poniedziałek, 31 grudnia 2018

waste it on me


Miałam zamiar dodać to równo o północy, ale idk czy do tego czasu będę wystarczająco trzeźwa/żywa.

To zaczynało jako rozdział bożonarodzeniowy. Miałam już napisane kilka akapitów, po czym włączyło mi się na playliście “New Year’s Day” i wiedziałam, że muszę zmienić koncepcję.
"New Year's Day" miało też być tytułem, ale to byłoby zbyt oczywiste.

To był pierwszy Nowy Rok, jaki mieli spędzić z obrączkami ślubnymi na palcach. Ich mieszkanie przepełnione zostało z tej okazji brokatem i ich wspólnymi zdjęciami. Życie w małżeństwie wcale wiele między nimi nie zmieniło, może jedynie rozpaliło na nowo ich uczucie. Obaj korzystali z każdej możliwej okazji, by użyć słów “mój mąż” przy innych ludziach, nie obawiając się konsekwencji.
Może i byli wciąż młodzi i niedoświadczeni, ale za każdym razem, jak ktoś upierał się, że popełnili błąd biorąc ślub tak wcześnie wiedzieli, że podjęli odpowiednią decyzję i w najbliższym czasie jej nie pożałują.
Wyjątkowo mogli spędzić Nowy Rok w samotności. Levi spędzał ten dzień ze swoją żoną, a Lia ze swoją dziewczyną. Sebastian również postanowił pobyć ze swoją dziewczyną, ale także ze swoim bratem i jego partnerką. Reszta ich znajomych miała już inne plany, więc zostali sami w swoim mieszkaniu.
Gdzieś w kącie salonu potulnie spała Myosotis w kartonie po swoim nowym mięciutkim legowisku, które otrzymała w prezencie na święta od Sebastiana. Jego zamiłowanie kotką powoli zaczynało niepokoić Blackmoonów, którzy i tak już kilkakrotnie go za to opieprzyli. Bez rezultatów. Wciąż przyjeżdżał z prezentami do kotki w postaci nowych zabawek, jedzenia i miejsc do spania. Nawet oddanie mu jednego z jej kociąt nie pomogło.
Na kanapie leżał zwinięty w kłębek Teddy, przeglądający w telefonie swoje najnowsze wiadomości i maile. Większość z nich usuwał bez czytania. Sprawdzał tylko te, które zdawały się ważne, czyli właściwie żadne. Od ponad tygodnia czekał na jedną konkretną wiadomość, ale ona wciąż się nie pojawiała.
Na dźwięk zbliżających się z tyłu kroków odłożył telefon i obrócił głowę. Dean, ubrany w najbardziej szkaradną koszulkę, jaką Teddy kiedykolwiek widział, wychodził właśnie z kuchni z talerzem pachnących cynamonem ciasteczek. Jak tylko ich spojrzenia się spotkały, Dean posłał Teddy’emu szeroki uśmiech, który uwydatniał jeszcze szkaradniejszy niż koszula wąs. Hodował go przez kilka tygodni, zmuszając Teddy’ego do patrzenia na tę obrzydliwą rosnącą gąsienicę.
– Misiuuuuu – jęknął Dean, odkładając talerz z ciastkami na wolne miejsce obok Teddy’ego, po czym nachylił się nad chłopakiem z zamiarem przytulenia go od tyłu, ale jak tylko jego ręce znalazły się w zasięgu Teddy’ego, został w nie uderzony. – Cholera, Teddy! O co ci chodzi?
– Wyjdź mi z tym “Misiu” i wróć, kiedy pozbędziesz się tego ohydztwa ze swojej twarzy.
– Ale... Pracowałem nad nim tak długo! Nie podoba ci się? Jak może ci się nie podobać?
– To najobrzydliwsza rzecz, jaką w życiu widziałem. Albo to zgolisz, albo nie już nigdy nie zbliżasz swojej twarzy do mnie. – Obrócił się twarzą do Deana, żeby ten mógł zobaczyć jego wykrzywione w obrzydzeniu usta. – Nie chcę, żeby... to mnie dotykało.
Teddy zignorował rozpaczliwe stękania zza kanapy i wziął się za jedzenie ciasteczek. Położył talerz blisko siebie, włączył pilotem pierwszy lepszy serial kryminalny i z całych sił starał się nie patrzeć na usiłującego zwrócić na siebie jego uwagę Deana.
– Chciałem wyglądać seksownie – mruknął niezadowolony Dean, siadając koło nóg Teddy’ego.
– Gratulacje, osiągnąłeś odwrotny efekt. – Odłożył talerz i cicho westchnął. Podniósł się do siadu, przyciągnął kolana do siebie i spojrzał na Deana jak na największego idiotę, jakiego w życiu spotkał. – Kurwa, Dean, czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, jak gorący jesteś? Bez tego wąsa oczywiście. Dla mnie jesteś najseksowniejszym facetem na Ziemi. Jak, serio, rozbiłem bank rozkochując cię w sobie. – Widząc, że Dean chce mu przerwać, uniósł dłoń i zakrył mu nią usta, starając się nie dotykać przy tym wąsa. – Nie odzywaj się, dopóki nie skończę. Tu nie chodzi o to, jak wyglądasz. Mógłbyś być największą szkaradą, a ja nadal bym cię kochał. I doceń to, że używam słowa “kocham”, nie znoszę go... To nie w twoim wyglądzie się zakochałem, ale muszę przyznać, że jest miłym dodatkiem. I naprawdę, naprawdę, nie obchodzi mnie, jak wyglądasz, dopóki nie masz takich obrzydlistw na twarzy.
Pozwolił Deanowi odsunąć swoją dłoń.
– Okej, misiu, zgolę go, jeśli zrobisz sobie z nim zdjęcie pożegnalne.
– Jesteś obrzydliwy. Zgoda.
Dean od razu się rozpromienił. Z nadmierną ekscytacją wyciągnął telefon z kieszeni, włączył aparat i, nie przestając się uśmiechać, skierował kamerę na siebie i Teddy’ego. Teddy uraczył go swoim typowym “Nienawidzę tego, co robisz, ale troszeczkę się uśmiechnę, żeby nie było”.
Po trzech przyzwoitych zdjęciach zgodził się wreszcie pójść do łazienki, żeby zgolić wąsa. W tym czasie Teddy skupił się na serialu. Musiał nieco zwiększyć głośność, by zagłuszyć wydobywające się z łazienki jęki żalu.
Sięgał po kolejne ciasteczko, kiedy jego telefon zawibrował, informując o nowej wiadomości. Zareagował na nią szybciej, niż Myosotis po usłyszeniu, że ktoś otwarł lodówkę.
Czekał na nią tyle czasu. Gdy w końcu ją dostał, okazała się znacznie krótsza, niż zakładał, że będzie. Ale zawierała wszystko, czego potrzebował.
Mrs Woods: “Chcielibyśmy serdecznie pogratulować Panu sukcesu! Primal Runaways otrzymało zielone światło. Pierwsze spotkanie organizacyjne odbędzie się w przyszłą sobotę o 14 w teatrze. Jeśli miałby Pan jakieś pytania bądź wątpliwości, proszę dzwonić. Chętnie Panu pomożemy.”
– O cholera. Ooo choleeeera. Dean! DEAN, CHODŹ TU!
– Sekunda, już kończę!
Ręce tak mu się trzęsły, że bał się, że zaraz upuści telefon, zatem odłożył do na ławę. Z niecierpliwością wpatrywał się w drzwi łazienki, czekając na wyjście Deana (które zajęło znacznie więcej niż sekundę). Gdy w końcu się pojawił, a jego twarz była znów gładka i piękna, Teddy wstał, mówiąc:
– Udało się.
– Co się udało? – zapytał Dean, nie do końca nadążając.
Ułożenie logicznie brzmiącego zdania nagle stało się niemal niewykonalne. Buzowała w nim czysta ekscytacja Primal Runaways było projektem, nad którym pracował od wielu miesięcy. Poświęcił temu większość swojego wolnego czasu, doprowadzając wszystko do perfekcji. Za każdym razem, gdy ktoś ze znajomych pytał, o czym właściwie jest fabuła, Teddy odpowiadał, że to coś między Wieczorem trzech króli a Otellem, nie wyjaśniając im przy tym właściwie niczego.
