niedziela, 8 października 2017

Tykająca bomba

– Wszystko musi być idealnie – powtórzył po raz setny tego dnia Dean.
Strasznie denerwował się wieczorem. Była niedziela, dwa dni przed walentynkami, których postanowili nie obchodzić, a on nie potrafił usiedzieć na miejscu. Zarezerwował im stolik we włoskiej restauracji, która ponoć, według jednego z jego znajomych, była dobra.
Kilka długich godzin, pełnych narzekań Sebastiana, zajęło mu wybieranie odpowiedniego garnituru. Kwiatki? Nie. Wzorki? Podwójne nie. Kolor inny niż czarny? Zdecydowanie. Jaki? Odpowiedź na to pytanie zabrała mu więcej czasu, niż powinna.
Schował w kieszeni marynarki niewielkie pudełeczko, zawierające srebrny pierścionek. Nie mógł się doczekać momentu, gdy usłyszy od Teddy’ego „Tak” i włoży mu pierścionek na palec. Wyobrażał sobie tę scenę w wielu różnych formach, miejscach, z odmiennymi odpowiedziami. Przygotował się niemalże na wszystko.
Odetchnął głęboko, pisząc krótką wiadomość do swojego chłopaka.
Dean-o: „Zaraz będę. Ubierz się ładnie, chcę cię gdzieś zabrać.”

