sobota, 13 stycznia 2018

Noc do zapamiętania

Amsterdam, 31 grudnia/1 stycznia 2012

Gdy wchodzili do trzeciego klubu, z głośników płynęła jedna z nowszych piosenek The Wanted, która stała się tegorocznym hitem na całym świecie, a na pewno w Anglii i Holandii, bo tylko te miejsca do tej pory odwiedził Dean i w tych miejscach słyszał tę piosenkę już ogromną ilość razy.
Niewiele pamiętał z lotu samolotem. Miał tylko jakieś przebłyski z pokazywania swojego paszportu i udawania przy tym, że jest całkowicie świadom tego, co robi. Jeden z jego szkolnych kolegów uznał, że ich grupa (w sumie było ich czterech – Dean, denerwujący Mike, nieodpowiedzialny Duke i Charlie, który uważał się za ich przywódcę) będzie się świetnie bawiła na sylwestrze za granicą. Gdzie można lepiej imprezować, jak nie w Amsterdamie? Potrzebowali miasta, które było na tyle blisko, żeby zdążyli do niego dotrzeć jeszcze tego samego dnia, więc Las Vegas szybko odpadło z ich listy. Charlie kupił im bilety na samolot do Holandii, bo tacy właśnie byli bogaci chłopcy z Akademii.
Czekał tylko na moment, kiedy Mike i Duke gdzieś sobie pójdą, żeby mógł zostać sam na sam z Charliem. Jeśli bycie wśród przynajmniej dwustu innych osób można nazwać zostaniem sam na sam.
Zwykle uwielbiał spędzać z nimi czas, bawić się, tańczyć, wygłupiać i pić do upadłego. Uwielbiał rozmawiać z Dukiem o najnowszej muzyce, śmiać się z idiotycznych tekstów na podryw Mike’a (i niektóre nawet zapamiętywał, chcąc je później ewentualnie wykorzystać) i słuchać każdego słowa, jakie wypowiadał Charlie.  
Nikomu nie odważył się do tego przyznać, ale od dłuższego czasu podkochiwał się w Charliem. Dokładnie od dnia, w którym musieli wykonać razem projekt na nauki polityczne. Zdecydowali się na temat o zamieszkach w Anglii, a podczas robienia prezentacji Dean po raz pierwszy pomyślał, że Charlie wygląda seksownie. Było w nim coś dziwnie pociągającego, kiedy opowiadał o niszczeniu wozów policyjnych.
Tego wieczoru wyglądał jeszcze lepiej. Pozbył się szkolnego mundurka i zamiast niego miał na sobie czarną koszulę, która leżała na nim aż zbyt dobrze. Jego napięte mięśnie od razu zwróciły uwagę Deana. Prowadził ze sobą zaciętą walkę, by się na niego nie gapić, ale te urocze ciemnobrązowe kręcone włosy i niby-złośliwy-ale-nie-do-końca uśmieszek w niczym mu nie pomagały.
Dzisiaj mu powie. Przełamie się i powie mu, że go lubi. Nie był nawet pewien, czy Charlie w ogóle wie, że jest gejem. Nie ukrywał swojej orientacji, ale też nie obnosił się z tym. Miał już jednego chłopaka podczas swojego pobytu w Akademii, ale cały czas się ukrywali i jak tylko rodzice Deana przypadkiem dowiedzieli się o ich związku, to tamten go rzucił.
– Czas się zabawić – powiedział z uśmiechem Charlie. Dean kochał ten uśmiech. – Dalej, Dean.
Poszedł za nim. Chciał poprosić go do tańca. W głowie uroiła mu się cudowna wizja ich dwoje, tańczących do słabych tegorocznych hitów i śmiejących się przy tym do rozpuku.
Zatrzymali się przy barze i zamówili dla siebie drinki. Żaden z nich nie znał słowa po holendersku, ale jak na razie jakoś dawali sobie radę. Duke opowiadał jakiś obrzydliwy żart, a Mike śmiał się jak świnia z czkawką.
– No mówię ci, zesrał się ze śmiechu. – powtórzył głośniej Duke – Co kobieta ma w sobie najsilniejszego?
– Co? – zapytał go Mike, upijając łyk swojego napoju.
