miała ją zastąpić zima. Te miesiące były okropne dla mieszkańców Anglii – padało więcej niż zwykle, pogoda wciąż była jak pod psem i wszyscy chodzili z ponurymi minami.
Annie pojawiła się dwie minuty po wyznaczonej godzinie. Włosy zaplotła w gruby warkocz, a usta pomalowała, jak zwykle, na czerwono. Podobał mu się ten kolor. Pasował do niej.
– Hej, Teddy – przywitała się, przytulając go. – Co u ciebie?
Nadszedł moment, którego nienawidził każdy Brytyjczyk. Pogawędka. Najgorsze były te o pogodzie, a i tak należała ona do jednego z popularniejszych tematów.
– W porządku. Dean chyba rozważa adopcję psa. W domu jest bardzo… wesoło.
Weszli do kasyna. Od razu powitały ich czerwone światła i okrągłe stoliki, przygotowane do różnych gier hazardowych.
– Zdaje sobie sprawę z tego, że z psem jest masa roboty?
– O to samo zapytałem – mruknął, rozglądając się po pomieszczeniu.
Przeszli na bok, do baru. Zorganizował spotkanie z Annie z konkretnego powodu. Skoro miał kończyć z kłamstwami, a przynajmniej starać się to robić, nadszedł czas na powiedzenie jej prawdy. Zabrał ją do publicznego miejsca, obawiając się ataku na swoją osobę.
– Muszę ci coś powiedzieć… Doszedłem do wniosku, że czas się przyznać i skończyć z głupimi kłamstwami – zaczął powoli. Czekał na jej reakcję. Obróciła głowę i rzuciła mu pytające spojrzenie. To mu wystarczyło. – Okłamywałem cię. Jest mi teraz strasznie głupio z tego powodu.
– Co zrobiłeś?
Wziął głęboki oddech, szykując się do wyznania.
– Nie studiuję już na Cambridge, od jakoś, końca pierwszego semestru.
Zapanowała między nimi cisza, przerywana tylko dźwiękami gier i rozmowami siedzących obok osób. Annie przygryzła wargę, postukując palcami w drewniany blat. Uśmiechnęła się.
– Wiedziałam o tym. Nie jestem idiotką, wiesz?
Nie wiedział, co powiedzieć. Otworzył szeroko oczy, a jego usta kilka razy otwierały się i zamykały, jak u ryby. 
– Wiedziałaś? – wydukał wreszcie.
– Pewnie, że wiedziałam. Pojechałam cię odwiedzić, zrobić ci niespodziankę i wtedy dowiedziałam się, że już nie ma cię na liście studentów. Trochę musiałam się naczekać na usłyszenie od ciebie prawdy, ale byłam cierpliwa.
Nawet nie zauważył, kiedy wydobyło mu się z ust ciche „Och”. Spodziewał się, że dziewczyna zacznie rzucać w niego wszystkim, co wpadnie jej w ręce i będzie na niego krzyczeć, gdy się jej przyzna. Ale ona tego nie robiła. Stała obok niego, patrząc na niego z pewnym współczuciem.
– W porządku – powiedziała ciszej. Dotknęła dłonią jego ramienia, dodając mu tym otuchy. – Na początku byłam zła, i to jak. Miałam jednak trochę czasu na przemyślenie tej sprawy i doszłam do wniosku, że pewnie miałeś dobry powód, żeby to ukrywać.
– Przepraszam, Annie.