31 października, 4 miesiące wcześniej

Masa ludzi oraz głośna muzyka w apartamencie Deana przypomniała mu o noworocznej imprezie, którą zorganizował bez jego zgody. To wtedy też po raz pierwszy się pocałowali, a Teddy powoli zaczynał uświadamiać sobie, że rzeczywiście lubi Deana. Wciąż mu tego nie powiedział.
Tamta impreza okazała się totalną porażką – więcej czasu spędził na zamartwianiu się niż na rzeczywistej zabawie. A potem jeszcze musiał odbyć długą i trudną rozmowę z Deanem. Nie należało to do jego najlepszych momentów, ale równocześnie nie znajdowało się w grupie najgorszych.
Tym razem wyszło o wiele lepiej. Głównym powodem powodzenia tego spotkania towarzyskiego mogło być to, że zostało zorganizowane w większości przez Deana, albo to, że zaproszonych zostało o wiele więcej osób. Teddy jednak obstawiał, że wyszło tak dobrze z powodu Halloween – kto nie lubił halloweenowych imprez? To święto łączyło dwie z lubianych przez niego rzeczy – przebierania się i darmowych cukierków. Skoro był za stary na zbieranie cukierków (próbował, ale nie chcieli mu nic dać, mówiąc, że to dla dzieci), równie dobrze mógł uczestniczyć w imprezie.
Nienawidził imprez.
Siedział na blacie w kuchni, przyglądając się bawiącym się ludziom w kostiumach. Mignęły mu dwa wilkołaki, wiedźma, a nawet spartański wojownik. Ale to nie ich szukał. Gdzieś wśród tej zdziczałej grupy znajdował się chłopak w stroju Robina i to właśnie na znalezieniu jego w tłumie najbardziej mu zależało.
Wspólnie uznali, że grupowe kostiumy to świetna sprawa, więc postanowili, że sami coś takiego zrobią. Tak właśnie Teddy skończył w kostiumie Batmana, Dean Robina, a Sebastian całkiem przypadkiem pojawił się w stroju Jokera, dopełniając ich dzieła. Niestety, nie był to świetny Joker pokroju Heatha Ledgera, a jedynie słaba wersja Jareda Leto z Suicide Squadu.
Podeszła do niego Barbie razem z przyczepionym do jej ramienia Kenem. Gdy pierwszy raz spojrzał na ich ubiór, bał się, że oślepnie od ogromnej ilości brokatu i połyskującego materiału. Annie i Dylan idealnie przypasowali do siebie stroje. Oślepiali swoją cudownością.
– Jak leci? – zapytał Dylan, spoglądając przelotnie na Teddy’ego. – Niezły kostium.
Jego strój rzeczywiście był niezły. To przecież Batman.
– Wasze też są dobre – skłamał. Ani trochę mu się nie podobały, ale nie chciał ich urazić.
Niekłamanie nie szło mu zbyt dobrze.
Annie rzuciła mu rozbawione spojrzenie.
– Gdzie masz swojego Robina?
– Gdzieś się kręci. – Wskazał dłonią grupkę ludzi kawałek za nimi. – Nie wiem. Mam tylko nadzieję, że się nie zwinął.
– Dean jest na to zbyt porządny – powiedział Dylan tonem, jakby znał Deana od wielu lat. – Nie wyszedłby z własnej imprezy.
Teddy wzruszył ramionami. Sam chętnie by wyszedł.
– Mój Joker też zaginął. Nie widzieliście go gdzieś?
– Wydaje mi się, że widziałam go koło Wielkiego Fioletowego Futra – odpowiedziała Annie.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając czegoś fioletowego i rzeczywiście była tam jakaś futrzasta postać, wyglądająca, jakby odbyła zdecydowanie zbyt długą kąpiel w soku z jagód. Jaskrawy kolor raził go w oczy.
Ale nie było przy nim Sebastiana. Deana też.
– Zostawili mnie, te dwie niegodziwe świnie.
Dylan bratersko poklepał go po ramieniu. Od razu poczuł się lepiej. Braterska siła zawsze rozwiązywała problemy.
– Możemy ci potowarzyszyć, dopóki twój przydupas i odwieczny wróg się nie odnajdą. Prawda? – To pytanie już nie było skierowane do niego, a do Annie, nadal stojącej strasznie blisko Dylana.
– Nie ma problemu. Od tego są przyjaciele.
Po ich ostatniej rozmowie kilka dni temu miał małe wątpliwości odnośnie tego, czy wciąż byli przyjaciółmi. Niby zachowywała się przy nim normalnie, a raczej tak samo jak wcześniej, ale czuł, że coś między nimi pękło. To nie mogło być tak proste. Okłamywał ją od miesięcy, a ona tak po prostu puściła to płazem. Czekał, aż zacznie krzyczeć, płakać albo go obwiniać. Czekał na cokolwiek, jakąkolwiek reakcję. Nie przygotował się na tak proste pogodzenie się.