Primal Runaways. Dean, moja sztuka zostanie wystawiona! Ktoś w niej zagra! Może nawet ktoś zdecyduje się ją obejrzeć!
– Łał, to świetnie. Od początku mówiłem, że ci się uda – odparł Dean, przybierając ton dumnego męża. W mgnieniu oka znalazł się obok Teddy’ego, po czym zamknął go w ciasnym uścisku. – Chcesz to uczcić?
Nie musiał odpowiadać. Dean musnął jego usta swoimi. Każdy kolejny pocałunek był przyjemniejszy od poprzedniego. Teddy myślał, że po kilku latach umawiania się ze sobą romantyczne sprawy traciły na znaczeniu i stawały się coraz mniej ekscytujące. Wszystkie te pocałunki, dłonie Deana obejmujące go i przyspieszone bicie serca udowadniały mu, że jest inaczej.
Wymieniając się krótkimi pocałunkami, powoli przeszli do szafy, w której chowali wina. Nie chcąc na zbyt długo się od siebie odrywać, Teddy po omacku wybrał pierwsze z brzegu wino, a Dean wyjął dwa kieliszki.
Usiedli wspólnie na sofie i otwarli wino, które okazało się być słodkie i brzoskwiniowe. Napełnili sobie kieliszki i zaczęli pić. Między łykami wymieniali się pocałunkami, a gdy się nie całowali, to się obmacywali.
– Teddy? – odezwał się Dean, kończąc czwarty kieliszek. – Od dłuższego czasu gnębi mnie jedna sprawa. Wiem, że nasz związek nie zaczął się jako “prawdziwy związek” i przez kilka miesięcy żyłem ze świadomością, że w pewnym momencie może ci się znudzić, przez co musielibyśmy to zakończyć, ale... Kiedy zmieniłeś zdanie?
– Pytasz o to, kiedy zrozumiałem, że coś do ciebie czuję?
Dean tylko skinął głową.
Teddy potrzebował chwili, żeby się nad tym zastanowić. Wiedział, że lubi Deana przez cały czas, ale głębsze uczucie przyszło znacznie później. Zdecydowanie nie stało się to podczas ich pierwszego pocałunku. Mógłby powiedzieć, że za pierwszym razem, kiedy się ze sobą przespali, ale to nie byłaby prawda. Wtedy robił to tylko i wyłącznie po to, żeby zadowolić Deana i chwilowo się czymś zająć.
Szybko przebiegł w myślach wszystkie dni, jakie razem spędzili jako para. I znalazł.
– Perranporth. Wtedy, kiedy powiedziałeś mi, że mnie kochasz, a potem zanieczyściliśmy plażę.  
– Tak, zanieczyszczanie to najistotniejsza część.
– Byłoby śmiesznie, gdyby zobaczyło nas wtedy jakieś dziecko albo ktoś stary.
– Albo ktokolwiek – odparł sarkastycznie Dean. – Będę szczery, nie spodziewałem się takiej odpowiedzi.
– Chciałeś coś w stylu “Chwilę przed tym, jak uprawialiśmy seks na plaży”? A kiedy ty zrozumiałeś?
Dean wzruszył ramionami.
– Odkąd tylko się spotkaliśmy widziałem w tobie kogoś więcej, niż przyjaciela. Upewniłem się chyba wtedy, kiedy poszedłem na randkę, która w sumie nie była zła, ale nie potrafiłem przestać o tobie myśleć. A potem do mnie napisałeś, żebym odebrał cię z imprezy, a ja nie chciałem robić niczego innego.
– Romantyk z ciebie. Chyba gorzej trafić nie mogłem – powiedział Teddy, krzywiąc się, ale zaraz po tym pochylił się do Deana, by go pocałować.  
Wspominali spędzone razem dnie i zaczęli planować przyszłe randki, ciągle przy tym pijąc. W pewnym momencie temat znów spadł na sztukę Teddy’ego. Cały czas, gdy nad nią pracował, nie pozwalał Deanowi zerknąć nawet na jedno zdanie. Chciał, by zobaczył dopiero efekt końcowy, jeśli zostałaby wystawiona.
– Nadal nie wiem, o czym ona jest.
Wieczór trzech króli a Otello – powtórzył po raz setny Teddy.
– Przebieranie się za osobę innej płci i zakazana miłość?
Miał trochę racji, ale Teddy nie chciał mu tego przyznawać.
– Bardziej jak rozdzielone rodzeństwo i zazdrosny imigrant.
– Moja wersja brzmi lepiej.
– Co, mam ci pogratulować?
Dean pokręcił głową z uśmiechem.
– Jestem z ciebie tak dumny – szepnął Dean, splatając palce Teddy’ego ze swoimi.
Niedługo przed pierwszą w nocy skończyli drugą butelkę wina. Teddy wypił znacznie więcej niż Dean, przez co ledwo mógł stanąć na nogi. Rzadko kiedy pozwalał sobie aż tak się upić, ale nigdy przy kimkolwiek innym niż Dean. Nie chodziło o to, że nie ufał sobie i temu, co mógłby powiedzieć, ale temu, że ani trochę nie ufał innym ludziom.
Trzymał kieliszek z resztką napoju w trzęsącej się ręce. Oparł głowę na ramieniu męża, na co ten objął go ramieniem. Niby był to tak niewielki gest, a sprawił, że ciało przez Teddy’ego przebiegł przyjemny dreszcz.
– Dean? – szepnął Teddy, spoglądając na chłopaka.
– Hmm?
Dean spokojnie czekał na to, co zamierzał powiedzieć mu Teddy. Nie spodziewał się jednak, że będzie to:
– O kurwa – powiedział chłopak zaraz po tym, jak rozlał na siebie wino. – Moje wino! Da się to jeszcze odratować? O nie. – Zaczął ściągać z siebie koszulkę, na której wylądował cały napój.
– Ej, spokojnie. – Dean złapał go za nadgarstek, powstrzymując od dalszych ruchów. – Wstawaj.
Dean zignorował nieme pytanie Teddy’ego. Powoli wstał z kanapy, ciągnąc za sobą chłopaka. Oboje mieli problemy z chodzeniem prosto, jeden bardziej od drugiego. Zaprowadził Teddy’ego do łazienki i wepchnął go pod prysznic.
Za każdym razem, gdy Teddy chciał się odezwać, Dean go uciszał. W kompletnej ciszy zajmował się Teddym. Pozwolił jedynie zsunąć sobie skarpetki ze stóp. Resztą zajął się sam. Zaczął od koszulki Teddy’ego, którą delikatnie zdjął Teddy’emu przez głowę.
Teddy dziwnie czuł się, całkowicie się przed kimś rozbierając. Nawet jeśli był to Dean, który widział go nago setki razy, niczego to nie ułatwiało. A to, że tylko on się rozbierał było tym bardziej krępujące. Ale nic nie robił, nie powstrzymywał Deana, tylko pozwalał mu robić, co tylko zechciał. Pozwolił mu ściągnąć z siebie spodnie, a następnie bieliznę. Obrócił twarz, czując wstępujący na policzki rumieniec, gdy Dean lustrował go wzrokiem od stóp do głów.
Chłopak uważnie obserwował ruchy Deana, usilnie starając się stać nieruchomo, w czym ani trochę nie pomagał mu cały wypity wcześniej alkohol. Miał wrażenie, że jeśli zrobi najmniejszy ruch, to straci resztki równowagi i padnie kolanami na podłogę.
Dean sięgnął po słuchawkę prysznicową, włączył wodę i, gdy wreszcie udało mu się wybrać odpowiednią temperaturę, skierował strumień wody na ciało Teddy’ego.
W pewnym momencie Teddy położył dłoń na dłoni Deana – tej, którą trzymał słuchawkę – i jednym szybkim ruchem obrócił ją i polał go wodą.
– Hej! Co ty robisz?!
– Ooo, patrz, twoje ubrania są mokre. Teraz musisz je ściągnąć.
Dean pokręcił z niedowierzaniem głową, ale zamiast zacząć narzekać, natychmiast zdjął z siebie koszulę i odrzucił ją w kąt. Po łazience rozległ się jego radosny śmiech i wtedy Teddy wiedział. Wiedział, że chciał spędzić z tym facetem resztę swojego życia. Pozwolił mu dołączyć do siebie pod prysznicem, myśląc o tym, że zrobiłby dla niego wszystko. Poświęcił by dla niego swoje życie, poleciał na drugi koniec świata, zerwałby stosunki z całą swoją rodziną.
