sobota, 3 grudnia 2016

Podpieracz ścian na imprezie

– Nadal nie mogę uwierzyć, że powiedziałeś mojej matce, że masz dziewczynę w ciąży.
– To była pierwsza rzecz, jaka przyszła mi do głowy ­– przyznał się Dean.
Siedzieli razem w samochodzie Deana. Teddy pokazywał Deanowi jak dojechać do chatki, w której odbędzie się ‘party hard’. Dean włączył szybkim ruchem ręki radio i podłączył do niego pendrive'a.  Natychmiast z głośników poleciało Shake it off Taylor Swift.
Teddy spojrzał na Deana ze zdumieniem.
– Serio?
Dean wyciągnął rękę, żeby zmienić piosenkę, ale Teddy zatrzymał go, delikatnie zaciskając mu rękę na nadgarstku.
– Zostaw. Jest w porządku – Puścił rękę przyjaciela. Dean ją cofnął i położył z powrotem na kierownicy. – Taylor jest w porządku – powtórzył, po czym na jego twarz wstąpił słaby uśmiech. – Chyba… mam słabość do blondynek.
Odwrócił głowę, spodziewając się zobaczyć śmiejącego się Deana. Ale on się nie śmiał. Nie odrywał wzroku od drogi, zachowując poważny wyraz twarzy. W końcu się odezwał:
– Co ci się stało w rękę?
A więc o to mu chodzi, pomyślał Teddy. Wykrzywił usta w grymasie, zastanawiając się co mu odpowiedzieć.
– Przeciąłem się szkłem. To nic takiego – uspokoił go, dotykając bandaża na dłoni.
Wydawał się mu nie wierzyć, ale nie ciągnął tematu.
– Dlaczego powiedziałeś, że studiujesz?
Miał nadzieję, że o to nie zapyta. Że pominą ten temat i porozmawiają o czymkolwiek innym. Nie chciał przyznawać się Deanowi do swojej studenckiej porażki. Leviemu też. Ale Levi w końcu pozna prawdę. Już pewnie ją zna. A z Deanem widział się niemal każdego dnia, nie mogło umknąć jego uwadze to, że ciągle przesiadywał w domu i wychodził tylko, kiedy było to naprawdę konieczne.
– Studiowałem. – Zauważył jak brwi Deana unoszą się do góry i kontynuował: – Tylko jeden semestr, ale jednak.
– Dlaczego przestałeś? – zapytał, skręcając na ścieżkę prowadzącą do lasu.
Teddy wzruszył ramionami.
– Odechciało mi się. Studenckie życie nie jest dla mnie.
– A Cambridge? – dociekał, co jakiś czas zerkając na Teddy;ego. – Prawda czy kłamstwo?
Zagłębiali się w las. Dean manewrował kierownicą, starając się unikać kałuż, które powstały w wyniku lipcowych burz. Omijał je szerokim łukiem, mając nadzieję na zachowanie samochodu w stanie takiej czystości, jak kiedy wyjechali spod domu Teddy'ego.
– Prawda. Student literatury. – Z dumą wypiął pierś, lecz kiedy przypomniał sobie, że już nie jest studentem, na powrót się zgarbił.
– To tłumaczy te wszystkie cytaty – uśmiechnął się do siebie – Ale serio, Cambridge? Łał. Naprawdę się tam dostałeś? Przecież to jedna z najlepszych szkół w kra... na świecie.
– Czy ty uważasz, że jestem za głupi na Cambridge?
Dean lekko rozchylił usta, zaskoczony pytaniem. Jego twarz zaczęła oblewać się rumieńcem. Nie potrafił nad tym zapanować.
– Nie. Oczywiście, że nie. Chodziło mi o to, że z tego co mi wiadomo, trudno się tam dostać. Czyli chodziłeś na najlepszą uczelnię w kraju… a może to Oxford jest najlepszy? – zastanowił się.
– Wszystko jedno.
Między chłopakami zapanowała głucha cisza, przerywana jedynie wskazówkami Teddy'ego dotyczącymi tego, którędy powinni pojechać, aby najszybciej trafić na miejsce i nie zgubić się w lesie. Dean starał się zapamiętać trasę, żeby nie błądzić w drodze powrotnej.
W końcu znaleźli się przed nowocześnie wyglądającą drewnianą chatką otoczoną niskim płotem. Obok stały trzy inne samochody. Starszy model impali należał do Dylana, srebrne volvo do Bri albo Ivy, więc błyszczące czerwone audi musiało należeć do Zeke’a, bo Henning nie miał prawka, domyślił się Teddy.