Zgodziła się nawet przyjść na ich imprezę. Właściwie nie zorganizowali jej wyłącznie z powodu Halloween, było coś jeszcze. Miała to być również impreza pożegnalna, o czym goście – według spektakularnego planu Deana – mieli dowiedzieć się dopiero pod koniec. Wciąż nie dał Deanowi odpowiedzi na pytanie, czy chce się z nim wyprowadzić. Z całego serca nienawidził Luton, jak zresztą większość jego mieszkańców, ale równocześnie obawiał się wyjazdu. Wizja mieszkania z Deanem w ich domu, nie w domu Deana, wydawała się tak cudowna, niemalże niemożliwa.
Chciał z nim zamieszkać. I to jak. Obawiał się tylko, że kiedy powie „tak”, stanie się coś okropnego. Zbyt długo przytrafiały mu się dobre rzeczy (oprócz niezbyt przyjemnego wyjścia z szafy), przez co czekał tylko w niepewności na jakieś niepowodzenie.
– Tak, przyjaciele – mruknął, skupiając się na powrót na świecie wokół niego. – Co do przyjaciół, co tam u reszty?
Nie powiedział dokładnie, o kogo mu chodzi, ale miał pewną nadzieję, że zrozumieją. Oczywiście mówił o reszcie ich „paczki”, czyli Bri, Ivy, Henningu i Zeke’u. Niespecjalnie go to interesowało, brakowało mu jednak dobrego tematu do rozmowy.
– Widzieliśmy się z nimi ostatnio kilka miesięcy temu – odezwał się Dylan. – Nadal są szurnięci. Zeke chyba zszedł się z Bri, ciężko powiedzieć.
– To raczej relacja w stylu przyjaciół z korzyściami – dopowiedziała Annie. – Za to Henningowi się powodzi. Zdał w końcu prawko i jeździ teraz czerwonym camaro. Zawsze jakiś sukces.
– A Ivy spotyka, albo spotykała się, z jednym starszym gościem. Taki shugar daddy czy coś.
Tak strasznie go to nie interesowało. Tylko kiwał głową, udając, że słucha i od czasu do czasu mówił coś w stylu: „Tak?”, „Och” albo „Nie spodziewałem się”. Zaczęcie tego tematu było błędem.
Jego mękę przerwali zbliżający się dwaj młodzi mężczyźni.
Podbiegli do niego Robin z Jokerem. Oboje trzymali w dłoniach kubki z trudnym do rozpoznania trunkiem, prawdopodobnie nieprzemyślaną mieszanką kilku, której zaczną żałować następnego ranka. Wyglądało na to, że ścigali się, to pierwszy dobiegnie do Teddy’ego. Dean wygrał. Od razu go objął, niemal rozlewając na plecach Teddy’ego napój, po czym szybko go pocałował, nie zważając na stojących zaraz za nim Annie i Dylanem. I całą masą innych ludzi. Wszyscy i tak już wiedzieli o ich związku, nie było sensu się ukrywać.
Sebastian tylko stał z boku, głupio się uśmiechając.
– Nie mogę się doczekać, aż zacznę planować wieczór kawalerski – zaśmiał się. Kilka sekund po tych słowach oczy mu rozbłysły, a Teddy niemal mógł zobaczyć zapalającą się nad jego głową żarówkę. – Skoro oboje jesteście facetami, to będziecie mieć obaj wieczór kawalerski. Powinien być wspólny? Czy może lepiej dwa osobne w różnych terminach? Chcę być na obu. Chcę zorganizować oba. Pozwolicie mi, tak?
Teddy go zastopował.
– Nie planuj za wiele, Seb. Nikt tu jeszcze nie mówi o ślubie, ale jeśli ewentualnie kiedyś mielibyśmy to zrobić, to może, ale tylko może, zgodziłbym się na to, żebyś to zaplanował. Może – podkreślił jeszcze raz, unosząc do góry palec wskazujący.
Nie mógł nie zauważyć wznoszących się kącików ust Deana, na kilka sekund przed tym, jak kolejny raz go pocałował.
– Będzie cudownie. Spektakularnie. Dużo kotów, brokatu i fajerwerków – rozmarzył się Sebastian, popijając swojego okropnie wyglądającego drinka.
Annie przytuliła się mocniej do Dylana i powiedziała do nich:
– To my już zostawimy was w spokoju. Miłego planowania wieczoru kawalerskiego!
– Dzięki! – odkrzyknął za nią Sebastian. Gdy blondwłosa para zniknęła z pola widzenia, zapytał: – Kto to był?