Dean przestał słuchać. To był kolejny seksistowski żart, których miał serdecznie dość. Na początku upominał ich, żeby mieli trochę szacunku do kobiet, ale widząc, że i tak nic to nie daje, porzucił sprawę i zaczął ich ignorować, kiedy rozmowa schodziła na ten temat.
Mike i Duke byli w porządku, ale niektóre z ich poglądów nie odpowiadały Deanowi. Nie znosił ich żartów, w których (często nieświadomie) obrażali różne grupy ludzi. Spędzanie czasu z nimi było proste. Lubili go, on ich znosił, więc grali razem w gry albo chodzili na imprezy.
Z Charliem było inaczej. Jego poczucie humoru nigdy nie schodziło na poziom, który mógłby kogoś urazić. Był popularnym chłopakiem, który zamiast dręczyć słabszych, jak to zwykle robią stereotypowi „królowie szkoły” (Charlie dostał ten tytuł na zimowym balu, najwięcej osób zagłosowało właśnie na niego), bronił ich. Należał do klubu wsparcia, a jego rodzina często udzielała się charytatywnie.
Komentarz Charliego skierowany w stronę Duke’a poinformował Deana o tym, że żart już się skończył i może znów zacząć słuchać.
– Zesrał się, słysząc to? Nie słyszał w życiu żadnych innych żartów? Nie nazwałbym go dobrym.
– To takie powiedzenie. Nie bierz mnie za słówka – odpowiedział Charliemu Duke.
Wypili kilka kolejek. Duke nieco poprawił się ze swoimi żartami, już nie były aż tak obraźliwe, a śmiech Mike’a powoli przestawał być hienowaty.  
– Amsterdam jest cudowny – szepnął do siebie Dean.
Wydawało mu się, że nikt poza nim tego nie usłyszy, ale stojący obok Charlie obrócił się twarzą do niego. Potaknął.
– Dlatego tu przyjechaliśmy. To imprezowe miasto, a przy okazji jest co pooglądać.
Wiesz, co jeszcze jest cudowne i godne oglądania? Ty. Nie powiedział żadnego z tych słów, chociaż odbijały się echem w jego głowie.
– Zawsze chciałem zobaczyć muzeum Van Gogha – wyznał Dean, przypominając sobie kilka z atrakcji turystycznych Amsterdamu.
– Możemy tam pójść, jeśli chcesz. Teraz już jest pewnie zamknięte, ale jutro? Czemu nie? Chętnie zobaczę Jedzących Kartofle.
Dean dołączył do Klubu Entuzjastów Ziemniaków, ponieważ Charlie w nim był. Na początku całe to wielbienie kartofli wydawało mu się dziwne, ale został w klubie i szybko zaczęło mu się tam podobać. W klubie panowała miła atmosfera, mieli ciekawe zajęcia, a przede wszystkim, był tam Charlie.
– Muszę się napić. – Dean sięgnął po swój napój. Wyglądało to na martini czy coś w tym stylu. Nie znał się zbytnio na drinkach.
Charlie dotknął jego dłoni, którą trzymał kieliszek, zatrzymując go. Ten malutki gest sprawił, że żołądek podskoczył Deanowi do serca, a na policzki wstąpił rumieniec. Miał nadzieje, że Charlie uzna, że to z powodu alkoholu.
– Czekaj. – Wyjął z kieszeni przezroczystą torebkę z małymi okrągłymi tabletkopodobnymi... narkotykami? – Spróbuj ze mną.
Potrzebował czegoś mocniejszego, jeśli miał przyznać się mu do swoich uczuć, ale narkotyki? Nie był zwolennikiem. Nie musiał się zastanawiać, skąd Charlie je ma. Akademia była świetnym miejscem, ale narkotyki przeszły nawet tam. Nie były trudne do zdobycia, ale i tak zapytał:
– Skąd to masz?
– Pytasz, jakby zdobycie tego było czymś trudnym. Wystarczy wiedzieć, gdzie pójść. To bezpieczne, spokojnie. Weźmiemy razem.
– A Mike i Duke? – zapytał, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu reszty ich grupy.
Zaklął. Nigdzie ich nie było. Zniknęli w tłumie. Jeszcze kilka sekund właśnie tego pragnął, a teraz wolałby mieć ich obok, żeby nie musiał sam tego robić z Charliem. Chciał spróbować, ale wciąż miał obawy.