– Idziesz ze mną? Sam sobie nie poradzę.
– To twoi kumple. Dasz radę. Wierzę w ciebie. I tak nie mogę pójść, bo… – Potarł się po karku z zakłopotaniem. – Jestem umówiony. Ale mogę później po ciebie podjechać.
Teddy spojrzał na siedzącego obok chłopaka z błyskiem w oku. Podparł sobie głowę dłonią i z rozbawieniem wpatrywał się w swojego towarzysza.
– Z kim? Znam ją? – dociekał – Czy to coś poważnego?
Dean cicho westchnął, po czym się uśmiechnął.
– Wątpię. I tak pewnie nic z tego nie wyjdzie, ale warto spróbować, prawda?
Teddy przez te kilka miesięcy ich znajomości ani razu nie usłyszał, że się z kimś spotyka. Z przyjaciółmi, tak, miał ich wielu. Ale nie z kimś, kto mógł potencjalnie być z nim potem w związku. Nigdy wcześniej nie wyglądał na tak zakłopotanego spotkaniem. Rzadko kiedy wyglądał na zakłopotanego, przeważnie to on był pewny siebie, a Teddy się o coś bał.
– Nie chcę tam iść – Spojrzał na oświetlone wnętrze domu. Koło okna stał dobrze zbudowany młody mężczyzna w czerwonej bluzie z emblematem nieznanego Teddy'emu koledżu. – Nie chcę słuchać opowieści Dylana o tym, co zabawnego powiedział podczas wykładu czy o jego świetnej drużynie rugby.
– Już tu jesteś, wypadałoby pójść. Idź. Dla Annie – Po tych słowach niemal wypchnął Teddy'ego z samochodu i powoli zaczął się wycofywać.
Teddy przez chwilę przyglądał się odjeżdżającemu samochodowi jak znika między drzewami. Wziął głęboki oddech i obrócił się w stronę chatki. Zrobił kilka kroków do przodu, zbliżając się do drzwi. Nacisnął klamkę i bez problemu je otworzył. Wszedł do środka.
Od razu uderzył go zapach sosnowych igieł i cynamonu. Pachniało tam tak odkąd pamiętał, zapach w środku nigdy się nie zmienił, to jedna z kilku rzeczy, jakie lubił w tej chatce.
Nie musieli spotykać się w tym miejscu. Równie dobrze mogli siedzieć u kogoś z nich, nie byli już zmuszeni do chowania się po kątach. Wkraczali w dorosłość, mieli już niezbędne przywileje i nikt nie mógł im zabronić imprezować w mieszkaniu czy w klubie. Ale lubili to miejsce. Miało swój klimat. Chatka była przytulna, pełna koców w kratkę, z kominkiem w rogu i wygodną kanapą.
Wszyscy już tam byli. Jako pierwszy zauważył go gospodarz imprezy. Nie podszedł do niego. Nawet nie ruszył się ze swojego miejsca pod oknem. Tylko lekko uniósł dłoń i zawołał do nowo przybyłego:
– Moon! W końcu byłeś tak miły, żeby się z nami spotkać. Bierz browara, koleś. – wskazał mu skrzynkę z butelkami stojącą za kanapą.
Nie miał nic przeciwko temu, że Dylan zwracał się do niego po nazwisku, nawet mu to odpowiadało. Moon, Teddy, wszystko jedno, dopóki nie nazywają go Theo lub Theodore, tego znieść nie mógł.
Zignorował siedzących na kanapie chłopaków i wziął jedną z butelek. Kilka chwil zajęło mu otwarcie jej, kapsel nie chciał się ruszyć ze swojego miejsca. W końcu jednak udało mu się go pozbyć i upił kilka łyków trunku, mimowolnie się krzywiąc, czując jego smak.
Zerknął w bok i ją zauważył. Wychodziła właśnie z drugiego pomieszczenia, rozmawiając w tym samym czasie z jedną z przyjaciółek. Pierwszym, co u niej zauważył były jej pomalowane na czerwono usta i te niebieskie oczy. Blond włosy i niebieskie oczy były dla Teddy'ego jak dzieła sztuki, nie potrafił się napatrzeć.
Trzymał butelkę kciukiem i palcem wskazującym, resztę wyprostował i pomachał do Annie z nieśmiałym uśmiechem.
– Theo, nie spodziewałam się ciebie tutaj! – zawołała melodyjnym głosem, kiedy tylko go dostrzegła.
Podeszła do niego, aby przytulić go na powitanie. Objął ją wolną ręką.
– Teddy, nie Theo.
– Minęło tyle lat, a nadal się mylę. 