Teddy odłożył słuchawkę prysznicową, pozwalając wodzie swobodnie spływać po ich nagich ciałach. Ich czas pod prysznicem zawierał jednak więcej całowania niż mycia się. Może ciasnota w kabinie nie przeszkadzała Deanowi, skoro sprawiała, że mogli się od siebie oddalić o najwyżej kilka centymetrów, ale Teddy’emu nieco doskwierała. Dean przyszpilił go do ściany, a on nie miał żadnej możliwości ruchu.
– Czy powinniśmy robić to pod prysznicem? – zapytał Teddy, gdy wreszcie mógł złapać oddech między pocałunkami. – Będzie niewygodnie.
– Niewygodnie jak cholera, ale skoro już tu jesteśmy...
Dean jedną rękę zatopił w czarnych włosach Teddy’ego, a drugą zjechał w dół po ciele chłopaka i zatrzymał ją na jego biodrze.
– Zatem czas świętować – mruknął pod nosem Teddy, mimowolnie się przy tym uśmiechając. – Chciałbym cię tylko ostrzec, że jeśli tym razem też spróbujesz idiotycznie żartować, to skończysz z odgryzionym fiutem.
– Cholera, Teddy, czy to ja cię tak zdemoralizowałem? Czy może Sebastian? Byłeś tak niewinny...
– Zamknij się. Kocham cię. Zamierzam zmarnować z tobą resztę życia, więc lepiej przyzwyczajaj się do potwora, którego stworzyłeś.
Zanim pozwolił Deanowi odpowiedzieć, jeszcze raz na krótką chwilę złączył ich usta, po czym zaczął schodzić ze swoimi pocałunkami coraz niżej.
– Może tak naprawdę zawsze byłeś tak brudny, a ja tylko pomogłem tej stronie się pokazać – powiedział Dean, opierając się o ścianę.
Nie chciał o tym myśleć. Może Dean miał rację. A może spędził z nim już tyle czasu, że przejął zbyt dużo jego cech osobowości.
Nagle ktoś załomotał w drzwi łazienki, a Teddy momentalnie się wyprostował, uderzając przy okazji Deana w podbródek swoją głową. Zignorował jego jęki bólu i niepewnie wyszedł spod prysznica, nagle czując się o wiele trzeźwiejszym niż minutę wcześniej.
Byli sami w zamkniętym mieszkaniu. Wszyscy ich przyjaciele mieli inne plany. Albo Myosotis kilkakrotnie z całej siły uderzyła swoim ciałem w drzwi albo mieli nieproszonego gościa.
– Jesteście tam, kretyni?! – krzyknął ktoś zza drzwi. – NIE KAŻCIE MI TAM WCHODZIĆ.
Teddy znał ten głos zbyt dobrze. Nie sprawiło to jednak, że czuł się ani trochę bardziej bezpiecznie. Ten głos zwykle oznaczał kłopoty.
Szybko nałożył na siebie szlafrok i podał drugi Deanowi. Jak już oboje byli choć trochę ubrani, Teddy uchylił drzwi. Spodziewał się, że coś po drugiej stronie wybuchnie albo go zaatakuje. Ale była tam tylko Lia, stojąca ze skrzyżowanymi ramionami i wkurzonym wyrazem twarzy, jakby to ona była tym, kto powinien się wkurzać.
Była jedną z niewielu osób, które posiadały klucze do ich mieszkania. Jeden trafił do niej, drugi do Sebastiana. Przydawało się to wtedy, kiedy Blackmoonowie podróżowali i ktoś musiał utrzymać ich kaktusy i kota przy życiu.
– Co ty tu robisz? – zapytał Teddy, podejrzliwie przypatrując się swojej siostrze. – Która jest, pierwsza? Później? Nie musisz być ze swoją dziewczyną?
Dean zmusił go do otwarcia szerzej drzwi, by mógł przywitać się z intruzką, ukazując przy tym stojącą kawałek od Lii dziewczynę o liliowych włosach, ubraną w uroczą pastelową sukienkę, zdecydowanie nienadającą się na tragicznie niską temperaturę tej nocy. Trzymała na rękach Myosotis, która wydawała się z tego powodu przeszczęśliwa.
– Hej, Roooosey – przywitał się z dziewczyną radośnie Dean. Skinął głową w kierunku Lii. – Co was tu sprowadza? To niezbyt dobra pora.
– Myślicie, że przyszłabym tu z własnej woli o tej godzinie, gdybym miała wybór? – parsknęła Lia. – Lubię spędzać z wami czas, ale bez przesady, chłopcy. Mam własne życie, idioci.
Jeszcze kilka miesięcy temu wydawała się Teddy’emu znacznie milsza, ale im więcej czasu mijało, tym bardziej komfortowo czuła się w ich towarzystwie i pozwalała sobie na obrażanie ich.
– Więc? – dopytywał Teddy.
Rose objęła Lię w pasie, na której policzki wstąpił delikatny rumieniec. Teddy domyślał się, że wciąż nie było jej łatwo obnosić się ze swoim związkiem. Oficjalnie ujawniła się dopiero kilka miesięcy temu, co niemal doprowadziło ich matkę do zawału. Miała przed sobą jeszcze długą drogę, zanim będzie czuła się całkiem pewnie ze swoją seksualnością. Jemu również nie przyszło to łatwo. Miał ochotę podejść do niej i ją przytulić, ale wiedział, że pewnie by go odepchnęła i zwyzywała od ciamajd.
Lia westchnęła.
– Mamie odwaliło. Aresztowali ją.
– Czekaj, co?
Dean oparł mu się na ramieniu i wypuścił z ust ciche “O kurka”. Teddy nie mógł się nie zgodzić.
– Musiała być mocno pijana. Postanowiła wyrzucić resztę rzeczy moich i Teddy’ego. Wyrzuciła je na środek ulicy i podpaliła. Widziałam zdjęcia, paliło się kurewsko mocno. Naprawdę ją popieprzyło.
– Nie mogłaś mi o tym napisać?
– Byłyśmy już w mieście, więc wpadłyśmy – dodała Rose.
– To był jej pomysł.
Nie musiał patrzeć na Deana, żeby wiedzieć, że ten się uśmiecha. Teddy’ego zaczynało już irytować to, że Dean 99% ich rozmowy się uśmiechał. Mógł zwalić to na wypity alkohol albo przyjacielską osobowość, ale Teddy wolał zwalać to na powolny zanik jego szarych komórek.
– Nie umiesz jej odmawiać – domyślił się Teddy, po czym zerknął na Deana. – Wiem coś o tym.
– Powinniśmy coś z tym zrobić? – wtrącił się Dean. – W sensie, z waszą matką.
– Tak właściwie, to wydziedziczyła naszą dwójkę, więc sprawa powinna spaść na Leviego – odparła Lia znużonym tonem. – Tylko że nie odbiera moich telefonów. Pewnie śpi, cienias.
Teddy czuł się winny, że nie czuł ani krzty poczucia winy. Lia mogła mu powiedzieć, że ich matce stała się najokropniejsza rzecz, a on byłby równie obojętny, co podczas oglądania zawodów sportowych. Może i była jego matką, ale nie okazywała tego w szczególnie rodzicielski sposób. Traktowała go gorzej niż śmiecia. Mimo to dał jej kilka szans na pogodzenie się, ale każdą odrzuciła.
Czemu miałby jej teraz pomagać?
– Może lepiej, żeby tam została – powiedział bez emocji.
– Ja się zgadzam, ale ona nie daje mi spokoju – mruknęła Lia, oskarżająco wskazując na Rose.
Dean pokręcił głową z dezaprobatą.
– Jesteście okropni.
– Na takich nas wychowała – powiedział zgodnie z prawdą Teddy. – Sposób, w jaki mówimy do naszych dzieci, staje się ich wewnętrznym głosem, nie mam racji?
Porozmawiali jeszcze przez chwilę, rozważając, co powinni zrobić. W końcu zdecydowali się zwalić wszystko na Leviego, skoro ten był ulubieńcem ich matki. Zaproponowali im, żeby zostały na noc, ale one odmówiły, a chwilę potem wyszły, zostawiając ich samych.
– Chcesz kontynuować to, co nam przerwały? – zapytał Dean, przekręcając klucz w drzwiach.
– Po tym, jak dowiedziałem się, że moja matka jest za kratami? Tak. Zdecydowanie tak.

