poniedziałek, 31 grudnia 2018

waste it on me


Miałam zamiar dodać to równo o północy, ale idk czy do tego czasu będę wystarczająco trzeźwa/żywa.

To zaczynało jako rozdział bożonarodzeniowy. Miałam już napisane kilka akapitów, po czym włączyło mi się na playliście “New Year’s Day” i wiedziałam, że muszę zmienić koncepcję.
"New Year's Day" miało też być tytułem, ale to byłoby zbyt oczywiste.

To był pierwszy Nowy Rok, jaki mieli spędzić z obrączkami ślubnymi na palcach. Ich mieszkanie przepełnione zostało z tej okazji brokatem i ich wspólnymi zdjęciami. Życie w małżeństwie wcale wiele między nimi nie zmieniło, może jedynie rozpaliło na nowo ich uczucie. Obaj korzystali z każdej możliwej okazji, by użyć słów “mój mąż” przy innych ludziach, nie obawiając się konsekwencji.
Może i byli wciąż młodzi i niedoświadczeni, ale za każdym razem, jak ktoś upierał się, że popełnili błąd biorąc ślub tak wcześnie wiedzieli, że podjęli odpowiednią decyzję i w najbliższym czasie jej nie pożałują.
Wyjątkowo mogli spędzić Nowy Rok w samotności. Levi spędzał ten dzień ze swoją żoną, a Lia ze swoją dziewczyną. Sebastian również postanowił pobyć ze swoją dziewczyną, ale także ze swoim bratem i jego partnerką. Reszta ich znajomych miała już inne plany, więc zostali sami w swoim mieszkaniu.
Gdzieś w kącie salonu potulnie spała Myosotis w kartonie po swoim nowym mięciutkim legowisku, które otrzymała w prezencie na święta od Sebastiana. Jego zamiłowanie kotką powoli zaczynało niepokoić Blackmoonów, którzy i tak już kilkakrotnie go za to opieprzyli. Bez rezultatów. Wciąż przyjeżdżał z prezentami do kotki w postaci nowych zabawek, jedzenia i miejsc do spania. Nawet oddanie mu jednego z jej kociąt nie pomogło.
Na kanapie leżał zwinięty w kłębek Teddy, przeglądający w telefonie swoje najnowsze wiadomości i maile. Większość z nich usuwał bez czytania. Sprawdzał tylko te, które zdawały się ważne, czyli właściwie żadne. Od ponad tygodnia czekał na jedną konkretną wiadomość, ale ona wciąż się nie pojawiała.
Na dźwięk zbliżających się z tyłu kroków odłożył telefon i obrócił głowę. Dean, ubrany w najbardziej szkaradną koszulkę, jaką Teddy kiedykolwiek widział, wychodził właśnie z kuchni z talerzem pachnących cynamonem ciasteczek. Jak tylko ich spojrzenia się spotkały, Dean posłał Teddy’emu szeroki uśmiech, który uwydatniał jeszcze szkaradniejszy niż koszula wąs. Hodował go przez kilka tygodni, zmuszając Teddy’ego do patrzenia na tę obrzydliwą rosnącą gąsienicę.
– Misiuuuuu – jęknął Dean, odkładając talerz z ciastkami na wolne miejsce obok Teddy’ego, po czym nachylił się nad chłopakiem z zamiarem przytulenia go od tyłu, ale jak tylko jego ręce znalazły się w zasięgu Teddy’ego, został w nie uderzony. – Cholera, Teddy! O co ci chodzi?
– Wyjdź mi z tym “Misiu” i wróć, kiedy pozbędziesz się tego ohydztwa ze swojej twarzy.
– Ale... Pracowałem nad nim tak długo! Nie podoba ci się? Jak może ci się nie podobać?
– To najobrzydliwsza rzecz, jaką w życiu widziałem. Albo to zgolisz, albo nie już nigdy nie zbliżasz swojej twarzy do mnie. – Obrócił się twarzą do Deana, żeby ten mógł zobaczyć jego wykrzywione w obrzydzeniu usta. – Nie chcę, żeby... to mnie dotykało.
Teddy zignorował rozpaczliwe stękania zza kanapy i wziął się za jedzenie ciasteczek. Położył talerz blisko siebie, włączył pilotem pierwszy lepszy serial kryminalny i z całych sił starał się nie patrzeć na usiłującego zwrócić na siebie jego uwagę Deana.