Przygryzł wargę i uniósł wzrok ku niebu.
– Po prostu… nie lubię jak ktoś tak do mnie mówi.
– Przepraszam. To ostatni raz, przysięgam  skrzywiła się z zakłopotaniem.  Mam nadzieję, że kiedyś opowiesz mi, dlaczego. 
– To długa historia – powiedział cicho.
Spojrzała na niego z zaciekawieniem. Jej dłoń powędrowała na jego ramię. Kiedy poczuł obcy dotyk na swoim ciele, jego spojrzenie automatycznie powędrowało na dotykającą go dłoń, starając odsunąć od siebie pragnienie strząśnięcia jej.
– Jestem tu i nigdzie się nie wybieram – Uśmiechnęła się do niego. – Nie musisz się spieszyć.
– Nie lubię o tym mówić – uciął.
Zapanowała między nimi niezręczna cisza. Mógł wyczuć, że czuła się przez jego słowa urażona, ale mówił prawdę. Nie chciał o tym mówić, a ona nie mogła go do tego zmusić. Upił kolejny łyk napoju, tym razem zachowując przy tym pokerową twarz. Ona jako pierwsza przerwała ciszę:
– Nieźle się wystroiłeś – Wskazała na jego strój.
– Ach, to? – Dotknął dłonią kołnierza koszuli. – Miałem dzisiaj rozmowę o pracę – Przybrał pewny siebie ton głosu. – To tylko niewielkie wydawnictwo, ale każdy musi od czegoś zacząć, prawda? – Nie czekając na jej odpowiedź, mówił dalej: – Miałem po drodze, więc wpadłem tutaj.
Uniosła brwi, na co on wykrzywił jeden z kącików ust w półuśmiechu.
– Dobrze dla ciebie. Jestem z ciebie dumna, że znalazłeś pracę i jeszcze przy tym studiujesz –Lekko uderzyła go w ramię. – Właśnie, co słychać w Cambridge?
Zacisnął pięść. Dlaczego wszyscy wypytują o Cambridge?, pomyślał ze złością.
– Cambridge? – udał, że się zastanawia nad tym, co powinien powiedzieć. – Jest świetnie. Ale ja tylko próbuję się czegoś nauczyć, szkoła jak każda inna. No wiesz, „Wykształcenie jest czymś, co prawie wszyscy otrzymują, wielu przekazuje dalej a tylko nieliczni posiadają” – zacytował, odkładając opróżnioną do połowy butelkę na stojącą obok szafkę.
Pokiwała z uznaniem głową. W przeciwieństwie do Teddy'ego, nigdy nie miała pamięci do cytatów. Zazdrościła mu umiejętności wplatania cytatów w połowie rozmowy tak, że do niej pasowały.
– A co u ciebie? – zapytał.
– Nic nowego. Jesteśmy z Dylanem na tej samej uczelni, jak na razie mi się podoba. Nie licząc egzaminów. – mruknęła pod nosem.
„Z Dylanem” utkwiło w głowie Teddy'ego. Przecież się spotykali, więc to nic dziwnego, że poszli na tę samą uczelnię. Idealna szkolna parka nie przestawała nią być. I nie zapowiadało się na to, że w najbliższym czasie przestanie.
Do Annie podeszła Ivy. Ciemnoskóra z burzą czekoladowych loków i nieco zbyt dużą ilością makijażu. Nawet na niego nie spojrzała. Teddy miał wrażenie, że za nim nie przepadała, ale znosiła go ze względu na Annie. Zawsze patrzyła na niego, jakby zabił jej psa. Nie okazywała chęci zaprzyjaźnienia się. Teddy też się do tego nie palił.
– Dylan chce z tobą pogadać – Uśmiechnęła się znacząco do blondynki i wskazała stojącego przy drzwiach wejściowych Dylana.
– Już idę – powiedziała do Ivy, po czym szybko rzuciła do Teddy'ego: – Pogadamy jeszcze później, okej?
Potaknął, a ona odeszła do swojego chłopaka. Ivy w końcu zauważyła, że był tam jeszcze Teddy. Poprawiła swoją czarną spódniczkę, spojrzała mu prosto w oczy i powiedziała pełnym powagi tonem:
– Nie spieprz tego.
I odeszła do Bri. Nie wyjaśniła, czego ma nie spieprzyć, ale Teddy wiedział. Wiedział, że chodziło o Dylana i Annie. O Dynnie, jak nazywały ich przyjaciółki blondynki. Mówiły też, że Dynnie to relationship goals. Byli razem na balu maturalnym w dopasowanych strojach, przez większość czasu, kiedy byli razem, nosili dopasowane stroje. Annie wiele razy nosiła ubrania Dylana, a on w pewnym momencie zaczął pachnąć cytrusami, jak Annie.