– Dadzą sobie bez nas radę. Dalej, Dean. Nie będę cię do niczego zmuszał, ale byłoby mi miło, gdybyś zrobił to ze mną.
Charlie wyciągnął z torebki dwie tabletki i położył je sobie na otwartej dłoni. Dean wciąż nie był całkiem przekonany.
– Czy to aby na pewno dobry pomysł, Charlie?
Gdyby Mike zobaczył teraz zatroskany i niepewny wyraz twarzy Deana, od razu zrobiłby na ten temat dziesięć żartów. Charlie tylko cicho westchnął i wykrzywił usta w półuśmiechu.
– Może masz rację. Może nie powinniśmy. Ale, cholera, mamy osiemnaście lat i jesteśmy w na imprezie pieprzonej Holandii. To najlepszy czas na próbowanie takich rzeczy. Zrobię to sam, jeśli nie chcesz. „Nie” oznacza nie, co nie? – dodał z uśmiechem, który sprawił, że serce Deana zaczęło topnieć.
– Czy to na pewno bezpieczne?
– Zrobiłem wcześniej rozeznanie. Wziąłem od zaufanego kolesia i sprawdziłem w internecie, jak to konkretnie działa i jaki ma wpływ na ciało. To była najlepsza i najbezpieczniejsza dostępna opcja.
Oczywiście, że zrobił narkotykowe rozeznanie. Charlie nie robił niczego bez wcześniejszego upewnienia się, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Pokręcił głową, biorąc od niego jedną z tabletek. Jednocześnie włożyli je sobie do ust i połknęli. Nie musiał tego robić, jak wcześniej mu powiedział Charlie. Nie musiał, ale chciał, więc to zrobił. Niczego nie poczuł. Wszystko wyglądało tak samo, jak wcześniej. Nie czuł się swobodniej, nie widział żadnych wymyślnych stworzeń. Nic się nie zmieniło.
– Chcesz zatańczyć? – zapytał go Charlie, nachylając się bliżej w jego stronę.
Mógł poczuć jego oddech na swoim uchu. Każdy najdrobniejszy gest Charliego przyprawiał go o gęsią skórkę. Był w nim po uszy zakochany. Wspólny taniec był jak spełnienie marzeń.
W tej chwili DJ puszczał jakiś kawałek, którego Dean nie znał (i wolałby, żeby tak pozostało) i do którego zdecydowanie nie miał zamiaru tańczyć. Tym bardziej z Charliem.
– Nie do tego.
– Załatwię to, poczekaj tu – powiedział i odszedł w kierunku DJ-a.
Obserwował, jak Charlie przeciska się między ludźmi (i być może raz lub dwa zerknął na jego idealny tyłek), by dostać się jak najbliżej zajmującego się muzyką człowieka. Kolorowe światła i lasery oświetlały jego sylwetkę to na czerwono, to na niebiesko. Gdy dotarł do odpowiedniego miejsca, pogadał krótko z DJ-em. Najwyraźniej Charliemu udało się go przekonać, bo wrócił uśmiechnięty, a gdy stanął przed Deanem, piosenka się zmieniła. Teraz z głośników leciała dobrze znana Deanowi piosenka zespołu All Time Low, Time-Bomb.
– Kocham tę piosenkę – wyznał, słysząc znajome nuty.
– Wiem.
Oboje wyszli na parkiet. Przez cały czas Dean nucił sobie piosenkę w głowie, robiąc krótkie przerwy na podziwianie cudowności Charliego. Czuł się jak bohater jakiegoś starego romansidła, który idealizował osobę, w której się kochał. Ale Charlie był idealny. Idealny dla niego.
We're like a time bomb. Znaleźli sobie odpowiednie miejsce wśród grupy innych ludzi. Gonna lose it. Charlie z uśmiechem uderzył go delikatnie w ramię, zachęcając do jakiegoś ruchu. Resistance is useless. Nigdy nie był wybitnie dobrym tancerzem, ale nie poruszał się wcale najgorzej. Just two kids stupid and fearless. Przy każdym swoim ruchu obserwował Charliego, który zdawał się tańczyć, jakby było to dla niego nic wielkiego, każdy jego ruch był płynny i wcale nie wyglądał niezręcznie. Like a bullet shooting a lovesick. Musiał to zrobić. Miał swój moment. Tamta dwójka zniknęła i nie musiał się nimi martwić. Dalej, Dean, powiedział do siebie w myślach na zachętę. There's only one way down this road. To było o wiele trudniejsze, niż w jego wyobrażeniach.