8 listopada, 3 miesiące wcześniej

Gdy otworzył oczy ósmego listopada, za oknem obficie padało. Nie było to dla niego żadne zaskoczenie, jesień w Anglii tak właśnie wyglądała. Tym bardziej, że był to dzień jego dwudziestych urodzin. Jeśli do góry rzeczywiście był jakiś bóg, postanowił sobie z niego zakpić. Jak zawsze zresztą.
Obok niego na materacu, przytulony do poduszki, leżał Dean. Wciąż miał zamknięte oczy, a kilka niesfornych kosmyków opadło mu na twarz. Promienie słońca wpadały do pokoju przez szparę w zasłonach, dodając sylwetce Deana jasnej poświaty. Wyglądał tak idealnie.
Cicho wyszedł z łóżka, starając się nie obudzić przy tym chłopaka. Szło mu to bardzo dobrze, aż do momentu, gdy spróbował otworzyć drzwi. Głośno zaskrzypiały, a stojąca za nimi Myosotis zaczęła miauczeć, domagając się śniadania.
– Wszystkiego najlepszego – mruknął zaspanym głosem Dean. – Kocham cię.
Odpowiedź sama wypadła z jego ust. Bez dłuższego zastanawiania się, wypalił:
– Wiem o tym.
Dean się uśmiechnął. Połowa tego uśmiechu ginęła, ukryta przez białą poduszkę. Ziewnął przeciągle i podniósł się z pewnym trudem z łóżka.
– Miło to słyszeć, chyba. Mam coś dla ciebie.
Wyjął coś z szafki obok łóżka. Niewielki przedmiot w kształcie kwadratu, płaski, opakowany papierem w pluszowe misie. Teddy nie musiał nawet tego otwierać, żeby wiedzieć, co kryje się w środku. Niewątpliwie była to płyta.
– Nie musiałeś – powiedział, odbierając od Deana pakunek.
Ostrożnie odpakował prezent. W środku czekało na niego nic innego, jak płyta Taylor Swift, 1989. Jego ulubiona. Zaraz za nią drugie miejsce zajmowało Speak Now. Nie umknęło jego uwadze to, że była to wersja Deluxe, uwzględniająca jego ulubioną piosenkę – New Romantics.
– Podoba ci się? – zapytał cicho Dean, obejmując go w pasie.
Kiwnął głową i pocałował Deana. Raz. Potem jeszcze jeden. I kolejne pięć. A może siedem. Stracił rachubę.
– Teraz będziesz zmuszony wysłuchiwać tego całymi dniami.
– Cudownie. Ty będziesz puszczać dniami, a ja nocami.
Prychnął, zaczynając w głębi duszy lekko współczuć ich sąsiadom. Wątpił, żeby rzeczywiście cokolwiek usłyszeli – ściany w tym budynku były zaskakująco grube. Jeszcze w tym tygodniu mieli zacząć rozglądać się za nowym mieszkaniem. Dopóki czegoś nie znajdą, będą zmuszeni zostać w Luton.
– Mamy jakieś plany na dzisiaj? – zapytał Deana.
– Nic, poza świętowaniem. Muszę odpłacić ci za to, że nie było mnie na twoich poprzednich urodzinach. Będzie tort i więcej prezentów i jakiś dobry film. I może Myosotis będzie tak miła i nie spędzi połowy dnia na miauczeniu.
– Nie oczekuj cudów.