Teddy został sam. Wziął z powrotem swoją butelkę, oparł się o ścianę i zaczął pić. Już nie przeszkadzał mu smak piwa. Smak, którego od lat tak bardzo nienawidził.
Nie podobało mu się to, że wszyscy się tu tak świetnie dogadywali. Bri ciągle żartowała z Zekem, a obok nich Henning i Ivy spierali się o to, dlaczego Dylan wyszedł z Annie. Henning uważał, że albo chce ją rzucić albo przelecieć na świeżym powietrzu. Ivy trzymała się tego, że po prostu chciał porozmawiać i pooglądać przy tym gwiazdy.
Wersja Henninga była bardziej prawdopodobna.
Opróżnił jedną butelkę i zabrał się za drugą. Tym razem kapsel odszedł bez problemu.
Wcisnął się na kanapę między Zeke’a a Bri. Zeke od razu objął go ramieniem jak starego kumpla. Bri rzuciła mu rozgniewane spojrzenie. Nie zważał na to. Złość Bri nie była ważna. Tak samo Ivy. Złe dziewczyny nie były ważne.
Zeke przyłożył mu usta do ucha, Teddy mógł wyczuć wyraźny zapach alkoholu, na co momentalnie się skrzywił.
– Moon, myślisz, że mam szansę u Bri? – wyszeptał mu do ucha, tak, żeby siedząca obok dziewczyna nie usłyszała.
Teddy przewrócił oczami.
– Nie mnie powinieneś się pytać, tylko jej – odszepnął mu.
– Więc wypad z kanapy – odpowiedział Zeke już głośniej.
Zrobił, co mu kazano. Z niechęcią, ale zrobił.
Minęło pół godziny. W tym czasie kilkakrotnie próbował zagadywać Henninga, ale tamten na złość go ignorował albo rzucał krótkimi odpowiedziami, nie pozwalając Teddy'emu na rozwinięcie tematu. Przez resztę czasu siedział obok kominka sfrustrowany, bo nie miał nawet z kim porozmawiać.
W końcu Annie i Dylan wrócili do środka. Annie od razu uśmiechnęła się ciepło do Teddy'ego i podeszła bliżej.
– I jak? – zagadnęła go. – Podoba ci się nasze party?
 – Nie jest najgorzej. Bywałem na lepszych, ale tę mogę wcisnąć do pierwszej piętnastki.
– Jest coś, co mogę zrobić, aby była wyżej? – spytała, uśmiechając się.
Umówić się ze mną, ledwo powstrzymał się przed powiedzeniem tego na głos. Ugryzł się w język.
– Mogłabyś zorganizować jakieś przekąski – Dotknął swojego brzucha – Umieram z głodu.
Kiwnęła zgodnie głową i ruszyła do kuchni, a Teddy podążył za nią.
Pod ścianą stała mała lodówka. Annie ją otworzyła i wyjęła z niej tacę z kanapkami pokrojonymi w trójkąty. Kilka z masłem orzechowym, inne z sałatą, pomidorami i innymi warzywami, były nawet kanapki z dżemem. Położyła tacę na stole.
Wziął jedną kanapkę z warzywami i zaczął jeść. Czuł się niezręcznie, kiedy ona przez cały czas go obserwowała.
– Smakuje?
Uniósł do góry kciuk i pokiwał przy tym głową. Przełknął ostatni kawałek i się odezwał:
– Dobre.
Znów wzięła do rąk tacę, żeby ją schować. Ręka jej się przekrzywiła i tacka z kanapkami zaczęła ześlizgiwać się z jej dłoni.
Teddy szybkim ruchem chwycił tacę jedną ręką, a drugą objął Annie w pasie. Odczekał kilka sekund, zanim ją puścił. I sam odłożył tackę do lodówki, zabierając wcześniej z niej jeszcze jedną kanapkę.
– Dzięki – powiedziała, cofając się o kilka kroków.
– To nic takiego. Trzeba było ratować kanapki – odpowiedział, wgryzając się w kanapkę.
Wyciągnął rękę w jej stronę, chcąc znów ją objąć, ale przerwał mu roześmiany głos Dylana dochodzący z drugiego pokoju:
– Annie! Pomóż mi oderwać ich od siebie!
A ona posłuchała i poszła. Teddy z ciekawości poszedł za nią. Dylan mówił o Bri i Zeke’u. Już nie siedzieli na kanapie, tylko leżeli na dywanie na podłodze i nie przestawali się całować. Wszyscy śmiali się ze szczęścia kolegów.
A Teddy stracił swoją szansę.