***

– Gdzie się podziewałeś?
Była prawie pierwsza w nocy, gdy Teddy wrócił do domu. Dean, czekając na niego, zdążył zrobić kolację, zjeść ją samemu, obejrzeć długi i nudny film, pobawić się z Myosotis i ponarzekać na wszystko Sebastianowi.
Co prawda, Teddy nie powiedział mu o której wróci, ale i tak postanowił na niego czekać, mając nadzieję, że stanie się to szybko. A on siedział z tą dziewczyną w kasynie prawie pięć godzin.
Jego chłopak próbował zakraść się niezauważonym do mieszkania. Cicho przekręcił klucz w drzwiach, po czym powoli je popchnął. Nie oświecił nawet świateł. Spodziewał się, że Dean już spał. Jak usłyszał jego głos i zobaczył opierającą się o tył kanapy postać, ledwo zauważalnie się skrzywił.
– Powinieneś spać – jęknął, wskazując ręką w stronę sypialni. – A nie czekać na mnie.
Dean podszedł bliżej do Teddy’ego, przyglądając się mu uważnie. Miał rozmierzwione od wiatru włosy i zarumienione policzki. Nie mógł się oprzeć stwierdzeniu, że cholernie mu się to podoba.
Pochylił się, by pocałować młodszego chłopaka. Jak się spodziewał, miał zimne usta. Cały był zimny. Deanowi to nie przeszkadzało, dawało mu to szansę na rozgrzanie go.
– Mam nie czekać na swojego chłopaka? O nie – mruknął między pocałunkami, gładząc Teddy’ego palcem po policzku.
– A co, jeśli wróciłbym o czwartej? Albo siódmej?
Szatyn wzruszył ramionami. Przewidywał taką możliwość i wiedział, co zrobiłby w takiej sytuacji.
– Nadal bym czekał i możliwe, że w tym czasie zgłosił twoje zaginięcie, jeśli byś się nie odezwał.
– Proszę, nie rób tego.
– A co jeśli rzeczywiście zginiesz? Albo ktoś cię porwie? – Wzdrygnął się na samą myśl. – Okropna wizja, nie gub się.
Teddy przewrócił oczami, oddalając się od Deana o dwa kroki.
– Nie mam w planach się gubić. Dobrze mi z tobą, tutaj, zapamiętaj to.
Tym razem to Dean się skrzywił. Musiał zadać Teddy’emu pytanie, które męczyło go od dłuższego czasu. Nadszedł czas na poważny krok w ich związku.
– Teddy – zaczął powoli, szybko dobierając w myślach odpowiednie słowa. – Ostatnio myślałem trochę o nas. O tym, że razem mieszkamy. Że Luton to cholernie beznadziejne miasto. O tym, że chcę się stąd wynieść. Wiem, że może być ci ciężko, masz tu rodzinę, pracę i znajomych, ale… Nie chciałbyś pojechać ze mną? Gdziekolwiek, byle z dala od Luton.


Miało być jeszcze halloween, ale zostawię to na następny rozdział. I nie miało być nic o paradzie, ale skoro właśnie wybieram się na paradę równości, to równie dobrze Tean może pójść.  

4 komentarze:

  1. Też teraz nie wiem, co pisać.
    Awww, parada. Parady są super. Warto o nich pisać prawie tak często, jak o ziemniakach.
    Dobrze, że powiedział Annie, chociaż wiedziałam, że ona wie. Ej, jest jego przyjaciółką od daaawna, tak?
    Pożar? Już widzę, jak Teddy rozpala pożar. Yhm. (Poza tym, koniec kłamstw, ale więcej kłamstw, sensowne)
    Po co mieć psa, skoro można mieć kolejnego kota? Koty są genialne. Niech wyjadą z Luton i założą schronisko dla kotów. Czy to nie brzmi jak piękny plan na życie??
    Czy pozwolenie Sebastianowi na wyprawnienie wieczoru kawalerskiego to dobry pomysł i dlaczego nie?
    (Czemu zadaję w tym komentarzu tak dużo pytań retorycznych?)
    Weny!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Parada ziemniaków, to jest to.
      Już doszedł do tego momentu, gdzie okłamuje sam siebie, no cóż.
      Więcej kotów to zawsze dobru pomysł.
      Ten wieczór kawalerski byłby przynajmniej pamiętny.
      Wzajemnie!

      Usuń
  2. Benedict? Serio? Nawet ja nie skrzywdziłabym tak psa, kota, a nawet dziecka.
    Myślałam, że napiszesz coś więcej o paradzie, meh.
    4 miesiące wcześniej? Już coraz bliżej.
    Chyba musiałam mieć dłuższą przerwę, żeby Sebastian przestał mi przeszkadzać.
    No to z Tedsem (na razie) jestem na bieżąco. Idę oglądać YOI.
    Ziemniakowo-tęczowej weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie możesz napisać Benedict bez Ned. Nieważne.
      Gdybym pisała ten rozdział po paradzie, byłoby dużo więcej. Wtedy jeszcze nie miałam doświadczenia.
      Już prawie!!
      YOI życiem.
      Wzajemnie!

      Usuń