– Charlie?
– Hmm?
Zrobił to szybko. Ujął jego twarz w dłonie i pocałował. To była piękna chwila. Brakowało tylko fajerwerków i latających wokół nich serduszek. Usta Charliego były miękkie i smakowały jak mojito, które wcześniej popijał. Pocałunek skończył się szybciej, niż chciałby tego Dean. Charlie odepchnął, a na jego twarz wstąpił obrzydzony wyraz twarzy.
– Co do...?!
O nie. Tego nie przewidział. W jego głowie ułożyły się tylko szczęśliwe zakończenia, nie takie, w których Charlie go odrzuca. Na to się nie przygotował.
– Lubię cię – powiedział jednym tchem.
– Popieprzyło cię? Nie jestem jebanym pedałem.
Charlie odsunął się od niego, jakby był trędowatym.
– Charlie...
– Żartujesz, prawda?
Nie mógł wydobyć z siebie słowa. Pokręcił tylko głową, na co Charlie jeszcze bardziej się skrzywił.
– Kurwa, Dean. – To były ostatnie słowa, jakie od niego usłyszał.
Charlie odszedł szukać Duke’a i Mike’a, a on został pod barem, pijąc kolejno drinki jeden za drugim. Co mu szkodziło? Już i tak nie będzie się dobrze bawił, więc równie dobrze mógł o wszystkim zapomnieć.
Po około siedmiu kieliszkach wyszedł z baru i zaczął kręcić się po ulicach Amsterdamu. Wszędzie było pełno ludzi, mostów i rowerów. I ładnych kolesi. Ale żaden z nich nie był Charliem.
To coś, co podał mu Charlie zaczęło działać dopiero po jakimś czasie. Zdawało mu się, że świat wokół niego wiruje, kolory mieszają się ze sobą, a on traci grunt pod nogami. To wszystko sprawiło tylko, że czuł się jeszcze bardziej jak gówno, niż wcześniej.
Nie chciał nic z tego pamiętać.
Jakimś sposobem trafił pod gejowski bar. Przechodzili obok niego starsi faceci, którzy gwizdali na jego widok, przez co zapragnął zapaść się pod ziemię. Ale oni przynajmniej nie uważali go za obrzydliwego.
Potem były tylko przebłyski. Nie do końca nad sobą panował. Tańczył z ludźmi, pozwolił im pomalować swoje ciało neonowymi farbami i gdzieś zgubił swoją koszulkę.
Czuł się poniżony.
– Hej, koleś, może pora przystopować? – zapytał go ktoś, kiedy zabierał się za kolejnego drinka.
To był opalony facet, wyglądający na niewiele starszego od niego. Na szyi wisiał mu aparat, a jego ubranie albo było wielką mieszanką kolorów, albo Deanowi już kompletnie się mieszało w oczach.
– Nie sądzę – odpowiedział mu, unosząc kieliszek do ust.
Nieznajomy wyrwał mu napój z ręki i sam go wypił. Krzyknięcie „Hej!” w niczym nie pomogło.
– Spójrz na siebie. Co ci się stało? – zapytał, wskazując na Deana.
Wiedział, że nie wygląda dobrze.
– Straciłem dzisiaj kolegów, bo pocałowałem jednego z nich – wyznał mu Dean z nadzieją, że to sprawi, że sobie pójdzie. Ale on nigdzie się nie ruszał.
– Ich strata. Możesz znaleźć nowych kolegów. Skoro nie mogą cię zaakceptować, to nie są warci twojego czasu.
– Możesz odkupić mi to, co wypiłeś?
Nieznajomy zaśmiał się, ale pokręcił przecząco głową.
– Och, nie. Tobie już starczy. Trzeba się tobą zająć, żebyś wrócił do domu w jednym kawałku.
– Mieszkam w Manchesterze.
– To daleko. Co ty, do diabła, robisz w Amsterdamie?
Wzruszył ramionami. Co on tam robił? Gdyby nie była to propozycja Charliego, to by nie pojechał. Robiłby cokolwiek innego. Może poszedł do baru w Manchesterze, zamiast w Amsterdamie.
– Sprawiam problemy. Jestem Dean.
– Sebastian. Musimy coś zrobić z twoimi problemami.