***

Dochodziła druga w nocy. Bri wyszła z Zekem prawdopodobnie, żeby obściskiwać się w jego samochodzie. Przez cały wieczór się do siebie kleili. Ale cały czas powtarzali, że nie są razem i nigdy nie będą. Jednorazowa przyjacielska przygoda. Ale Teddy wiedział, że Zeke coś do niej czuł. Czy była to miłość, czy zwykłe pożądanie? To już go nie interesowało.
Henning nieco przesadził z alkoholem i siedział w łazience, wymiotując. Ivy była razem z nim, starając się mu pomóc i się przy tym nie ubrudzić. Była tam też, żeby mieć pewność, że sobie nic nie zrobi.
Annie z Dylanem siedzieli na kanapie i śmiali się z czegoś, co powiedział Dylan. Teddy nie dziwił się, że Annie podobał się Dylan. Był przystojny. Miał idealnie ułożone włosy i śliczne równe ząbki. Uszy mu nie odstawały. Nie miał krzaczastych brwi ani nawet monobrwi. Był całkiem nieźle umięśniony. Nie był idiotą, jak na sportowca był całkiem mądry. Nie było niczego, do czego Teddy mógłby się przyczepić.  
Napisał do Deana: „Możesz po mnie przyjechać?”, po czym szybko wysłał drugą wiadomość: „Jeśli śpisz albo jesteś zajęty to sam wrócę”.
Wyszedł z chatki z nikim się nie żegnając. Na szczęście noc była ciepła. Mógł iść w samej koszuli, nie trzęsąc się przy tym z zimna. Starał się ignorować dźwięki dochodzące z czerwonego samochodu, którego szyby były całe zaparowane.
Ruszył szybkim krokiem przez las. Nie minęło pięć minut a poczuł w kieszeni wibracje telefonu informujące o nowej wiadomości. Od Deana: „Zaraz będę, czekaj na mnie”.
Nie chciał czekać. Nie chciał stać w miejscu. Szedł dalej. Trzymał się brzegu ścieżki, w obawie, że któremuś z jego znajomych przyjdzie na myśl pomysł, żeby wrócić do domu.
Poczuł igiełki drzew, muskające jego skórę. Schował ręce do kieszeni spodni, żeby uniknąć tego dotyku, i tego, jak jego skóra reagowała na ten dotyk. Od razu robiła się zaczerwieniona i swędziała. Reakcja alergiczna. Był uczulony na igły drzew.  
Jego matka uwielbiała wszelkiego rodzaju choinki. Mieli ich pełno w ogrodzie. Za każdym razem jak je przycinała, kiedy robiły się za wysokie, Teddy musiał zbierać odcięte kawałki i je wyrzucać. Wtedy odkrył swoją alergię. Początkowo myślał, że to normalne, ale jego matce nic się nie działo od dotyku igieł. Od tego czasu zaczął ubierać rękawiczki przy zbieraniu odpadów i starał się unikać dotyku choinek.
Zaczął myśleć o swojej rodzinie. O tym, że matka pewnie nawet nie zauważyłaby, gdyby nie wrócił na noc. O Levim, który planował ślub z dziewczyną, której matka prawdopodobnie nie zaakceptuje. Ale Levi zawsze lubił się buntować. A także o Lii, siostrze, która coraz rzadziej bywała w domu, bo ciągle szwendała się ze swoim chłopakiem. To wyjazd na mecz, to wyjście do kina. Latem jeździli razem nad morze, zimą w góry. Niedawno dodawała zdjęcie z zawodów skoków narciarskich, na które pojechali. Korzystali z życia.
Przeszedł niecały kilometr, kiedy zobaczył przed sobą światła nadjeżdżającego pojazdu. Albo uber, albo Dean przyjechał, przeszło mu przez myśl.
Samochód się zatrzymał i wyszła z niego znajoma Teddy'emu postać. Ten wysoki uśmiechnięty facet w białej koszuli. Dean. Pozbył się krawata i marynarki, a koszula nie była już zapięta do ostatniego guzika, rozpiął dwa górne.
Otworzył mu drzwi od strony pasażera i czekał przy nich, dopóki nie wsiadł do środka. Dopiero kiedy Teddy znalazł się w samochodzie, Dean zamknął drzwi i usiadł na powrót za kierownicą.
– Śmierdzisz – powiedział Dean, jak Teddy zapinał pas.
Teddy spojrzał na niego z wyrzutem i skrzyżował ramiona na piersi. Nie podobało mu się pierwsze słowo, które usłyszał od Deana.
– Kazałeś mi tam iść. Nie przetrwałbym do tej godziny bez pomocy.
– Skoro tak mówisz.
Włączył radio. Tym razem nie usłyszeli Taylor, a The Edge of Tonight, jedną z ulubionych piosenek All Time Low Teddy'ego.
– Ułożyłeś playlistę specjalnie z myślą o mnie czy tak się akurat złożyło, że słuchamy tej samej muzyki? – zapytał Teddy, podgłaszając radio.
– Całkowity przypadek.
Dean zawrócił samochód i zaczęli się powoli kierować do głównej drogi.
– Jak twoja randka? – zapytał Teddy Deana. – Mam nadzieję, że wam nie przeszkodziłem.
Dean się uśmiechnął, kątem oka zerkając na Teddy'ego.
– Nie, już było dawno po – uspokoił go – Jak wcześniej mówiłem, nic z tego nie wyszło. Mieliśmy nieco inne… oczekiwania. Na dłuższą metę, nie byłby to dobry związek – wyznał, a palce obejmujące kierownicę podrygiwały mu do rytmu piosenki. – Poszliśmy coś zjeść i spacerowaliśmy, ale na tym skończyliśmy. Nie było najgorzej, ale to nie to, czego szukam.
– Masz jakiś konkretny typ? – dopytywał się Teddy, ziewając.
Dean zmarszczył brwi i podrapał się po policzku. Byli już w połowie drogi. Minęli las i jechali zwykłą drogą. O tej godzinie nie było już zbyt wielu samochodów. Co jakiś czas minął ich jakiś pojedynczy pojazd.
– Mój typ? – uśmiechnął się. – Ktoś niższy ode mnie, oczywiście. Z dobrym gustem muzycznym i poczuciem humoru. Nie przepadam za dziewczynami, które są strasznie zazdrosne i zabraniają spotykania się z przyjaciółmi, bo ich nie lubią. Nie lubię, jak mi się czegoś zabrania. Szukam kogoś, z kim mógłbym dzielić zainteresowania… A tobie jak poszło?
Teddy jęknął. Mógł powiedzieć, że poszło mu dobrze i umówił się z Annie. Albo, że jak ją zobaczył, to zauroczenie mu przeszło. Że pobił się o nią z Dylanem. Że ją pocałował.
– Stchórzyłem – wyznał mu prawdę. – Prawie cały czas była z Dylanem. Wyglądali na szczęśliwych razem, a ja… nie chciałem tego zepsuć. Nie chcę rujnować komuś związku przez zauroczenie.
Dean westchnął. Od domu Teddy'ego dzielił ich niecały kilometr. Jeszcze chwila i będą na miejscu.
– Masz zamiar czekać aż się rozstaną? Wiesz, że to może się nie wydarzyć, prawda?
Wiedział, że to prawda. Były duże szanse na to, że zostaną razem, że wezmą ślub i będą mieć dzieci. Może nawet zaproszą Teddy'ego na wesele.
– Nie wiem. To trudne – powiedział Teddy, przeczesując dłonią włosy. – Jest z nim szczęśliwa i chyba to się liczy.
– Ale ty nie jesteś.
Stanęli pod domem Teddy'ego. Wszystkie światła były pogaszone. Samochód Leviego już nie stał na podjeździe, musieli wcześniej pojechać. Matka Teddy'ego chodziła spać niedługo po północy, więc prawdopodobnie już dawno spała.
– Moje szczęście nie jest najważniejsze – rzucił Teddy, wysiadając z samochodu.
Teddy podszedł do drzwi i nacisnął klamkę. Nie ustępowała. Drzwi były zamknięte.
– Teddy… Jeśli twoje własne szczęście się dla ciebie nie liczy, czy powinno się w takim razie liczyć dla innych?
Teddy zaczął szukać klucza do domu po wszystkich kieszeniach, zaczynając od tych w spodniach, a kończąc na kieszeni koszuli, chociaż wiedział, że w środku nic nie ma. Nie miał przy sobie kluczy.
– Nie wziąłem kluczy.
Dean oblizał usta, myśląc nad tym, co powinni teraz zrobić.
– Znowu? Nie masz tu gdzieś zapasowego? A może zadzwoń do mamy? – zaproponował – Żeby otworzyła.
– Nie trzymamy klucza pod wycieraczką. I nie zadzwonię, nie chcę jej budzić. Urządzi mi piekło, jeśli obudzę ją w środku nocy z takiego powodu.
Przyszedł Teddy'emu do głowy jeden pomysł. Rozwiązanie tej sytuacji. Takie, dzięki któremu nie będzie trzeba nikomu przerywać snu. Ani włamywać się do domu.
– Dean? Nie miałbyś ochoty mnie przenocować?