– Chciałem wyglądać seksownie – mruknął niezadowolony Dean, siadając koło nóg Teddy’ego.
– Gratulacje, osiągnąłeś odwrotny efekt. – Odłożył talerz i cicho westchnął. Podniósł się do siadu, przyciągnął kolana do siebie i spojrzał na Deana jak na największego idiotę, jakiego w życiu spotkał. – Kurwa, Dean, czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, jak gorący jesteś? Bez tego wąsa oczywiście. Dla mnie jesteś najseksowniejszym facetem na Ziemi. Jak, serio, rozbiłem bank rozkochując cię w sobie. – Widząc, że Dean chce mu przerwać, uniósł dłoń i zakrył mu nią usta, starając się nie dotykać przy tym wąsa. – Nie odzywaj się, dopóki nie skończę. Tu nie chodzi o to, jak wyglądasz. Mógłbyś być największą szkaradą, a ja nadal bym cię kochał. I doceń to, że używam słowa “kocham”, nie znoszę go... To nie w twoim wyglądzie się zakochałem, ale muszę przyznać, że jest miłym dodatkiem. I naprawdę, naprawdę, nie obchodzi mnie, jak wyglądasz, dopóki nie masz takich obrzydlistw na twarzy.
Pozwolił Deanowi odsunąć swoją dłoń.
– Okej, misiu, zgolę go, jeśli zrobisz sobie z nim zdjęcie pożegnalne.
– Jesteś obrzydliwy. Zgoda.
Dean od razu się rozpromienił. Z nadmierną ekscytacją wyciągnął telefon z kieszeni, włączył aparat i, nie przestając się uśmiechać, skierował kamerę na siebie i Teddy’ego. Teddy uraczył go swoim typowym “Nienawidzę tego, co robisz, ale troszeczkę się uśmiechnę, żeby nie było”.
Po trzech przyzwoitych zdjęciach zgodził się wreszcie pójść do łazienki, żeby zgolić wąsa. W tym czasie Teddy skupił się na serialu. Musiał nieco zwiększyć głośność, by zagłuszyć wydobywające się z łazienki jęki żalu.
Sięgał po kolejne ciasteczko, kiedy jego telefon zawibrował, informując o nowej wiadomości. Zareagował na nią szybciej, niż Myosotis po usłyszeniu, że ktoś otwarł lodówkę.
Czekał na nią tyle czasu. Gdy w końcu ją dostał, okazała się znacznie krótsza, niż zakładał, że będzie. Ale zawierała wszystko, czego potrzebował.
Mrs Woods: “Chcielibyśmy serdecznie pogratulować Panu sukcesu! Primal Runaways otrzymało zielone światło. Pierwsze spotkanie organizacyjne odbędzie się w przyszłą sobotę o 14 w teatrze. Jeśli miałby Pan jakieś pytania bądź wątpliwości, proszę dzwonić. Chętnie Panu pomożemy.”
– O cholera. Ooo choleeeera. Dean! DEAN, CHODŹ TU!
– Sekunda, już kończę!
Ręce tak mu się trzęsły, że bał się, że zaraz upuści telefon, zatem odłożył do na ławę. Z niecierpliwością wpatrywał się w drzwi łazienki, czekając na wyjście Deana (które zajęło znacznie więcej niż sekundę). Gdy w końcu się pojawił, a jego twarz była znów gładka i piękna, Teddy wstał, mówiąc:
– Udało się.
– Co się udało? – zapytał Dean, nie do końca nadążając.
Ułożenie logicznie brzmiącego zdania nagle stało się niemal niewykonalne. Buzowała w nim czysta ekscytacja Primal Runaways było projektem, nad którym pracował od wielu miesięcy. Poświęcił temu większość swojego wolnego czasu, doprowadzając wszystko do perfekcji. Za każdym razem, gdy ktoś ze znajomych pytał, o czym właściwie jest fabuła, Teddy odpowiadał, że to coś między Wieczorem trzech króli a Otellem, nie wyjaśniając im przy tym właściwie niczego.