Luton, kwiecień 2013

Geografia nigdy nie należała do jego ulubionych przedmiotów. Dawał sobie z nią radę, ale ilość nazw rzek, państw i stolic do zapamiętania była przytłaczająca.
Ich nauczycielka też nie wyglądała na szczęśliwą z tego, że musi z nimi siedzieć i ich uczyć, więc rozdała im ćwiczenia do wypełnienia w parach i zajęła się przeglądaniem jakichś stron w swoim laptopie.
Jego parą była Annie. Lubił z nią pracować. Gdy robili coś razem, często dostawali najwyższe oceny w klasie, a nauczyciele chwalili ich za pomysłowość – wyróżniali się wśród leniwej reszty osób na zajęciach. Każda z grup dostała inne zadanie. Annie wzięła w dłonie małą karteczkę z zapisanym na niej tematem i przeczytała na głos:
– Zaprojektuj zwierzę, które będzie zamieszkiwało Wyspy Brytyjskie.
– To idiotyczne zadanie.
– Ale musimy je wykonać.
Całe zajęcia narzekali i próbowali wymyślić jakieś stworzenie, które jeszcze nie istniało i które dałoby sobie radę w trudnych warunkach, jakie panowały w ich kraju. Inne grupy miały do stworzenia nowe państwo, inny wygląd ich flagi albo zrobienie listy rzeczy, jakie powinny zostać usprawnione w kraju.
– To powinno być coś w rodzaju górskiej kozy – powiedział do Annie, rysując na kartce coś, co wyglądało jak patyczakowy pies z kopytami. – Ma mocne kopyta, więc wszędzie wejdzie. I będzie musiała umieć pływać, bo wszędzie mamy pełno wody, a nie chcemy, żeby się utopiła. Taka z masą futra, żeby było jej ciepło.
– Może damy jej od razu imię?
Wiedział, że żartowała, ale i tak się zgodził.
– Co myślisz o Vincentinie van Goat?
– To okropne imię. Jest idealne.
Napisał nad swoim rysunkiem „Vincentina van Goat” i rozpisał wokół niej hasła, takie jak, co będzie jadła, jaką miała budowę ciała oraz tryb życia. Musieli poważnie nad tym pomyśleć. Czego potrzebowało takie zwierzę, żeby nie mieć problemów w Brytanii? Pod imieniem ich kozopodobnego stworzenia napisał: „Z wielkimi chęciami do życia”.
– Jak długo będzie żyła? – zapytał Annie.
– Piętnaście lat? Nie wiem, ile żyją kozy?
Wzruszyła ramionami. Żadne z nich nigdy nie miało kozy, a najbliższe spotkanie z tymi zwierzętami mieli, kiedy odwiedzili mini zoo. Teddy pamiętał, że strasznie śmierdziały i miały brudne futro.
– Ej, kolego, odstąp mi na chwilę miejsca – odezwał się do Teddy’ego wysoki blondyn, stojący obok jego krzesełka.
– Czy to nie może poczekać, Dylan? – spytała go Annie. Jej głos się zmienił. Gdy mówiła do Dylana, nagle stał się ostry. – Jesteśmy w trakcie robienia czegoś.  
Czyżby się pokłócili? Teddy nigdy nie był wielkim fanem Dylana, ale nie życzył mu, by kłócił się z Annie. Nikt nie powinien się z nią kłócić ani jej denerwować, była zbyt dobra.
– To ważne – ponaglił ją.
– Jak bardzo ważne?
– Ważniejsze, niż wasza... koza?
– Ma na imię Vincenta –wtrącił się Teddy.
Dylan go zignorował. Nawet nie uraczył go spojrzeniem, wciąż wpatrywał się nagląco w Annie.
– Później, Dylan – syknęła do niego. – Musimy to skończyć.
Wiedział, że lubiła Dylana. Wszyscy lubili Dylana. Każda dziewczyna latała za Dylanem, a każdy chłopak chciał się z nim kumplować albo sekretnie się w nim podkochiwał. Dylan był kapitanem ich szkolnej drużyny z masą trofeów na koncie. Był uznawany za przystojnego, a jeśli chodziło o ich szkołę, to znajdował się w top trójce. Tylko Teddy zdawał się nie całkiem go tolerować. Był anomalią.
Dylan wydał z siebie jęk irytacji. Przeczesał jasne włosy dłonią, po czym zwrócił się do Teddy’ego:
– Wychodzisz z nami do kina w piątek, Moon? Wychodzi Straszny film 5.
Nie wiedział za bardzo, dlaczego go zapraszali, ale za każdym razem jak organizowali jakiś wspólny wypad albo imprezę, zostawał zaproszony. Z jakiegoś powodu uznawali go za część swojej paczki, chociaż tak naprawdę nie rozmawiał za bardzo z nikim z nich, poza Annie.
Cała seria Strasznych filmów była idiotyczna i przepełniona głupimi żartami. Najbardziej przeszkadzało mu to, że śmiał się, kiedy wiedział, że nie powinien. Bo to było tak głupie, że nie mógł zrobić niczego innego.
– Zastanowię się nad tym.

***

Jedno z greckich przysłów głosiło: „Z rodzicami można wygrać tylko cierpliwością”. Teddy zaczynał powoli tracić cierpliwość, słysząc po raz kolejny wywód swojej matki na temat tego, że powinien więcej wychodzić z domu, bo jak będzie cały czas siedział w swoim pokoju, to zgnije.
– Wychodzę w piątek – powiedział jej. Przynajmniej dzięki zaproszeniu do kina matka w końcu da mu spokój. – Do kina.
Uniosła głowę, a jej oczy się zwęziły. Znał ten wzrok. Oznaczał on: „Kłamiesz” albo „Nie podoba mi się to”. Tym razem akurat nie kłamał.
– Z kim? Na co?
– Z Annie. – Taka odpowiedź zadowoli ją bardziej, niż gdyby wymienił wszystkie osoby, z jakimi miał tam pójść. Na brak dziewczyn w jego życiu narzekała najbardziej. – Na Straszny film.
– Jaki straszny film?
Straszny film. To tytuł.
Oczywiście, że tego nie wiedziała. Dlaczego miałaby? Tego typu filmy ani trochę jej nie interesowały. Wiedział o tym, ponieważ raz próbował przekonać ją na pójście do kina na Superhero, w którym główną rolę odegrał Drake Bell (w którym Teddy w tamtym czasie nieco się podkochiwał, ale zachował to dla siebie podczas prób przekonania jej). Od razu zaczęła narzekać, że to będzie tylko strata czasu i pieniędzy i powiedziała mu, żeby sobie odpuścił. To był ostatni raz, kiedy zaprosił ją ze sobą na film.
– Idziecie tylko na film czy będziecie robić coś jeszcze?
– Nie wiem. – To było kłamstwo. Zawsze, jak wychodzili grupą do kina, szli później do pobliskiej knajpy, żeby coś zjeść.
– Wróć przed północą.
– Postaram się.

25 marca 2017

Kiedy jeden raz próbował być romantyczny, to wszystko musiało iść nie po jego myśli. Chciał tylko przygotować kolację ze świecami i płatkami róż wszędzie. Czy to było zbyt wiele? Miało być pięknie, a wyszło jak zwykle. Nie był nawet jakoś szczególnie zaskoczony. Najpierw przypalił kurczaka i rozgotował ziemniaki, ponieważ uznał, że zdąży wziąć prysznic, zanim będą gotowe. Gdy już był w łazience, przypadkiem rozlał po całym pomieszczeniu mydło w płynie i musiał je sprzątnąć. Zabrało mu to więcej czasu, niż planował. Ale na tym się nie skończyło. Jakoś udało mu się sprawić, że kolacja stała się jako tako jadalna, więc zabrał się za część z płatkami róż. Kupił kilka czerwonych, a gdy zaczął odrywać od nich płatki, pokaleczył sobie całe dłonie o kolce. Najgorzej wyszła część ze świecami. Zapaloną świecę położył na stole, okrytym białym obrusem i posypanym płatkami róż. Gdy rozkładał talerze, trącił dłonią świecę, która momentalnie się przewróciła. Obrus się zapalił. Szybko wziął stamtąd świecę i ugasił pożar. Jedynym jego sukcesem tamtego dnia było to, że nie spalił całego mieszkania.
To były urodziny Deana. Chciał zrobić dla niego coś pięknego, a wyszła totalna porażka. Gdy zaczął wszystko sprzątać, zauważył na swojej koszuli wielką plamę. To jeszcze bardziej sprawiło, że chciał się poddać. Wszystko było przeciwko niemu.
Rozpiął guziki, zdjął koszulę i rzucił ją gdzieś na bok. Zgasił świeczkę i gdy miał iść po coś na przebranie, drzwi wejściowe się otwarły i do środka wszedł Dean. Gdy zobaczył Teddy’ego stojącego bez koszulki i całą katastrofę wokół niego, nie mógł powstrzymać uśmiechu. Podszedł do Teddy’ego i go pocałował.
– Co próbowałeś zrobić? – zapytał Dean między pocałunkami.
– Romantyczną kolację. Coś specjalnego dla ciebie, skoro to twoje urodziny... Coś poszło nie tak. – Teddy westchnął, odsuwając się od Deana. – Przepraszam. Chciałem, żeby wyszło pięknie, a skończyło się katastrofą.
Dean pokręcił głową i dotknął dłonią policzka Teddy’ego.
– Jesteś tu. Niczego więcej nie potrzebuję – wyszeptał, składając kolejny pocałunek na ustach Teddy’ego.
– Mam coś dla ciebie.
Wziął z kuchennego blatu wielką czekoladę w kształcie serca. Gdy tylko zobaczył ją w sklepie, to wiedział, że musi ją kupić. Podał ją Deanowi.
– Daję ci swoje serce.
– To miłe z twojej strony. – Odebrał od niego czekoladę i odłożył ją na bok. Znów pochylił się, by pocałować Teddy’ego, ale ten zrobił unik.
– To nie koniec. – Wyjął z kieszeni spodni telefon, szybko włączył odpowiednią stronę w aplikacji i podał telefon Deanowi. – Muzyka to dla ciebie ważna sprawa, więc ułożyłem dla ciebie playlistę.
Dean uniósł brwi, lekko zaskoczony, ale wziął przedmiot od Teddy’ego. Na playliście znajdowały się piosenki artystów, których oboje lubili i często wspólnie słuchali ich muzyki.
– Coldplay i Lady Gaga obok siebie? – zapytał Dean. – Czy to dobry pomysł?
– Spójrz na pierwsze litery piosenek.
Dean posłusznie skupił się na czytaniu pierwszych liter.

Where did the party go
Impossible year
Long Live
Love to lay
You & I
On my cloud
Unbreakable
Marry you
All about you
Ready to run
Rule the world
Yellow
Monster
Enchanted

Kiedy zrozumiał, co chciał mu przekazać Teddy, zamilkł i odłożył telefon na bok. Spojrzał na Teddy’ego i to było spojrzenie przepełnione miłością i troską. Spojrzenie, jakim nikt nigdy wcześniej nie obdarował Teddy’ego. Takie, które chciał widywać każdego dnia.
– Kocham cię – szepnął Dean, całując Teddy’ego po eskimosku.
– Ja ciebie też. Czyli wyjdziesz za mnie?
– Ułożyłeś dla mnie playlistę. Jak mógłbym odmówić?
W tamtym momencie wszystko stało się piękniejsze.


Tak właściwie, to ostatniej sceny miało tu nie być. To miało wydarzyć się dopiero w następnym rozdziale. Ale cóż. Chyba jednak nie. Scena w Amsterdamie miała być zabawną i świetną historią, ale, no, zabawanie raczej nie było.

4 komentarze:

  1. Dean w Amsterdamie zachował się jak typowa postać powieści romantycznych. Dobrze, że skończył z Sebastianem, a nie z kulką w łbie.
    To trochę przykre, że i Teddy, i Dean mieli problemy ze swoimi "przyjaciółmi", eh.
    I nie tęskniłam za Annie i Dylanem, nawet jeśli tylko we wspomnieniu.
    Ostatnia scena była urocza. Chyba nie powinnam się śmiać, gdy Teddy podpalił obrus, ale to nie moja wina, że to było śmieszne. Ale no, starał się, trzeba to docenić.
    No i w końcu. Długo się musiałam naczekać. Ale oświadczyny za pomocą playlisty to jedna z najlepszych opcji, o jakich słyszałam, więc niech im będzie.
    Weny!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteśmy aktualnie w okropnej erze romantyzmu, więc musiało być tematycznie.
      Teraz możesz wymazać ich z pamięci, bo już na pewno nigdy więcej się nie pojawią.
      Przynajmniej nie spalił gaśnicy.
      Musiałaś poczekać tylko 26 rozdziałów + prolog. To wcale nie tak dużo. I tak, playlista oświadczynowa to świetna opcja (i oczywiście, że mam ją na Spotify).
      Wzajemnie!! Napisz to w końcu!!

      Usuń
  2. Na początku trochę nie ogarnęłam co się dzieje i dopiero później zorientowałam się że to retrospekcja xd
    Podoba mi się sposób w jaki poznali się Dean i Sebastian (trochę smutny, ale wciąż).
    Oświadczyny Teddsa były urocze.
    + zagrożenie pożarowe (Dean nie powinien go zostawiać samego w domu).
    To chyba wszystko co chciałam napisać.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co z tego, że na samym początku jest napisany rok.
      Oczywiście, że były urocze. Jak mogłyby nie być urocze? To Teds.
      Nadal, poszło mu lepiej niż nam.
      Wzajemnie!!

      Usuń