19 listopada

Udało im się coś znaleźć. Mieli dość konkretne wymagania, odnośnie poszukiwanego mieszkania. Po pierwsze, musiało znajdować się w chociaż w miarę przyzwoitej dzielnicy. Nie chcieli co wieczór męczyć się z menelami i bójkami gangów. Po drugie, miało być w wysokim budynku. Im wyższym, tym lepiej. Po trzecie, mieszkanie musiało być na ostatnim miejscu tego właśnie budynku. Mieszkanie wysoko dawało im pewne poczucie kontroli i świetny widok na miasto. I po czwarte, musiał być świetny widok na miasto. Niczego innego w ogóle nie brali pod uwagę.
Apartament znajdował się gdzieś w Norwich – Dean znalazł ogłoszenie w Internecie i z opisu oraz zdjęć, spodobało im się tamto miejsce. Umówili się nawet na obejrzenie mieszkania. Miało się to odbyć za kilka dni, a oni tymczasem postanowili pożegnać się z Luton.
Och, jakże okropnym miastem było Luton. Może i było w nim kilka ładnych miejsc. Niewiele, ale kilka się znalazło. Jak na przykład Wardown Park, który był całkiem uroczym miejscem, kiedy nie dochodziło w nim do krwawych zabójstw.
Dean zaprowadził go na dach budynku. Można było się tam dostać jedynie bocznymi schodami i do otworzenia drzwi, prowadzących na dach, potrzebny był kluch, który Dean jakimś sposobem miał w posiadaniu.
Jeśli dobrze pójdzie, będzie to jedna z ostatnich nocy, jakie spędzą w tym mieście. Teddy nie mógł już się doczekać, aż zaczną poznawać nowe miejsce, znajdą swoje ulubione knajpy i będą mogli po prostu być razem, nie obawiając się, że trafią przypadkiem w mieście na jakiegoś członka rodziny.
Nad nimi świeciły gwiazdy. To już trzeci raz, gdy wyszli oglądać gwiazdy. Pierwszy raz był podczas ich Tygodnia Pierwszych Razów, gdy pojechali do Manchesteru i nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Drugi raz oglądali gwiazdy podczas wakacji. Dean wtedy wyznał mu miłość. A teraz położyli się na dachu budynku, z którego wkrótce chcieli się wyprowadzić i przyglądali się święcącym w górze punktom.
– O czym myślisz? – odezwał się Dean, nie odrywając wzroku od gwiazd.
Nie wiedział, o czym myśli. Myślał o wszystkim po trochu.
– Co my będziemy robić w Norwich? Rozglądałeś się już za jakąś pracą?
– Rozesłałem swoje CV do kilku miejsc. Tym razem mierzyłem nieco wyżej. Wiedziałeś, że płacą zaskakująco dużo osobom chętnym do przebierania się i udawania jakiejś bajkowej postaci na przyjęciach? A jeszcze więcej płacą asystentowi dyrektora w prywatnej szkole.
Wyobrażenie sobie Deana w którejś z tych prac nie było wcale trudne. Nadawał się do wszystkiego. Za co by się nie zabrał, wychodziło mu. Miał już ambitne plany odnośnie Norwich, a Teddy najchętniej zamknąłby się w czterech ścianach i oglądał seriale razem z kotką, czekając na jego powrót do domu.
– Co powiedzieli twoi rodzice na wieść, że chcesz się przenieść? – zapytał Deana, odrywając na chwilę wzrok od gwiazd.
Dean wydął usta.
– Nie powiedziałem im. Wiem, że muszę, ale jak im powiem, to zaczną narzekać. Powiedzą, że to daleko i jeśli już mam zamiar się wynosić z Luton, to najlepiej do Londynu, bo oni tam teraz są. Chodzenie od czasu do czasu na ich przyjęcia jest całkiem przyjemne, ale przeniesienie się do Londynu to jak włączenie się do jednego wielkiego politycznego przedstawienia.
Teddy podniósł się na łokciach i pocałował leżącego zaraz obok chłopaka. Długo, pod gwiazdami, magicznie.
Z tego miejsca mieli świetny widok na miasto – światła latarni, chodzących w dole ludzi oraz pojawiające się od czasu do czasu zagubione zwierzęta. To miasto miało wkrótce stać się dla nich tylko przeszłością. Była to niezwykle przyjemna perspektywa.

26 listopada

Will nie wydawał się szczególnie szczęśliwy z wiadomości o ich przeprowadzce. Gdy Dean radośnie go o tym poinformował, zrobił kwaśną minę i zaczął zadawać pytania w stylu: „Ale musicie?” czy też „Jesteście pewni? Nie lepiej tu zostać?”.
Wszyscy wspierali ich w podjętej decyzji, nawet Annie i Sebastian, tylko on miał jakieś obiekcje. On i rodzice Deana, którzy dowiedzieli się o przeprowadzce na dwa dni przed tym, jak rozpoczęli się pakować. Dean kilkakrotnie próbował przekonać Teddy’ego, żeby powiedział chociaż Lii o swojej decyzji, ale ten upierał się, że nie warto tego robić, bo i tak nie rozmawiają.
– Przecież Luton to świetne miejsce – powtórzył znów Will, próbując przekonać Deana do zostania.
Miał już tego dość.
– Skoro tak ci się tu podoba, to sam tu zostań, bo ja nie mam zamiaru – warknął. – Co ci się tu tak bardzo podoba?
 Will się zawahał. Przeczesał dłonią blond włosy nerwowym gestem i przygryzł wargę.
– Mam tu pewien interes. Z Luton biorę pewne materiały i przewożę je do Manchesteru. Nie mogą przyjść prosto do szkoły ani do mnie do domu, bo od razu mi wszystko przeszukają.
– Jakie materiały?
Will zwlekał z odpowiedzią. Po wyrazie jego twarzy Dean mógł stwierdzić, że zastanawia się nad tym, czy powinien mu mówić, czy lepiej zostawić to dla siebie.
– No dobra. Powiem ci – poddał się wreszcie. – W Luton jest pewien producent cukierków. Wiesz, takie małe, kolorowe i okrągłe? Astros. Cholernie dobre. Dość dawno je wycofali, ale ten gość zapewnia mi przynajmniej paczkę miesięcznie. Potem sprzedaję to w Akademii, gdzie jest pełno fanatyków, a ja zbijam interes. Muszę sam to odbierać, bo gość nie zgadza się na wysyłanie tego gdzieś dalej.
– Więc sprowadzasz je do mnie?
Potaknął.
– Rodzice nie przepadają za wycofanymi rzeczami. Gdyby to u mnie znaleźli, zostałbym uziemiony do końca życia. A do Akademii muszę wozić to samemu, wtedy mnie nie sprawdzają. Paczkę od razu by przeszukali. Nie tolerują przesyłek zawierających jedzenie, bo „może być niebezpieczne”.
W pewnym sensie mieli rację. Dean pamiętał ich zasady. Rodzice raz próbowali wysłać mu na święta paczkę ze słodyczami, ale skończyła będąc skonfiskowaną przez ochroniarzy. Pewnie to potem zjedli, sprawdzając, czy nie jest zatrute albo czy nie dodali do tego haczyków, żyletek czy jakiegokolwiek innego ostrego przedmiotu. Gdyby rzeczywiście coś znaleźli, uczniowie przynajmniej by na tym nie ucierpieli.
– Przykro mi, Will. Musisz jakoś rozwiązać swoją sprawę. Jak będziesz jeszcze od niego brać, odłóż mi paczkę albo dwie, okej? 


Miało być wczoraj, ale przez Ksawerego się nie udało. Debil.

4 komentarze:

  1. Już widzę to okładanie "cukierków" dla Deana. Chyba by się trochę zdziwił.
    Mój mózg prawie umarł przy przeskoku w czasie na początku rozdziału. Chyba z trzy razy sprawdzałam, o co chodzi. Poza tym, ej, nie zostawia się tak ludzi bez odpowiedzi.
    Oczywiście, że Halloween jest super. Imprezy już nie są takie super, ale no, ujdzie. (Tak bardzo nie lubisz nazywy Legion Samobójców, że aż nie mogłaś użyć spolszczenia?)
    I tak, ja też sobie wyobrażam Deana w stroju wielkiego niedźwiedzia, albo klauna. Nadaje się do tego, jasne. Tak samo do bycia asystentem dyrektora, no bo co to za różnica.
    Czemu Teddy nie miał swojej ulubionej płyty? Ja wiem, że spotify i w ogóle, ale nadal. Przynajmniej mógł dostać fajny prezent, no cóż.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, tak to już jest z przeskokami w czasie.
      Jakoś jako pierwszy w głowie pojawił mi się Squad, zamiast Legionu. Leto zepsuł mi ten film.
      Tak, będzie łazić w kostiumie klauna i zjadać głupie dzieci. To jest dobry sposób na życie.
      Czekał, aż ktoś mu ją kupi, oczywiście.
      Wzajemnie!

      Usuń
  2. Cześć. Zawsze zaczynam nadrabianie od Tedsa, bo to co najbardziej uszkadza mój światopogląd wolę przeczytać na początku. Właściwie to powinnam zaczynać od Adrianny, eh.
    Wiesz, że włoska restauracja to nie jest dobry pomysł? Nigdy więcej.
    Dlaczego strój Tedsa był najlepszy? Bo to Batman. Może na wieczór filmowy też się przebierzemy?
    Właśnie zauważyłam, że Teds ma urodziny wtedy co moja siostra xD
    Idę ogarnąć Fausta, a potem może jeszcze Basila.
    Ziemniaków!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponad połowa twojego komentarza nie jest o rozdziale. Okej.
      Dlatego do niej idą, duh.
      Tak, przebierzmy się, to świetny pomysł. Najlepiej za to. Albo za tamto.
      W następnym rozdziale będzie ich dużo!

      Usuń