Primal Runaways. Dean, moja sztuka zostanie wystawiona! Ktoś w niej zagra! Może nawet ktoś zdecyduje się ją obejrzeć!
– Łał, to świetnie. Od początku mówiłem, że ci się uda – odparł Dean, przybierając ton dumnego męża. W mgnieniu oka znalazł się obok Teddy’ego, po czym zamknął go w ciasnym uścisku. – Chcesz to uczcić?
Nie musiał odpowiadać. Dean musnął jego usta swoimi. Każdy kolejny pocałunek był przyjemniejszy od poprzedniego. Teddy myślał, że po kilku latach umawiania się ze sobą romantyczne sprawy traciły na znaczeniu i stawały się coraz mniej ekscytujące. Wszystkie te pocałunki, dłonie Deana obejmujące go i przyspieszone bicie serca udowadniały mu, że jest inaczej.
Wymieniając się krótkimi pocałunkami, powoli przeszli do szafy, w której chowali wina. Nie chcąc na zbyt długo się od siebie odrywać, Teddy po omacku wybrał pierwsze z brzegu wino, a Dean wyjął dwa kieliszki.
Usiedli wspólnie na sofie i otwarli wino, które okazało się być słodkie i brzoskwiniowe. Napełnili sobie kieliszki i zaczęli pić. Między łykami wymieniali się pocałunkami, a gdy się nie całowali, to się obmacywali.
– Teddy? – odezwał się Dean, kończąc czwarty kieliszek. – Od dłuższego czasu gnębi mnie jedna sprawa. Wiem, że nasz związek nie zaczął się jako “prawdziwy związek” i przez kilka miesięcy żyłem ze świadomością, że w pewnym momencie może ci się znudzić, przez co musielibyśmy to zakończyć, ale... Kiedy zmieniłeś zdanie?
– Pytasz o to, kiedy zrozumiałem, że coś do ciebie czuję?
Dean tylko skinął głową.
Teddy potrzebował chwili, żeby się nad tym zastanowić. Wiedział, że lubi Deana przez cały czas, ale głębsze uczucie przyszło znacznie później. Zdecydowanie nie stało się to podczas ich pierwszego pocałunku. Mógłby powiedzieć, że za pierwszym razem, kiedy się ze sobą przespali, ale to nie byłaby prawda. Wtedy robił to tylko i wyłącznie po to, żeby zadowolić Deana i chwilowo się czymś zająć.
Szybko przebiegł w myślach wszystkie dni, jakie razem spędzili jako para. I znalazł.
– Perranporth. Wtedy, kiedy powiedziałeś mi, że mnie kochasz, a potem zanieczyściliśmy plażę.  
– Tak, zanieczyszczanie to najistotniejsza część.
– Byłoby śmiesznie, gdyby zobaczyło nas wtedy jakieś dziecko albo ktoś stary.
– Albo ktokolwiek – odparł sarkastycznie Dean. – Będę szczery, nie spodziewałem się takiej odpowiedzi.
– Chciałeś coś w stylu “Chwilę przed tym, jak uprawialiśmy seks na plaży”? A kiedy ty zrozumiałeś?
Dean wzruszył ramionami.
– Odkąd tylko się spotkaliśmy widziałem w tobie kogoś więcej, niż przyjaciela. Upewniłem się chyba wtedy, kiedy poszedłem na randkę, która w sumie nie była zła, ale nie potrafiłem przestać o tobie myśleć. A potem do mnie napisałeś, żebym odebrał cię z imprezy, a ja nie chciałem robić niczego innego.
– Romantyk z ciebie. Chyba gorzej trafić nie mogłem – powiedział Teddy, krzywiąc się, ale zaraz po tym pochylił się do Deana, by go pocałować.  
Wspominali spędzone razem dnie i zaczęli planować przyszłe randki, ciągle przy tym pijąc. W pewnym momencie temat znów spadł na sztukę Teddy’ego. Cały czas, gdy nad nią pracował, nie pozwalał Deanowi zerknąć nawet na jedno zdanie. Chciał, by zobaczył dopiero efekt końcowy, jeśli zostałaby wystawiona.
– Nadal nie wiem, o czym ona jest.
Wieczór trzech króli a Otello – powtórzył po raz setny Teddy.
– Przebieranie się za osobę innej płci i zakazana miłość?