4 komentarze:

  1. Hej :D
    W końcu znalazłam chwilkę i przeczytałam rozdział.
    Czy Teddy w końcu będzie z Annie? Dlaczego ona woli tego Dylana, niż Teddiego? Przecież on jest taki uroczy <3
    Mam nadzieję, że Dean w końcu znajdzie swój typ ;)
    Życzę powodzenia w dalszym pisaniu!

    Pozdrawiam
    Meryem

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej ho!
    Zacznę od tego, że... nie wiem od czego zacząć. W mojej głowie siedzi teraz tak dużo myśli, które chciałabym Ci przekazać (telepatycznie, niestety, nie umiem). Jeśli o czymś zapomnę, to napisze następnym razem.
    Kocham imię Levi. Nie ważne, że ten Levi będzie świnią, gburem czy grzecznym acz zbuntowanym chłoptasiem... i tak będę się nim jarać ze względu na jego imię.
    Chyba powinnam zacząć od Teddiego (jeśli źle odmieniam to najmocniej przepraszam!). Cudowny chłopak. <3 Azjata. B y ł y student. Literatury! Leniwy. Nierozumiany przez matkę. Pan kłamczuszek. Nieszczęśliwie zakochany. Wzbudza litość. O, a to ostatnie to po prostu mistrzostwo! Wiesz jak chwycić czytelnika za serce. :(
    Dean. W zasadzie to pominęłabym go, gdyby nie fakt jak cudownie dogaduje się z Teddim. Ich rozmowy są genialne. Zupełnie jakbym czytała moje "sprzeczki" z przyjaciółką. To jak czytają sobie w myślach, nabijają się z siebie, droczą, przeplatają to z poważnymi tematami... ach! Kocham takie inteligentne rozmowy.
    O tej pani na A pisać nie będę. Może i jest ukochaną Teddiego, ale przy nim i Deanie stanowi całkiem ładne, niebieskookie tło.
    A tak nawiasem mówiąc, Teddy kojarzy mi się z misiem. Co sprawia, że właściwie się rozpływam... jak masełko. ;______;
    ALE KONIEC SŁODZENIA, NIE CHCĘ PRZECIEŻ, ŻEBYŚ ZACHOROWAŁA NA CUKRZYCĘ. O NIE, NIE, NIE.
    Przywróciłaś mi wiarę w blogosferę, bo już od dawna nie znalazłam dobrego bloga (pomińmy fakt, że nigdy nie umiałam takowych szukać). Chwytasz czytelnika od samego początku. Masz to coś... to coś co miał (moim zdaniem) Sienkiewicz. To coś co sprawia, że nawet jak piszesz o niczym, to czytelnik chce to czytać - nawet jeśli fabuła jest oklepana, nie mogłam się oderwać od tekstu. Chwila, moment! Nie mówię, że Twoje fabuła jest oklepana, tego sie nie da stwierdzić po dwóch rozdziałach (i króciutkim prologu), ale póki co szału nie ma (i teraz ktoś powinien mi dać po głowie, przecież wszystko się dopiero rozkręca...). Wracając, chwytasz czytelnika, takimi szponami... Lekkość i płynność. Masz to dziewczyno. Nie budujesz mega mega mega rozbudowanych zdań i dobrze. Płynność buduje się krótkimi i średnimi. ALE! Są zgrzyty. Wyobraź sobie, że płyniesz statkiem i co dwie mile morskie osiadasz na mieliźnie. Mówię teraz o zdaniach, które są taką mielizną... czytam sobie, czytam, czytam i zzzzzzzgrzyt. Wynotowałam sobie kilka z nich (oczywiście, możesz się nie zgadać)

    Rozdział 1:

    "Grupa powstała, kiedy mieli po 16 lat"
    "Jak jeszcze chodzili do szkoły, siedział obok niej na większości lekcji i próbował ją rozbawić."
    "Miała już prawie czterdziestkę na karku, a ludzie nadal brali ją za połowę młodszą."
    "Wybrał pierwszą lepszą z ułożonych przez niego plejlist."
     "W końcu zdecydował się najpierw załadować zmywarkę, aby zrobić trochę luzu na szafkach."

    Rozdział 2:

    "podłączył do niego pendrajwa"

    Czasami są to kolokwializmy, czasami spolszczanie "pendrajwów". (http://www.jezykowedylematy.pl/2011/06/jak-odmienic-wyraz-pendrive/) :)

    Mimo to jestem pozytywnie zaskoczona, tym co tutaj znalazłam. Będę czytać nowe rozdziały na bieżąco. Ale na przyszłość nie licz na taki nieczepialski komentarz. ;)
    Buziaki! ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Zacznę od tego, że byłam święcie przekonana, że jest to fanfik o Teddy'm Lupinie z Harry'ego Pottera. Nie pytaj. Właściwie to lepiej, że nim nie jest.
    Okej. A teraz spróbuję zbudować konstruktywny komentarz, daj znać jak mi poszło.
    Raz - uwielbiam Twoją kreację postaci. Ubóstwiam. Jest przegenialna. Dean i Teddy są tak realni, tak żywi, że mogłabym ich wyjąć z tego opowiadania i posadzić koło siebie, a nikt by nie zauważył, że są (tylko?) fikcyjnymi postaciami. Dialogi między nimi są tak prawdziwe, nie ma między nimi żadnej sztuczności, to serio wielki plus. Jestem pełna podziwu, że przez dwa rozdziały byłaś w stanie wykreować tak charakterne, zapadające w pamięć postaci. Gdybym miała wybierać, są one najmocniejszym ogniwem całego opowiadania.
    Dwa - Właściwie to nie wiem, o czym jest/będzie ta historia. Ale właściwie to nieważne, bo czyta się to tak przyjemnie i lekko, że równie dobrze mogłaby to być Twoja lista zakupów; i tak czytałabym dalej.
    Trzy - otoczenie. Bohaterowie poboczni również są niesamowicie barwni i interesujący, chociaż szczerze nie rozumiem, dlaczego Teddy się z nimi zadaje. Wydaje się być zupełnie inną osobą, ale zakładam że ma powód (i że jest on inny niż niechęć do izolowania się od ludzi?)
    I nawet nie chciałam się niczego czepiać. Ale no muszę. Właściwie to dwóch rzeczy chciałam się czepiać, ale zostanę przy jednej, bo pewnie się domyślasz, o co chodzi z drugą ;)
    Więc - niektóre zdania są tak, hm, dziwnie zbudowane? Najbardziej w pamięć zapadło mi zdanie z pierwszego rozdziału:
    "W najgorszym stanie była podłoga, brudna od przechodzących tam ludzi."
    No sama przyznasz, że to brzmi zwyczajnie dziwnie.
    No i czemu byłam przekonana, że akcja dzieje się w Stanach? Za dużo sobie wyobrażam, prawda? I później wygooglałam nawet Cambridge, bo zdawało mi się, że jest on jednak w Wielkiej Brytanii. Nieważne.
    Tak czy inaczej, z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Dziękuję za twój komentarz. Cieszę się, że zajrzałaś i przeczytałaś.
      Teddy Lupin, Teddy Moon, z imion i nazwisk na jedno wychodzi. Chociaż pewnie ciekawie byłoby pisać o kimś, kto może zmieniać swój wygląd, kiedy mu się ubździ.
      Kółko różańcowo-imprezowe – wszystko w swoim czasie. Nie można wszystkiego od razu zdradzać, prawda? To zepsułoby całą zabawę.
      Zdania, przyznaję się, że układanie poprawnych zdań nie wychodzi mi zbyt dobrze. I opisów. Pracuję nad tym.
      Co do drugiej sprawy (mam nadzieję że myślę o tym samym, co ty, bo inaczej wyjdzie trochę awkward), CHCIAŁAM... Ale mi zabroniono. Nadal mnie kusi. Bardzo.
      Pozdrawiam :)

      Usuń