niedziela, 4 lutego 2018

Epilog

Później

Nie sądził, że kiedykolwiek będzie dobrze się bawił na imprezie. Że pójdzie na nią bez żadnych protestów. Że nawet na niej zatańczy. Jeszcze niedawno oddałby wszystko, byle tylko nie musieć wychodzić z domu i spotykać się z ludźmi, a teraz siedział wokół nich i opowiadał im anegdoty ze swojego życia.
Zaprosili niewiele ponad dwadzieścia osób, większość stanowili przyjaciele, a z rodziny pojawili się tylko mama Deana, Lia oraz Levi z Tiną. Teddy odetchnął z ulgą, widząc, że nie zabrali ze sobą dziecka – to nie był dzień na męczenie się z małymi płaczącymi człowiekopodobnymi istotami.
Akurat w tej chwili nie siedział na sali. Zostawił Deanowi zabawianie gości, a sam poszedł razem z Lią na zewnątrz. Siedzieli na ławce pod wejściem do drewnianego budynku. Cały był przyozdobiony różowo-niebieskimi wstążkami, balonami, a nawet rozwiesili dla nich świąteczne światełka w tych kolorach, mimo że była połowa kwietnia.
– Naprawdę myślałam, że to ty najdłużej z naszej trójki zostaniesz sam – zażartowała Lia, poprawiając ramiączko swojej fioletowej sukienki.
Zaśmiał się. Gdyby tamtego dnia Dean go nie pocałował, to pewnie nadal latałby za Annie albo za kimś jeszcze innym, nie zauważając, że osoba, która sprawia mu najwięcej szczęścia stoi tuż obok.
– Też sobie kogoś znajdziesz. W środku jest kilku samotnych kumpli Deana, możesz spróbować swojego szczęścia.
– Może i tak zrobię.
Oboje dobrze wiedzieli, że wcale tego nie zrobi. Że będzie tylko siedzieć przy swoim stoliku i gapić się na wszystkich dookoła. Lia nie wydawała się szczególnie zawiedziona tą myślą, a nawet się uśmiechała. A skoro jej to nie przeszkadzało, to Teddy’emu tym bardziej.
– Cieszę się, że tu jesteś – powiedział ciszej. Objął ją ramieniem, starając się przy tym nie zniszczyć jej idealnie ułożonej fryzury, nad którą siedziała pewnie co najmniej dwie godziny.
– Szkoda tylko, że mama nie chciała się pojawić.
Nadal się nie pogodzili. Wyciągnął do niej rękę, wysłał jej zaproszenie, ale nie dostał od niej odpowiedzi. Zupełnie, jakby wolała całkowicie zignorować egzystencję swojego syna, niż pogodzić się z tym, że spotyka się on z chłopakiem.
– Wiesz co? Nie, wcale nie szkoda. Skoro tak bardzo jej nie odpowiada to, że jestem z Deanem, to jej strata. To najlepszy człowiek, jakiego w życiu spotkałem.
– Myślisz, że uda ci się go utrzymać w jednym miejscu? Dean nie jest typem, który potrafi długo usiedzieć na miejscu – zauważyła.
Miała trochę racji. Dean ciągle gdzieś jeździł – jak nie do Londynu, żeby odwiedzić Sebastiana, to na drugi koniec kraju, bo akurat działo się tam coś ciekawego. Tak samo nie lubił przez dłuższy okres czasu posiadania jednej monotonnej pracy. Jakiś czas temu zrezygnował z posady asystenta dyrektora i zaraz po tym razem z Sebastianem założył firmę zajmującą się organizowaniem imprez. Jak na razie świetnie im się powodziło – mieli zadania na prawie każdy weekend i całkiem nieźle przy tym zarabiali. Tym wydarzeniem również się zajęli.
– Jak będzie chciał się gdzieś ruszyć, to pójdę za nim. Zgodziłem się na życie z nim, jestem na to przygotowany.
Rozmawiali jeszcze przez kilka minut, żartując i jednocześnie będąc całkowicie poważnymi. Brakowało mu tego. Zwykłej rozmowy z siostrą. Możliwości wygadania się o osobie, którą kochał.
Drzwi sali otwarły się i stanął w nich Dean. Tego dnia wyglądał cudowniej niż kiedykolwiek i za każdym razem, kiedy Teddy na niego patrzył nie mógł powstrzymać cichego „Cholera”, cisnącego mu się na usta. Tym razem było tak samo.
Mieli na sobie takie same stroje, ale to Dean wyglądał lepiej (chociaż ludzie cały czas powtarzali Teddy’emu, że wygląda świetnie). Żaden z nich nie chciał zakładać typowego czarnego garnituru, więc zdecydowali się na jasnoniebieskie z krawatami w kwieciste wzory.
– To gejowskie – powiedział Teddy, gdy przeglądali wzory krawatów.
– Muszę ci przypominać, że jesteśmy w gejowskim związku?
Promowali te krawaty jako ‘nowoczesne’ i ‘modne’, ale Teddy nadal uważał, że odpowiedniejszym słowem byłoby ‘cholernie gejowskie’. Przestało mu przeszkadzać to słowo, tak samo jak nazywanie Deana swoim chłopakiem, chociaż na początku nie potrafił się do tego przemóc. Nazywanie rzeczy gejowskimi było gejowską kulturą, więc chcąc nie chcąc, był zmuszony to robić.
– Ten mi się podoba – powiedział Dean, wskazując czarny krawat w białe róże.
Teddy pokręcił głową. Skoro nie zgodzili się na czarne garnitury, to tym bardziej nie wezmą czarnych krawatów.
Sprzedawczyni wpatrywała się w nich z uniesioną brwią, ale nie zapytała, czy trzeba im pomóc. Czy potrzebowali pomocy? Możliwe. Czy byli skłonni się do tego przyznać? Ani trochę.
– A może te różowe? – zaproponował Teddy, wskazując pierwszy lepszy krawat.
Nie spodziewał się, że spodoba się Deanowi. A jednak. Teraz stał przed nim z tym swoim wielkim uśmiechem, radością w oczach i z różowym krawatem zawiązanym wokół szyi.
– Chodź, Teddy, musimy zatańczyć – powiedział szybko, łapiąc Teddy’ego za rękę i całując go przelotnie. Przy okazji rzucił Lii przepraszające spojrzenie.
Gdy tylko pojawili się z powrotem w środku, wszyscy wokół zaczęli klaskać i gwizdać. Dean zaprowadził go na środek parkietu. Przystanęli na chwilę, czekając aż piosenka się zacznie. Poleciała jedna z ich ulubionych – You’re in love Taylor Swift. Piosenka, którą Dean kiedyś zagrał Teddy’emu na gitarze i nawet zaśpiewał jej fragment.
Dean podniósł lewą dłoń Teddy’ego do swoich ust. Pocałował znajdującą się na serdecznym palcu obrączkę. Ciężko było im uwierzyć, że naprawdę było już po wszystkim. Byli małżeństwem. Po tylu trudnościach, jakie musieli przezwyciężyć, stali się państwem Blackmoon.
Gdyby ktoś jeszcze dwa lata temu powiedział mu, że będzie w szczęśliwym związku (i to nie z Annie), weźmie ślub i będzie dobrze bawił się na jakiejś imprezie, to od razu wyśmiałby tę osobę. A jednak stał na środku sali, tańcząc z Deanem, swoim cudownym mężem i nawet odrobinę nie czuł, że nie chce tam być. Wprost przeciwnie, pragnął, by ta chwila nigdy się nie kończyła.
– Och, jestem zakochany – szepnął Teddy, przyciągając Deana do pocałunku.
Nie przeszkadzało mu, że ludzie się patrzyli. W tym jednym dniu, mogli całować się, ile chcieli. Tego dnia stali się małżeństwem i nikt nie mógł zabronić im całować się publicznie. Ten jeden raz Teddy’emu nie przeszkadzało okazywanie sobie uczuć, gdy obok było pełno ludzi.