Miał trochę racji, ale Teddy nie chciał mu tego przyznawać.
– Bardziej jak rozdzielone rodzeństwo i zazdrosny imigrant.
– Moja wersja brzmi lepiej.
– Co, mam ci pogratulować?
Dean pokręcił głową z uśmiechem.
– Jestem z ciebie tak dumny – szepnął Dean, splatając palce Teddy’ego ze swoimi.
Niedługo przed pierwszą w nocy skończyli drugą butelkę wina. Teddy wypił znacznie więcej niż Dean, przez co ledwo mógł stanąć na nogi. Rzadko kiedy pozwalał sobie aż tak się upić, ale nigdy przy kimkolwiek innym niż Dean. Nie chodziło o to, że nie ufał sobie i temu, co mógłby powiedzieć, ale temu, że ani trochę nie ufał innym ludziom.
Trzymał kieliszek z resztką napoju w trzęsącej się ręce. Oparł głowę na ramieniu męża, na co ten objął go ramieniem. Niby był to tak niewielki gest, a sprawił, że ciało przez Teddy’ego przebiegł przyjemny dreszcz.
– Dean? – szepnął Teddy, spoglądając na chłopaka.
– Hmm?
Dean spokojnie czekał na to, co zamierzał powiedzieć mu Teddy. Nie spodziewał się jednak, że będzie to:
– O kurwa – powiedział chłopak zaraz po tym, jak rozlał na siebie wino. – Moje wino! Da się to jeszcze odratować? O nie. – Zaczął ściągać z siebie koszulkę, na której wylądował cały napój.
– Ej, spokojnie. – Dean złapał go za nadgarstek, powstrzymując od dalszych ruchów. – Wstawaj.
Dean zignorował nieme pytanie Teddy’ego. Powoli wstał z kanapy, ciągnąc za sobą chłopaka. Oboje mieli problemy z chodzeniem prosto, jeden bardziej od drugiego. Zaprowadził Teddy’ego do łazienki i wepchnął go pod prysznic.
Za każdym razem, gdy Teddy chciał się odezwać, Dean go uciszał. W kompletnej ciszy zajmował się Teddym. Pozwolił jedynie zsunąć sobie skarpetki ze stóp. Resztą zajął się sam. Zaczął od koszulki Teddy’ego, którą delikatnie zdjął Teddy’emu przez głowę.
Teddy dziwnie czuł się, całkowicie się przed kimś rozbierając. Nawet jeśli był to Dean, który widział go nago setki razy, niczego to nie ułatwiało. A to, że tylko on się rozbierał było tym bardziej krępujące. Ale nic nie robił, nie powstrzymywał Deana, tylko pozwalał mu robić, co tylko zechciał. Pozwolił mu ściągnąć z siebie spodnie, a następnie bieliznę. Obrócił twarz, czując wstępujący na policzki rumieniec, gdy Dean lustrował go wzrokiem od stóp do głów.
Chłopak uważnie obserwował ruchy Deana, usilnie starając się stać nieruchomo, w czym ani trochę nie pomagał mu cały wypity wcześniej alkohol. Miał wrażenie, że jeśli zrobi najmniejszy ruch, to straci resztki równowagi i padnie kolanami na podłogę.
Dean sięgnął po słuchawkę prysznicową, włączył wodę i, gdy wreszcie udało mu się wybrać odpowiednią temperaturę, skierował strumień wody na ciało Teddy’ego.
W pewnym momencie Teddy położył dłoń na dłoni Deana – tej, którą trzymał słuchawkę – i jednym szybkim ruchem obrócił ją i polał go wodą.
– Hej! Co ty robisz?!
– Ooo, patrz, twoje ubrania są mokre. Teraz musisz je ściągnąć.
Dean pokręcił z niedowierzaniem głową, ale zamiast zacząć narzekać, natychmiast zdjął z siebie koszulę i odrzucił ją w kąt. Po łazience rozległ się jego radosny śmiech i wtedy Teddy wiedział. Wiedział, że chciał spędzić z tym facetem resztę swojego życia. Pozwolił mu dołączyć do siebie pod prysznicem, myśląc o tym, że zrobiłby dla niego wszystko. Poświęcił by dla niego swoje życie, poleciał na drugi koniec świata, zerwałby stosunki z całą swoją rodziną.
Teddy odłożył słuchawkę prysznicową, pozwalając wodzie swobodnie spływać po ich nagich ciałach. Ich czas pod prysznicem zawierał jednak więcej całowania niż mycia się. Może ciasnota w kabinie nie przeszkadzała Deanowi, skoro sprawiała, że mogli się od siebie oddalić o najwyżej kilka centymetrów, ale Teddy’emu nieco doskwierała. Dean przyszpilił go do ściany, a on nie miał żadnej możliwości ruchu.
– Czy powinniśmy robić to pod prysznicem? – zapytał Teddy, gdy wreszcie mógł złapać oddech między pocałunkami. – Będzie niewygodnie.
– Niewygodnie jak cholera, ale skoro już tu jesteśmy...
Dean jedną rękę zatopił w czarnych włosach Teddy’ego, a drugą zjechał w dół po ciele chłopaka i zatrzymał ją na jego biodrze.
– Zatem czas świętować – mruknął pod nosem Teddy, mimowolnie się przy tym uśmiechając. – Chciałbym cię tylko ostrzec, że jeśli tym razem też spróbujesz idiotycznie żartować, to skończysz z odgryzionym fiutem.
– Cholera, Teddy, czy to ja cię tak zdemoralizowałem? Czy może Sebastian? Byłeś tak niewinny...
– Zamknij się. Kocham cię. Zamierzam zmarnować z tobą resztę życia, więc lepiej przyzwyczajaj się do potwora, którego stworzyłeś.
Zanim pozwolił Deanowi odpowiedzieć, jeszcze raz na krótką chwilę złączył ich usta, po czym zaczął schodzić ze swoimi pocałunkami coraz niżej.
– Może tak naprawdę zawsze byłeś tak brudny, a ja tylko pomogłem tej stronie się pokazać – powiedział Dean, opierając się o ścianę.
Nie chciał o tym myśleć. Może Dean miał rację. A może spędził z nim już tyle czasu, że przejął zbyt dużo jego cech osobowości.
Nagle ktoś załomotał w drzwi łazienki, a Teddy momentalnie się wyprostował, uderzając przy okazji Deana w podbródek swoją głową. Zignorował jego jęki bólu i niepewnie wyszedł spod prysznica, nagle czując się o wiele trzeźwiejszym niż minutę wcześniej.
Byli sami w zamkniętym mieszkaniu. Wszyscy ich przyjaciele mieli inne plany. Albo Myosotis kilkakrotnie z całej siły uderzyła swoim ciałem w drzwi albo mieli nieproszonego gościa.
– Jesteście tam, kretyni?! – krzyknął ktoś zza drzwi. – NIE KAŻCIE MI TAM WCHODZIĆ.
Teddy znał ten głos zbyt dobrze. Nie sprawiło to jednak, że czuł się ani trochę bardziej bezpiecznie. Ten głos zwykle oznaczał kłopoty.
Szybko nałożył na siebie szlafrok i podał drugi Deanowi. Jak już oboje byli choć trochę ubrani, Teddy uchylił drzwi. Spodziewał się, że coś po drugiej stronie wybuchnie albo go zaatakuje. Ale była tam tylko Lia, stojąca ze skrzyżowanymi ramionami i wkurzonym wyrazem twarzy, jakby to ona była tym, kto powinien się wkurzać.
Była jedną z niewielu osób, które posiadały klucze do ich mieszkania. Jeden trafił do niej, drugi do Sebastiana. Przydawało się to wtedy, kiedy Blackmoonowie podróżowali i ktoś musiał utrzymać ich kaktusy i kota przy życiu.
– Co ty tu robisz? – zapytał Teddy, podejrzliwie przypatrując się swojej siostrze. – Która jest, pierwsza? Później? Nie musisz być ze swoją dziewczyną?
Dean zmusił go do otwarcia szerzej drzwi, by mógł przywitać się z intruzką, ukazując przy tym stojącą kawałek od Lii dziewczynę o liliowych włosach, ubraną w uroczą pastelową sukienkę, zdecydowanie nienadającą się na tragicznie niską temperaturę tej nocy. Trzymała na rękach Myosotis, która wydawała się z tego powodu przeszczęśliwa.