Uśmiech nie schodził z twarzy Deana ani na moment, a jego oczy, których kolor Teddy tak uwielbiał, połyskiwały radością.
– Spełniłeś moje największe marzenie – wyznał mu Dean, którego głos był wyjątkowo delikatny.
– Jakie marzenie?
– Stałeś się moim chłopakiem, teraz mężem. Sprawiłeś, że jestem cholernie szczęśliwy. Byłeś, a właściwie, to wciąż jesteś, moim marzeniem.
Teddy chciał coś odpowiedzieć na to wyznanie, ale na podwyższenie wszedł Sebastian, trzymający w jednej dłoni Myosotis, a w drugiej mikrofon. Muzyka przycichła, dając mu pole do popisu. Miał na sobie tak ekstrawagancki strój, że Elton John i Lady Gaga się przy nim chowali.
– Chciałbym coś powiedzieć – zaczął, trzymając mikrofon przy ustach. Jego niski głos było wyraźnie słychać w każdym zakątku sali. – Tutaj Sebastian, drużba numer jeden. Myślę, że nadszedł czas na przemowę. Zebraliśmy się tu dzisiaj, by uczcić miłość naszych ukochanych Teddy’ego oraz Deana. Wiedzieliście, że Teddy ma na drugie imię Duvi? Urocze, prawda? Dean z kolei na pierwsze ma Victor. To już mniejsza niespodzianka. Tego dnia Teddy Duvi Moon i Victor Dean Blackburn stali się państwem Blackmoon. Osobiście zazdroszczę im całej tej chemii i tego, że ich imiona i nazwiska idealnie się kombinują. Dla porównania, połączenie mojego nazwiska i nazwiska mojej dziewczyny to Fangoberg. Góra błota. – Kilka osób się zaśmiało, a Myosotis cicho zamruczała. – Nawet sobie nie wyobrażacie, ile godzin spędziłem, słuchając o Teddym, zanim w ogóle go poznałem. Potem było ich tylko więcej. Jak tylko Dean mi go przedstawił, to wiedziałem, że jest świetnym gościem. Nigdy wcześniej nie widziałem Deana tak szczęśliwego. Oboje są moimi przyjaciółmi. Chyba mogę nawet posunąć się do powiedzenia, że są moimi braćmi. Spędzam z nimi więcej czasu niż z moim rodzonym bratem. Są moimi braćmi, a ja cieszę się z ich szczęścia. Obyśmy mieli jeszcze wiele okazji do świętowania. Kocham was, chłopacy. Proost!
Mimo, że nikt na sali, poza samym Sebastianem, nie znał niderlandzkiego, wszyscy zrozumieli, że jest to wezwanie do toastu i unieśli swoje kieliszki. Zanim zszedł z podwyższenia, Sebastian podstawił jeszcze mikrofon pod głowę Myosotis, która głośno miauknęła.
Muzyka znów stała się głośniejsza, ale Teddy i Dean przestali tańczyć. Tym razem to Levi do nich podszedł. Teddy usłyszał w tym dniu od niego więcej miłych słów, niż przez całe swoje życie.
– Świetna zabawa. Naprawdę cieszę się, że nas zaprosiliście. Ej, Dean?
– Co jest? – zapytał szatyn, unosząc lekko głowę. Jedną ręką wciąż obejmował Teddy’ego.
Levi sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej paczkę papierosów. Teddy uniósł brwi w zaskoczeniu. Nawet nie wiedział, że jego brat pali. Każdego dnia zdawał sobie sprawę z tego, że wie zdecydowanie za mało o ludziach, z którymi widuje się na co dzień.
– Zapalisz?
– On nie pali – odpowiedział za Deana Teddy.
Tym razem to Dean rzucił zaskoczone spojrzenie swojemu mężowi.
– Zauważyłeś? Nic nie powiedziałeś.
– Nie sądziłem, że muszę.
I znów się pocałowali, zostawiając Leviego sam na sam ze swoimi papierosami. Skoro mieli już od czegoś umierać, to lepiej od cudownej gejowskiej miłości, niż trujących papierosów.
W ciągu następnych kilku godzin nieustannie rozmawiali z ludźmi, tańczyli i się całowali. Porozmawiali krótko z Lią o jej życiu miłosnym, co zakończyło się słowami: “Nie mam zamiaru spieszyć się z miłością. Jeśli trafię na kogoś, kogo polubię, to wy będziecie pierwszymi, którym go przedstawię. Lub ją. Nie wiem.” Potem zaczepili matkę Deana, z którą oboje wielokrotnie tańczyli, i dowiedzieli się, że jest szansa, że rozwiedzie się z mężem. Dean chciał powiedzieć, że jest mu przykro z tego powodu, ale się powstrzymał, zdając sobie sprawę z tego, że wcale tak nie jest. Arthur zasłużył na wszystko, co mu się przytrafiło. Potem porozmawiali krótko z Tiną o jej i Leviego dziecku, które zdecydowali się nazwać Sunny, co brzmiało strasznie idiotycznie, a zarazem całkiem mądrze, w połączeniu z ich nazwiskiem. Później przyszedł do nich Sebastian, wciąż noszący kotkę na rękach, której ani trochę to nie przeszkadzało. W drugiej dłoni trzymał małego pluszowego misia.
– Mam dla was świetną wiadomość, która z pewnością was ucieszy.
Teddy z Deanem spojrzeli na siebie podejrzliwie. Jeśli Sebastian mówił, że coś na pewno ich ucieszy, to na sto procent mogli się spodziewać odwrotnego efektu. Dean odezwał się jako pierwszy:
– Jaką wiadomość?
Sebastian wyciągnął do niego rękę z misiem, a Dean od razu go wziął. To był ten sam miś, którego Teddy podarował mu na urodziny i w którym wcześniej ukrywał pierścionek dla Teddy’ego. Zajrzał do środka.
– Jest tam coś? – zapytał Teddy.
Było. Dean wyciągnął ze środka małe pudełeczko, które leżało tam już od jakiegoś czasu. Całkiem o nim zapomniał. Powoli je otworzył, a jego przyjaciel i mąż, stojący obok, uważnie przyglądali się jego poczynaniom. W środku wciąż znajdował się pierścionek z wygrawerowaną Wielką Niedźwiedzicą oraz słowami: “Kocham cię”. Nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Po tym jak Teddy wielokrotnie odrzucił zaręczyny, pierścionek popadł w zapomnienie.
Wziął go w dwa palce, przyłożył do ust i pocałował. Następnie ujął dłoń Teddy’ego i zapytał cicho:
– Mogę?
Gdy nie usłyszał żadnego sprzeciwu ze strony swojego męża, włożył mu pierścionek na palec. Mając na sobie dwa pierścionki, Teddy nosił więcej biżuterii, niż kiedykolwiek w swoim życiu.
– Skąd wiedziałeś? – zwrócił się do Sebastiana Dean.
Sebastian wzruszył ramionami.
– Pokazywałeś mi, że tam jest. Uznałem, że może się z tego ucieszycie.
Zaraz po tym Dean zrobił typową dla siebie rzecz – przytulił Sebastiana, uważając przy tym na Myosotis. Zaraz po tym, jak się od niego odsunął, Sebastian znów się odezwał:
– Mam też jeszcze jedne świetne wieści.
– Jakie? – zapytał tym razem Teddy.
Sebastian uniósł kotkę do góry, skupiając ich uwagę na niej.
– Jestem na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewien, że nie dopilnowaliście Myosotis i wpadła.
– Czekaj, co?
– Wasza kotka jest w ciąży. Będziecie dziadkami. Gratulacje!
Teddy i Dean znów spojrzeli po sobie, ale tym razem z lekkim przerażeniem. Ledwo przyzwyczaili się do bycia rodzicami, a już mieli zostawać dziadkami. Miś wyśliznął się Deanowi z rąk i upadł na ziemię. W momencie upadku misia, oboje zrozumieli, że czeka ich jeszcze wiele trudności.

KONIEC

Łał. Naprawdę nie wierzę, że to się już skończyło i że doprowadziłam to do końca. Będę tęsknić za Teanem i Myosotis. Napisanie tego było trudniejsze, niż się spodziewałam. Czas na kilka fun faktów:

1. Teds i undercover zaczęły jako jedna historia, ale uznałam, że zasługują na więcej.
2. Teddy ma na imię Teddy, bo chyba dzień przed zaczęciem pisania oglądałam Eat with me i głównego gostka grał Azjata o imieniu Teddy.  
3. Podczas pisania prologu sama nie wiedziałam, z kim skończy Teddy, ale po pierwszym rozdziale chciałam, żeby to był Dean.
4. Imprezowa grupa “Party hard” była wzorowana na kochanej grupie “palce grzybalce”, w której grupa ludzi, z którymi kiedyś trochę gadałam, planowała imprezy, na które nie chodziłam, ale głupio było mi z niej odejść.
5. Teds ma dobry gust muzyczny, bo to mój gust.
6. W sumie teraz to sama nie wiem, które dokładnie rzeczy z wypowiedzianych przez Tedsa w ciągu całej historii były kłamstwami. Było ich trochę, ale były małe.
7. Henning miał na imię Henning na cześć Henninga/Lukasa z norweskiej wersji eyewitness.
8. Dean był nazywany “sprzedawczykiem” na cześć gościa, który pracował w sklepie przy plaży, do którego kilkakrotnie chodziłam z moją siostrą i tak go nazywałyśmy, bo nie wiedziałyśmy, jak miał na imię.
9. Nie pamiętam, kim z początku miał być ojciec Deana, ale na pewno nie premierem.
10. Teddy i ja mamy wiele wspólnego: uwielbiamy Szekspira, ładnych facetów, ładne babki, ładnych ludzi, koty i teksty na podryw.
11. Wybrałam Luton, bo było między Cambridge a Londynem. A potem dowiedziałam się, że to takie chujowe miasto i byłam jak: oh well.
12. Sebastian może jeszcze pojawić się w US, bo jest trochę powiązany z jednym z bohaterów.
13. Randka we włoskiej restauracji była oparta na prawdziwej historii.
14. Podczas pisania tej historii dowiedziałam się całkiem sporo o WB i gejowskich miejscówkach.
15. Ułożyłam chyba z 5 teanowych playlist.
16. Teddy upadł na dno i zdołał się podnieść.
17. Nie planowałam pisać sceny w Amsterdamie, ale jakoś mnie naszło i się stało.
18. Kotka Sebastiana miała na imię Bubbles, bo kotka Jake’a (mojego chłopaka, I guess?) ma na imię Bubbles.
19. W drugiej wersji epilogu, zamiast wziąć ślub, zdecydowali się pójść razem na studia.
20. Dzisiaj mija dokładnie 450 dni, odkąd opublikowałam prolog. To rok, dwa miesiące i dwadzieścia cztery dni.
21. Ciężko jest mi się z nimi pożegnać, za bardzo ich kocham. Na zawsze pozostaną w moim sercu.

niedziela, 28 stycznia 2018

Tajemnica miłości

1 kwietnia

Dziwnie było znowu spotykać się z Levim i zachowywać, jakby nigdy nic się między nimi nie zepsuło. Wciąż ciężko było mu się do tego przyzwyczaić, ale czas spędzony z bratem mijał mu zaskakująco przyjemnie. Nie kłócili się, nie robili sobie nawzajem niepotrzebnych problemów, tylko rozmawiali o wszystkim i niczym.
Tego dnia dołączyli do nich również Lia i Dean. Siedzieli przy stole, jedząc wspólnie kolację i rozmawiając o tym, co im się ostatnio ciekawego w życiu przydarzyło. Teddy zaprosił obojga Lię i Leviego, żeby poinformować ich o zaręczynach. Od jakiegoś czasu mniej rozmawiał z Lią, ale jej nie nienawidził. Ona jego też. Potrafili ze sobą normalnie rozmawiać, a ona wciąż przepraszała go za przypadkowe wyrzucenie go z szafy. Levi z kolei zachowywał się aż dziwnie przyjaźnie i miło. Ta dwójka, a także Dean, to była rodzina, jakiej chciał Teddy. Rodzina, jakiej czasem nienawidził, ale i tak na koniec dnia za nią tęsknił i ją kochał.
– Chcieliśmy wam coś powiedzieć – zaczął w pewnym momencie Dean, dolewając sobie wina do kieliszka. Następnie zwrócił się nieco ciszej do Teddy’ego: – Chcesz sam powiedzieć, czy ja mam to zrobić?
Lia spojrzała na nich z iskierką zainteresowania w oczach, a Levi szeroko się uśmiechnął. Żadne z nich nie odezwało się ani słowem, cierpliwie czekając na odpowiedź swojego młodszego brata.
– Zaprosiłem tu też mamę, ale jak widać, postanowiła się nie pojawić. Nie winię jej, to jej decyzja. Jeśli nie chce już mieć mnie w swoim życiu, ponieważ umawiam się z Deanem, to jej strata. – Położył dłoń na kolanie Deana pod stołem. Po zaledwie kilku sekundach poczuł, jak palce szatyna łączą się z jego, dodając mu otuchy. – Chcieliśmy wam tylko powiedzieć, że mamy zamiar wziąć ślub.
Obserwowali zmiany występujące na twarzach rodzeństwa Teddy’ego. Na początku Lia lekko uchyliła usta i uniosła brwi, a Levi podparł twarz dłonią, wciąż się uśmiechając. Biło od nich zaskoczenie i szczera radość z usłyszanej wiadomości. Ale ta radość zniknęła po kilku sekundach, kiedy spojrzenie Leviego stało się nieufne, a jego oczy się zwęziły.
– Żartujecie sobie, prawda?
– Dlaczego mieliby... Oh. – Lia skrzyżowała ręce na piersi, gdy uświadomiła sobie, jaki był dzień.
Teddy i Dean też zrozumieli, że popełnili błąd, wybierając 1 kwietnia na datę ogłoszenia swoich zaręczyn. W tym dniu masa ludzi żartowała sobie z takich rzeczy, a oni robili to na poważnie. I ludzie nie chcieli im uwierzyć. Musieli to wyjaśnić. Dean odezwał się jako pierwszy:
– Nie, poważnie. Bierzemy ślub. Nie wiemy jeszcze, czy za miesiąc, czy za rok, ale bierzemy ślub. Teddy’emu zależało, żeby powiedzieć wam jako pierwszym. Nawet moi rodzice jeszcze nie wiedzą.
Od razu po zaręczynach zdecydowali, że ojciec Deana nie dostanie zaproszenia na uroczystość. A jego matce powiedzą za kilka dni, kiedy będą mogli spokojnie się spotkać. Była przed nimi jeszcze długa droga – znalezienie lokalu, załatwienie garniturów, muzyki i przekonanie ludzi, żeby pozwolili Myosotis uczestniczyć w zabawie.
Mimo że mieli przed sobą tak wiele trudności, nie mieli zamiaru się poddawać. Nie, kiedy już przez tyle razem przeszli i wszystko powoli zaczęło im się układać. Dean poznał prawdę o swoim ojcu, Teddy został odrzucony przez matkę. Ich przyjaciele nie mieli w planach ich zostawiać – wspierali ich (Sebastian zgłaszał się do pomocy w zrobieniu jakiekolwiek rzeczy, o jakiej akurat mówili) i nie odchodzili od nich, nawet, jak działo się coś złego.
– Łał – odezwała się Lia. – Poważnie?
W tym samym momencie zgodnie kiwnęli głowami.
– Tego właśnie chcemy – odparł Teddy. – Miło byłoby, gdybyście się pojawili... I mamy jeszcze małą prośbę do was.
– Jaką?
– Lia, nie chciałabyś zostać druhną? – zapytał jej Dean, a twarz dziewczyny natychmiast się rozjaśniła. – I Levi, wiem, że nasze stosunki nie były w ostatnim czasie zbyt dobre, ale chcieliśmy, żebyś został drużbą.
Ich głównym drużbą był oczywiście Sebastian, który zajmie się także trzymaniem obrączek, ale potrzebowali jeszcze jednej osoby, a kto nadaje się do takiej roli bardziej, niż członek rodziny? Sebastian jeszcze nie wiedział o ich zaręczynach, ale jego bycie drużbą numer jeden było zaplanowane na długo, zanim którykolwiek z nich jeszcze myślał o ślubie.
– Jesteście pewni? – zapytała Lia z pewną niepewnością. Rzadko kiedy traciła pewność siebie, jednak ostatnio traciła ją niemal całkowicie w obecności Teddy’ego. – Jeśli wy tego chcecie, to oczywiście, że się zgadzam.
– Ja też – poparł ją Levi, biorąc do ręki kieliszek i popijając swoje wino. – Nie uważam tego za dobry wybór i myślę, że macie wiele lepszych osób na moje miejsca, ale jeśli wam na tym zależy, to z radością to zrobię. Mam nadzieję, że to będzie dla was idealny i niezapomniany dzień.

***

7 kwietnia

– Gdzieś przeczytałem, że istnieje sto pięćdziesiąt pięć rodzajów pocałunków. Pewnie więcej, jeśli jest się dość kreatywnym. Chcę je wszystkie z tobą wypróbować.
Myśl o otrzymaniu co najmniej stu pięćdziesięciu pocałunków od Deana przyprawiła go o uśmiech na twarzy. Nie pragnął niczego więcej.
– Chcesz to zrobić teraz? – zapytał Deana, przygryzając wargę.
– Och, tak. Czekaj – Spojrzał na swój telefon – pierwszy to pocałunek w plecy. Słuchaj: „Zdejmij koszulkę swojego partnera i każ mu się położyć na brzuchu. Usiądź wygodnie w dole pleców swojego partnera i zacznij całować od szyi w dół.”
– Brzmi nieźle.
Dean podszedł powoli do Teddy’ego, nie spuszczając z niego wzroku nawet na krótki moment. Teddy widział w jego oczach wszystko, czego nigdy nie ujrzał u nikogo innego – miłość, czułość oraz całkowite pożądanie. Widział emocje, jakie pragnął widzieć tylko u niego. Gdy dzielił ich niewielki krok, Teddy objął szyję Deana ramionami i przyciągnął go do pocałunku. Wciąż nieco przeszkadzało mu, że był niższy i przeklinał w myślach długie nogi Deana. Ich usta złączyły się w długim i namiętnym pocałunku, przerywanym tylko krótkimi słodkimi słowami. Dean wsunął dłoń w ciemne włosy Teddy’ego, które od miesięcy prosiły się o przycięcie. Drugą dłonią gładził plecy chłopaka.  
– Dean? – mruknął Teddy swojemu narzeczonemu prosto w usta między pocałunkami. – Pewien mądry człowiek kiedyś mi powiedział: „Jeśli twoje własne szczęście się dla ciebie nie liczy, czy powinno się w takim razie liczyć dla innych?” Myślałem o tym pytaniu każdego dnia od tamtego czasu i doszedłem do wniosku, że moja poprzednia odpowiedź była niepoprawna i jest już nieaktualna. Moje szczęście cholernie się dla mnie liczy, a jeśli tej drugiej osobie na mnie nie zależy, to nie jest warta mojego zachodu.
– Dlaczego mi to mówisz?
– Bo cię kocham. Zależy mi na tobie. Gdybyś nie pojawił się w moim życiu, pewnie nadal byłbym smutny i samotny. Może już by mnie nie było. Nie wiem. Sprawiłeś, że czuję dziwne uczucie w sercu. Kocham spędzać z tobą czas, kocham każdą mijającą sekundę. Kocham to, że ciągle sprawiasz, że się śmieję. Sprawiłeś, że z radością się budzę, żeby tylko spojrzeć na ciebie obok. Ludzie mogą mówić, że jesteśmy za młodzi, że za bardzo się spieszymy, ale ja wiem, że robimy dobrze. Nie chciałbym być z nikim innym.
Ciche „Aww” i uśmiech Deana sprawiły, że jego serce nieco się roztopiło. To dziwne uczucie w jego sercu, które według niektórych nazywało się miłością, uderzyło ze zdwojoną siłą i nie miało zamiaru znikać. Tym razem nawet mu to odpowiadało. Już nie miał nic przeciwko miłości. Z czasem pokochał to irytujące uczucie, które nie odpuszczało łatwo.
Znowu się pocałowali. Teddy czerpał przyjemność z każdego, nawet najkrótszego pocałunku. Z każdej chwili, jaką mógł spędzić w towarzystwie Deana. Wciąż miał sobie za złe, że tak długo skupiony był na Annie, że nie zauważył, że osoba, która jest dla niego idealna, była tuż obok przez cały czas. Nie musiał go okłamywać, żeby zostać pokochanym, nie musiał udawać, wystarczyło, że był sobą. Nigdy nie sądził, że to mu wystarczy.
– Jesteś najlepszym, co mi się w życiu przytrafiło – wyszeptał Dean, wsuwając dłonie pod koszulkę Teddy’ego i szybko ją z niego ściągając. – Cholera, kocham cię tak mocno.
– Mocniej niż Klub Entuzjastów?
– Mocniej niż ziemniaki.
Każdy, kto znał Deana wiedział, że ziemniaki były ważną częścią jego życia i kochał je z całego serca i duszy. Spędził sporą część swojego życia czcząc je w Klubie Entuzjastów Ziemniaków. Był największym fanem tych warzyw, jakiego Teddy poznał w całym swoim życiu. Przynajmniej pięć razy w tygodniu mieli na obiad coś z ziemniakami.
– Mocniej niż Myosotis?
– Jest naszą córką, kocham was równie mocno.
To była poprawna odpowiedź. Ich kotka aktualnie spała w salonie, jadła w kuchni albo robiła gdzieś bałagan. Wszystkie z tych opcji wydawały się prawdopodobne.
– Czas na sto pięćdziesiąt pięć pocałunków – powiedział Teddy, łącząc ich usta w kolejnym pocałunku.
A potem jeszcze w sto pięćdziesięciu czterech, a może nawet więcej.

16 kwietnia

Musiało minąć trochę czasu, zanim Dean mógł w spokoju spotkać się ze swoją matką. Odkąd zdemaskował swojego ojca, ciągle jacyś ludzie próbują z nim rozmawiać, wypytują o jego rodzinę i życie prywatne. Za każdym razem kazał im iść do swojego ojca i to jego zadręczać tymi wszystkimi pytaniami, ponieważ zrobił, co zrobił, żeby uniknąć takich sytuacji. Chciał wyznać prawdę i mieć spokój. Najwyraźniej życie nie było takie proste i lubiło się komplikować.
– Hej, mamo – powiedział na przywitanie, przytulając ją. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak strasznie się za nią stęsknił, dopóki nie stanął obok niej. – Coś nowego?
– Nadal tak samo, ludzie są natarczywi. Zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Nie łatwo jest być żoną kogoś takiego, jak twój ojciec.
On miał trudniejsze życie po tym, co powiedział, ale nawet nie wyobrażał sobie, jak mocno mogło to uderzyć również jego matkę. Rozmawiali kilka razy po tamtym incydencie – była całkowicie po jego stronie, ale nie mogła ot tak zostawić jego ojca. Może i zachował się jak ostatni kretyn, ale nadal była jego żoną i go kochała.
– Zgadnij, dlaczego chciałem się z tobą spotkać.
– Po prostu mi powiedz. I tak nie zgadnę – westchnęła, siadając na kanapie.
Zajął miejsce zaraz obok niej. Miał ochotę skoczyć z radości i wykrzyknąć „Biorę ślub”, ale wiedział, że za bardzo krzyczałoby to „GEEEEEJ”. Nie chciał być za takiego postrzegany.
– Biorę ślub. Proszę, nie mów tacie.
Pierwszym, co zrobiła Andrea, było przytulenie go. Potrzebował tego bardziej, niż kiedykolwiek.
– Zgodził się? – zapytała, odsuwając się nieco.
– Nie, odmówił. To ja się zgodziłem.
– Opowiedz mi wszystko.
I tak zrobił. Opowiedział jej o zostaniu odrzuconym przez Teddy’ego kilka razy oraz o tym, co Teddy zrobił w jego urodziny. Z każdym słowem robił się coraz bardziej podekscytowany i szczęśliwy, a ona tylko słuchała z ciepłym uśmiechem, zadając od czasu do czasu jakieś pytania. Opowiadanie o tym sprawiało mu tyle radości, że nie potrafił jej dłużej w sobie kryć.
– Wiecie już, kiedy chcecie się pobrać?
Wzruszył ramionami.
– Jeszcze się nad tym poważnie nie zastanawialiśmy. Moglibyśmy to zrobić w tym miesiącu. Albo za rok czy dwa. Nawet, gdybyśmy musieli czekać z tym pięć lat lub więcej, to jestem pewien, że byśmy wytrwali.
– To cudownie. Chcecie, żebym wam w czymś pomogła?
– Na razie chciałbym tylko, żeby tata się nie dowiadywał, bo jeszcze postanowi wszystko zepsuć.
Oboje wiedzieli, że Arthur czasem robił nieprzemyślane rzeczy, których skutki były fatalne. W większości przypadków udawało mu się to jednak jakoś zatuszować, ale nie tym razem. To, co zrobił własnemu synowi sprawiło, że stracił u niego cały szacunek.
– Nie wydaje mi się, żeby był tak głupi, żeby zrobić to po raz drugi.

24 kwietnia

Siedzieli razem z Sebastianem na balkonie, obserwując poruszające się po drogach samochody i przechodzących ludzi. Teddy miał na sobie nieco za dużą koszulkę, należącą do Deana, który z kolei ubrał zielono-białą koszulę w kratkę, uwielbianą przez Teddy’ego. Sebastian siedział na wygodnym fotelu w swoich ukochanych zdecydowanie zbyt kolorowych szortach i z Myosotis na kolanach. Polubiła go. Jak tylko pojawiał się u nich Sebastian, od razu do niego biegła, wiedząc, że będzie ją głaskał i dokarmiał. Tak było i tym razem.
– Mogę ją sobie zabrać?
– Nie – odpowiedzieli jednym głosem Teddy i Dean.
– A jeśli sama by za mną poszła?
– To ją odniesiesz.
Zawiedzione westchnienie Sebastiana niemal sprawiło, że Teddy się uśmiechnął.
– Miałem kiedyś kota o imieniu Bubbles – powiedział Sebastian, przytulając do siebie kotkę, której zadawało się to wcale nie przeszkadzać. – Nie lubił nikogo, oprócz mnie. Myosotis zdaje się zachowywać podobnie.
Dean pokręcił głową i wziął kotkę od Sebastiana. Istniało zbyt wielkie ryzyko, że postanowiłby ją sobie zabrać.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że będziesz drużbą, prawda? – zapytał go Dean po kilku minutach.
– Czyim? Twoim czy Teddy’ego?
Nie zastanawiali się nad tym. Czy w gejowskim ślubie jeden musiał mieć drużbów, drugi druhny, czy oboje musieli mieć drużbów? Czy to miało jakieś znaczenie? Przejmowanie się takimi rzeczami przysporzyłoby im tylko niepotrzebnych problemów.
– Naszym. To, po której stornie staniesz, to twój wybór.
– Okej, ale mogę pomóc wam w organizacji? – Zaraz po tym pytaniu jego oczy zalśniły, jakby wpadł na pomysł swojego życia. – Dean, załóżmy firmę organizującą imprezy.
Ta propozycja była tak niespodziewana i nietypowa, że istniała tylko jedna poprawna odpowiedź.
– To okropny pomysł. Jestem za.

W tym dzikim wyznaniu miłości Tedsa użyłam kilku wiadomości, jakie niedawno otrzymałam. To były dzikie wiadomości. Równie dobrze mogłam dać tu epilog, ale jakoś nie chciałam jeszcze się z tym żegnać. To boli. Mystery of love również boli.