– Hej, Roooosey – przywitał się z dziewczyną radośnie Dean. Skinął głową w kierunku Lii. – Co was tu sprowadza? To niezbyt dobra pora.
– Myślicie, że przyszłabym tu z własnej woli o tej godzinie, gdybym miała wybór? – parsknęła Lia. – Lubię spędzać z wami czas, ale bez przesady, chłopcy. Mam własne życie, idioci.
Jeszcze kilka miesięcy temu wydawała się Teddy’emu znacznie milsza, ale im więcej czasu mijało, tym bardziej komfortowo czuła się w ich towarzystwie i pozwalała sobie na obrażanie ich.
– Więc? – dopytywał Teddy.
Rose objęła Lię w pasie, na której policzki wstąpił delikatny rumieniec. Teddy domyślał się, że wciąż nie było jej łatwo obnosić się ze swoim związkiem. Oficjalnie ujawniła się dopiero kilka miesięcy temu, co niemal doprowadziło ich matkę do zawału. Miała przed sobą jeszcze długą drogę, zanim będzie czuła się całkiem pewnie ze swoją seksualnością. Jemu również nie przyszło to łatwo. Miał ochotę podejść do niej i ją przytulić, ale wiedział, że pewnie by go odepchnęła i zwyzywała od ciamajd.
Lia westchnęła.
– Mamie odwaliło. Aresztowali ją.
– Czekaj, co?
Dean oparł mu się na ramieniu i wypuścił z ust ciche “O kurka”. Teddy nie mógł się nie zgodzić.
– Musiała być mocno pijana. Postanowiła wyrzucić resztę rzeczy moich i Teddy’ego. Wyrzuciła je na środek ulicy i podpaliła. Widziałam zdjęcia, paliło się kurewsko mocno. Naprawdę ją popieprzyło.
– Nie mogłaś mi o tym napisać?
– Byłyśmy już w mieście, więc wpadłyśmy – dodała Rose.
– To był jej pomysł.
Nie musiał patrzeć na Deana, żeby wiedzieć, że ten się uśmiecha. Teddy’ego zaczynało już irytować to, że Dean 99% ich rozmowy się uśmiechał. Mógł zwalić to na wypity alkohol albo przyjacielską osobowość, ale Teddy wolał zwalać to na powolny zanik jego szarych komórek.
– Nie umiesz jej odmawiać – domyślił się Teddy, po czym zerknął na Deana. – Wiem coś o tym.
– Powinniśmy coś z tym zrobić? – wtrącił się Dean. – W sensie, z waszą matką.
– Tak właściwie, to wydziedziczyła naszą dwójkę, więc sprawa powinna spaść na Leviego – odparła Lia znużonym tonem. – Tylko że nie odbiera moich telefonów. Pewnie śpi, cienias.
Teddy czuł się winny, że nie czuł ani krzty poczucia winy. Lia mogła mu powiedzieć, że ich matce stała się najokropniejsza rzecz, a on byłby równie obojętny, co podczas oglądania zawodów sportowych. Może i była jego matką, ale nie okazywała tego w szczególnie rodzicielski sposób. Traktowała go gorzej niż śmiecia. Mimo to dał jej kilka szans na pogodzenie się, ale każdą odrzuciła.
Czemu miałby jej teraz pomagać?
– Może lepiej, żeby tam została – powiedział bez emocji.
– Ja się zgadzam, ale ona nie daje mi spokoju – mruknęła Lia, oskarżająco wskazując na Rose.
Dean pokręcił głową z dezaprobatą.
– Jesteście okropni.
– Na takich nas wychowała – powiedział zgodnie z prawdą Teddy. – Sposób, w jaki mówimy do naszych dzieci, staje się ich wewnętrznym głosem, nie mam racji?
Porozmawiali jeszcze przez chwilę, rozważając, co powinni zrobić. W końcu zdecydowali się zwalić wszystko na Leviego, skoro ten był ulubieńcem ich matki. Zaproponowali im, żeby zostały na noc, ale one odmówiły, a chwilę potem wyszły, zostawiając ich samych.
– Chcesz kontynuować to, co nam przerwały? – zapytał Dean, przekręcając klucz w drzwiach.
– Po tym, jak dowiedziałem się, że moja matka jest za kratami? Tak. Zdecydowanie tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz