– Nadal nie mogę uwierzyć, że powiedziałeś mojej matce, że
masz dziewczynę w ciąży.
– To była pierwsza rzecz, jaka przyszła mi do głowy –
przyznał się Dean.
Siedzieli razem w samochodzie Deana. Teddy pokazywał Deanowi
jak dojechać do chatki, w której odbędzie się ‘party hard’. Dean włączył
szybkim ruchem ręki radio i podłączył do niego pendrive'a. Natychmiast z głośników poleciało Shake it
off Taylor Swift.
Teddy spojrzał na Deana ze zdumieniem.
– Serio?
Dean wyciągnął rękę, żeby zmienić piosenkę, ale Teddy
zatrzymał go, delikatnie zaciskając mu rękę na nadgarstku.
– Zostaw. Jest w porządku – Puścił rękę przyjaciela. Dean
ją cofnął i położył z powrotem na kierownicy. – Taylor jest w porządku –
powtórzył, po czym na jego twarz wstąpił słaby uśmiech. – Chyba… mam słabość do
blondynek.
Odwrócił głowę, spodziewając się zobaczyć śmiejącego się
Deana. Ale on się nie śmiał. Nie odrywał wzroku od drogi, zachowując poważny
wyraz twarzy. W końcu się odezwał:
– Co ci się stało w rękę?
A więc o to mu chodzi,
pomyślał Teddy. Wykrzywił usta w grymasie, zastanawiając się co mu
odpowiedzieć.
– Przeciąłem się szkłem. To nic takiego – uspokoił go,
dotykając bandaża na dłoni.
Wydawał się mu nie wierzyć, ale nie ciągnął tematu.
– Dlaczego powiedziałeś, że studiujesz?
Miał nadzieję, że o to nie zapyta. Że pominą ten temat i
porozmawiają o czymkolwiek innym. Nie chciał przyznawać się Deanowi do swojej
studenckiej porażki. Leviemu też. Ale Levi w końcu pozna prawdę. Już pewnie ją
zna. A z Deanem widział się niemal każdego dnia, nie mogło umknąć jego uwadze
to, że ciągle przesiadywał w domu i wychodził tylko, kiedy było to naprawdę
konieczne.
– Studiowałem. – Zauważył jak brwi Deana unoszą się do góry
i kontynuował: – Tylko jeden semestr, ale jednak.
– Dlaczego przestałeś? – zapytał, skręcając na ścieżkę
prowadzącą do lasu.
Teddy wzruszył ramionami.
– Odechciało mi się. Studenckie życie nie jest dla mnie.
– A Cambridge? – dociekał, co jakiś czas zerkając na
Teddy;ego. – Prawda czy kłamstwo?
Zagłębiali się w las. Dean manewrował kierownicą, starając
się unikać kałuż, które powstały w wyniku lipcowych burz. Omijał je szerokim
łukiem, mając nadzieję na zachowanie samochodu w stanie takiej czystości, jak
kiedy wyjechali spod domu Teddy'ego.
– Prawda. Student literatury. – Z dumą wypiął pierś, lecz
kiedy przypomniał sobie, że już nie jest studentem, na powrót się zgarbił.
– To tłumaczy te wszystkie cytaty – uśmiechnął się do
siebie – Ale serio, Cambridge? Łał. Naprawdę się tam dostałeś? Przecież to
jedna z najlepszych szkół w kra... na świecie.
– Czy ty uważasz, że jestem za głupi na Cambridge?
Dean lekko rozchylił usta, zaskoczony pytaniem. Jego twarz
zaczęła oblewać się rumieńcem. Nie potrafił nad tym zapanować.
– Nie. Oczywiście, że nie. Chodziło mi o to, że z tego co mi
wiadomo, trudno się tam dostać. Czyli chodziłeś na najlepszą uczelnię w kraju…
a może to Oxford jest najlepszy? – zastanowił się.
– Wszystko jedno.
Między chłopakami zapanowała głucha cisza, przerywana
jedynie wskazówkami Teddy'ego dotyczącymi tego, którędy powinni pojechać, aby
najszybciej trafić na miejsce i nie zgubić się w lesie. Dean starał się
zapamiętać trasę, żeby nie błądzić w drodze powrotnej.
W końcu znaleźli się przed nowocześnie wyglądającą drewnianą
chatką otoczoną niskim płotem. Obok stały trzy inne samochody. Starszy model
impali należał do Dylana, srebrne volvo do Bri albo Ivy, więc błyszczące
czerwone audi musiało należeć do Zeke’a, bo Henning nie miał prawka, domyślił
się Teddy.
– Idziesz ze mną? Sam sobie nie poradzę.
– To twoi kumple. Dasz radę. Wierzę w ciebie. I tak nie mogę
pójść, bo… – Potarł się po karku z zakłopotaniem. – Jestem umówiony. Ale mogę
później po ciebie podjechać.
Teddy spojrzał na siedzącego obok chłopaka z błyskiem w oku.
Podparł sobie głowę dłonią i z rozbawieniem wpatrywał się w swojego towarzysza.
– Z kim? Znam ją? – dociekał – Czy to coś poważnego?
Dean cicho westchnął, po czym się uśmiechnął.
– Wątpię. I tak pewnie nic z tego nie wyjdzie, ale warto
spróbować, prawda?
Teddy przez te kilka miesięcy ich znajomości ani razu nie
usłyszał, że się z kimś spotyka. Z przyjaciółmi, tak, miał ich wielu. Ale nie z
kimś, kto mógł potencjalnie być z nim potem w związku. Nigdy wcześniej nie
wyglądał na tak zakłopotanego spotkaniem. Rzadko kiedy wyglądał na
zakłopotanego, przeważnie to on był pewny siebie, a Teddy się o coś bał.
– Nie chcę tam iść – Spojrzał na oświetlone wnętrze domu.
Koło okna stał dobrze zbudowany młody mężczyzna w czerwonej bluzie z emblematem
nieznanego Teddy'emu koledżu. – Nie chcę słuchać opowieści Dylana o tym, co
zabawnego powiedział podczas wykładu czy o jego świetnej drużynie rugby.
– Już tu jesteś, wypadałoby pójść. Idź. Dla Annie – Po tych
słowach niemal wypchnął Teddy'ego z samochodu i powoli zaczął się wycofywać.
Teddy przez chwilę przyglądał się odjeżdżającemu samochodowi
jak znika między drzewami. Wziął głęboki oddech i obrócił się w stronę chatki.
Zrobił kilka kroków do przodu, zbliżając się do drzwi. Nacisnął klamkę i bez
problemu je otworzył. Wszedł do środka.
Od razu uderzył go zapach sosnowych igieł i cynamonu.
Pachniało tam tak odkąd pamiętał, zapach w środku nigdy się nie zmienił, to
jedna z kilku rzeczy, jakie lubił w tej chatce.
Nie musieli spotykać się w tym miejscu. Równie dobrze mogli
siedzieć u kogoś z nich, nie byli już zmuszeni do chowania się po kątach.
Wkraczali w dorosłość, mieli już niezbędne przywileje i nikt nie mógł im
zabronić imprezować w mieszkaniu czy w klubie. Ale lubili to miejsce. Miało
swój klimat. Chatka była przytulna, pełna koców w kratkę, z kominkiem w rogu i
wygodną kanapą.
Wszyscy już tam byli. Jako pierwszy zauważył go gospodarz
imprezy. Nie podszedł do niego. Nawet nie ruszył się ze swojego miejsca pod
oknem. Tylko lekko uniósł dłoń i zawołał do nowo przybyłego:
– Moon! W końcu byłeś tak miły, żeby się z nami spotkać.
Bierz browara, koleś. – wskazał mu skrzynkę z butelkami stojącą za kanapą.
Nie miał nic przeciwko temu, że Dylan zwracał się do niego
po nazwisku, nawet mu to odpowiadało. Moon, Teddy, wszystko jedno, dopóki nie nazywają
go Theo lub Theodore, tego znieść nie mógł.
Zignorował siedzących na kanapie chłopaków i wziął jedną z
butelek. Kilka chwil zajęło mu otwarcie jej, kapsel nie chciał się ruszyć ze
swojego miejsca. W końcu jednak udało mu się go pozbyć i upił kilka łyków
trunku, mimowolnie się krzywiąc, czując jego smak.
Zerknął w bok i ją zauważył. Wychodziła właśnie z drugiego
pomieszczenia, rozmawiając w tym samym czasie z jedną z przyjaciółek.
Pierwszym, co u niej zauważył były jej pomalowane na czerwono usta i te
niebieskie oczy. Blond włosy i niebieskie oczy były dla Teddy'ego jak dzieła
sztuki, nie potrafił się napatrzeć.
Trzymał butelkę kciukiem i palcem wskazującym, resztę
wyprostował i pomachał do Annie z nieśmiałym uśmiechem.
– Theo, nie spodziewałam się ciebie tutaj! – zawołała
melodyjnym głosem, kiedy tylko go dostrzegła.
Podeszła do niego, aby przytulić go na powitanie. Objął ją
wolną ręką.
– Teddy, nie Theo.
– Minęło tyle lat, a nadal się mylę.
Przygryzł wargę i uniósł wzrok ku niebu.
– Po prostu… nie lubię jak ktoś tak do mnie mówi.
– Przepraszam. To ostatni raz, przysięgam – skrzywiła się z zakłopotaniem. – Mam nadzieję, że kiedyś opowiesz mi, dlaczego.
– To długa historia – powiedział cicho.
Spojrzała na niego z zaciekawieniem. Jej dłoń powędrowała na
jego ramię. Kiedy poczuł obcy dotyk na swoim ciele, jego spojrzenie
automatycznie powędrowało na dotykającą go dłoń, starając odsunąć od siebie
pragnienie strząśnięcia jej.
– Jestem tu i nigdzie się nie wybieram – Uśmiechnęła się do niego. – Nie musisz
się spieszyć.
– Nie lubię o tym mówić – uciął.
Zapanowała między nimi niezręczna cisza. Mógł wyczuć, że
czuła się przez jego słowa urażona, ale mówił prawdę. Nie chciał o tym mówić, a
ona nie mogła go do tego zmusić. Upił kolejny łyk napoju, tym razem zachowując
przy tym pokerową twarz. Ona jako pierwsza przerwała ciszę:
– Nieźle się wystroiłeś – Wskazała na jego strój.
– Ach, to? – Dotknął dłonią kołnierza koszuli. – Miałem
dzisiaj rozmowę o pracę – Przybrał pewny siebie ton głosu. – To tylko
niewielkie wydawnictwo, ale każdy musi od czegoś zacząć, prawda? – Nie czekając
na jej odpowiedź, mówił dalej: – Miałem po drodze, więc wpadłem tutaj.
Uniosła brwi, na co on wykrzywił jeden z kącików ust w
półuśmiechu.
– Dobrze dla ciebie. Jestem z ciebie dumna, że znalazłeś
pracę i jeszcze przy tym studiujesz –Lekko uderzyła go w ramię. – Właśnie, co
słychać w Cambridge?
Zacisnął pięść. Dlaczego
wszyscy wypytują o Cambridge?, pomyślał ze złością.
– Cambridge? – udał, że się zastanawia nad tym, co powinien
powiedzieć. – Jest świetnie. Ale ja tylko próbuję się czegoś nauczyć, szkoła jak
każda inna. No wiesz, „Wykształcenie jest czymś, co prawie wszyscy otrzymują,
wielu przekazuje dalej a tylko nieliczni posiadają” – zacytował, odkładając
opróżnioną do połowy butelkę na stojącą obok szafkę.
Pokiwała z uznaniem głową. W przeciwieństwie do Teddy'ego,
nigdy nie miała pamięci do cytatów. Zazdrościła mu umiejętności wplatania
cytatów w połowie rozmowy tak, że do niej pasowały.
– A co u ciebie? – zapytał.
– Nic nowego. Jesteśmy z Dylanem na tej samej uczelni, jak
na razie mi się podoba. Nie licząc egzaminów. – mruknęła pod nosem.
„Z Dylanem” utkwiło w głowie Teddy'ego. Przecież się
spotykali, więc to nic dziwnego, że poszli na tę samą uczelnię. Idealna szkolna
parka nie przestawała nią być. I nie zapowiadało się na to, że w najbliższym
czasie przestanie.
Do Annie podeszła Ivy. Ciemnoskóra z burzą czekoladowych
loków i nieco zbyt dużą ilością makijażu. Nawet na niego nie spojrzała. Teddy
miał wrażenie, że za nim nie przepadała, ale znosiła go ze względu na Annie. Zawsze
patrzyła na niego, jakby zabił jej psa. Nie okazywała chęci zaprzyjaźnienia
się. Teddy też się do tego nie palił.
– Dylan chce z tobą pogadać – Uśmiechnęła się znacząco do
blondynki i wskazała stojącego przy drzwiach wejściowych Dylana.
– Już idę – powiedziała do Ivy, po czym szybko rzuciła do
Teddy'ego: – Pogadamy jeszcze później, okej?
Potaknął, a ona odeszła do swojego chłopaka. Ivy w końcu
zauważyła, że był tam jeszcze Teddy. Poprawiła swoją czarną spódniczkę,
spojrzała mu prosto w oczy i powiedziała pełnym powagi tonem:
– Nie spieprz tego.
I odeszła do Bri. Nie wyjaśniła, czego ma nie spieprzyć, ale
Teddy wiedział. Wiedział, że chodziło
o Dylana i Annie. O Dynnie, jak nazywały ich przyjaciółki blondynki. Mówiły
też, że Dynnie to relationship goals. Byli razem na balu maturalnym w
dopasowanych strojach, przez większość czasu, kiedy byli razem, nosili
dopasowane stroje. Annie wiele razy nosiła ubrania Dylana, a on w pewnym
momencie zaczął pachnąć cytrusami, jak Annie.
Teddy został sam. Wziął z powrotem swoją butelkę, oparł się
o ścianę i zaczął pić. Już nie przeszkadzał mu smak piwa. Smak, którego od lat
tak bardzo nienawidził.
Nie podobało mu się to, że wszyscy się tu tak świetnie
dogadywali. Bri ciągle żartowała z Zekem, a obok nich Henning i Ivy spierali
się o to, dlaczego Dylan wyszedł z Annie. Henning uważał, że albo chce ją
rzucić albo przelecieć na świeżym powietrzu. Ivy trzymała się tego, że po
prostu chciał porozmawiać i pooglądać przy tym gwiazdy.
Wersja Henninga była bardziej prawdopodobna.
Opróżnił jedną butelkę i zabrał się za drugą. Tym razem
kapsel odszedł bez problemu.
Wcisnął się na kanapę między Zeke’a a Bri. Zeke od razu objął
go ramieniem jak starego kumpla. Bri rzuciła mu rozgniewane spojrzenie. Nie
zważał na to. Złość Bri nie była ważna. Tak samo Ivy. Złe dziewczyny nie były
ważne.
Zeke przyłożył mu usta do ucha, Teddy mógł wyczuć wyraźny
zapach alkoholu, na co momentalnie się skrzywił.
– Moon, myślisz, że mam szansę u Bri? – wyszeptał mu do
ucha, tak, żeby siedząca obok dziewczyna nie usłyszała.
Teddy przewrócił oczami.
– Nie mnie powinieneś się pytać, tylko jej – odszepnął mu.
– Więc wypad z kanapy – odpowiedział Zeke już głośniej.
Zrobił, co mu kazano. Z niechęcią, ale zrobił.
Minęło pół godziny. W tym czasie kilkakrotnie próbował
zagadywać Henninga, ale tamten na złość go ignorował albo rzucał krótkimi
odpowiedziami, nie pozwalając Teddy'emu na rozwinięcie tematu. Przez resztę
czasu siedział obok kominka sfrustrowany, bo nie miał nawet z kim porozmawiać.
W końcu Annie i Dylan wrócili do środka. Annie od razu
uśmiechnęła się ciepło do Teddy'ego i podeszła bliżej.
– I jak? – zagadnęła go. – Podoba ci się nasze party?
– Nie jest najgorzej.
Bywałem na lepszych, ale tę mogę wcisnąć do pierwszej piętnastki.
– Jest coś, co mogę zrobić, aby była wyżej? – spytała,
uśmiechając się.
Umówić się ze mną,
ledwo powstrzymał się przed powiedzeniem tego na głos. Ugryzł się w język.
– Mogłabyś zorganizować jakieś przekąski – Dotknął swojego
brzucha – Umieram z głodu.
Kiwnęła zgodnie głową i ruszyła do kuchni, a Teddy podążył
za nią.
Pod ścianą stała mała lodówka. Annie ją otworzyła i wyjęła z
niej tacę z kanapkami pokrojonymi w trójkąty. Kilka z masłem orzechowym, inne z
sałatą, pomidorami i innymi warzywami, były nawet kanapki z dżemem. Położyła
tacę na stole.
Wziął jedną kanapkę z warzywami i zaczął jeść. Czuł się
niezręcznie, kiedy ona przez cały czas go obserwowała.
– Smakuje?
Uniósł do góry kciuk i pokiwał przy tym głową. Przełknął
ostatni kawałek i się odezwał:
– Dobre.
Znów wzięła do rąk tacę, żeby ją schować. Ręka jej się
przekrzywiła i tacka z kanapkami zaczęła ześlizgiwać się z jej dłoni.
Teddy szybkim ruchem chwycił tacę jedną ręką, a drugą objął
Annie w pasie. Odczekał kilka sekund, zanim ją puścił. I sam odłożył tackę do
lodówki, zabierając wcześniej z niej jeszcze jedną kanapkę.
– Dzięki – powiedziała, cofając się o kilka kroków.
– To nic takiego. Trzeba było ratować kanapki –
odpowiedział, wgryzając się w kanapkę.
Wyciągnął rękę w jej stronę, chcąc znów ją objąć, ale
przerwał mu roześmiany głos Dylana dochodzący z drugiego pokoju:
– Annie! Pomóż mi oderwać ich od siebie!
A ona posłuchała i poszła. Teddy z ciekawości poszedł za
nią. Dylan mówił o Bri i Zeke’u. Już nie siedzieli na kanapie, tylko leżeli na
dywanie na podłodze i nie przestawali się całować. Wszyscy śmiali się ze
szczęścia kolegów.
A Teddy stracił swoją szansę.
***
Dochodziła druga w nocy. Bri wyszła z Zekem prawdopodobnie,
żeby obściskiwać się w jego samochodzie. Przez cały wieczór się do siebie
kleili. Ale cały czas powtarzali, że nie są razem i nigdy nie będą. Jednorazowa
przyjacielska przygoda. Ale Teddy wiedział, że Zeke coś do niej czuł. Czy była
to miłość, czy zwykłe pożądanie? To już go nie interesowało.
Henning nieco przesadził z alkoholem i siedział w łazience,
wymiotując. Ivy była razem z nim, starając się mu pomóc i się przy tym nie
ubrudzić. Była tam też, żeby mieć pewność, że sobie nic nie zrobi.
Annie z Dylanem siedzieli na kanapie i śmiali się z czegoś,
co powiedział Dylan. Teddy nie dziwił się, że Annie podobał się Dylan. Był
przystojny. Miał idealnie ułożone włosy i śliczne równe ząbki. Uszy mu nie
odstawały. Nie miał krzaczastych brwi ani nawet monobrwi. Był całkiem nieźle
umięśniony. Nie był idiotą, jak na sportowca był całkiem mądry. Nie było
niczego, do czego Teddy mógłby się przyczepić.
Napisał do Deana: „Możesz po mnie przyjechać?”, po czym
szybko wysłał drugą wiadomość: „Jeśli śpisz albo jesteś zajęty to sam wrócę”.
Wyszedł z chatki z nikim się nie żegnając. Na szczęście noc
była ciepła. Mógł iść w samej koszuli, nie trzęsąc się przy tym z zimna. Starał
się ignorować dźwięki dochodzące z czerwonego samochodu, którego szyby były
całe zaparowane.
Ruszył szybkim krokiem przez las. Nie minęło pięć minut a
poczuł w kieszeni wibracje telefonu informujące o nowej wiadomości. Od Deana: „Zaraz
będę, czekaj na mnie”.
Nie chciał czekać. Nie chciał stać w miejscu. Szedł dalej.
Trzymał się brzegu ścieżki, w obawie, że któremuś z jego znajomych przyjdzie na
myśl pomysł, żeby wrócić do domu.
Poczuł igiełki drzew, muskające jego skórę. Schował ręce do
kieszeni spodni, żeby uniknąć tego dotyku, i tego, jak jego skóra reagowała na
ten dotyk. Od razu robiła się zaczerwieniona i swędziała. Reakcja alergiczna.
Był uczulony na igły drzew.
Jego matka uwielbiała wszelkiego rodzaju choinki. Mieli ich
pełno w ogrodzie. Za każdym razem jak je przycinała, kiedy robiły się za
wysokie, Teddy musiał zbierać odcięte kawałki i je wyrzucać. Wtedy odkrył swoją
alergię. Początkowo myślał, że to normalne, ale jego matce nic się nie działo
od dotyku igieł. Od tego czasu zaczął ubierać rękawiczki przy zbieraniu odpadów
i starał się unikać dotyku choinek.
Zaczął myśleć o swojej rodzinie. O tym, że matka pewnie
nawet nie zauważyłaby, gdyby nie wrócił na noc. O Levim, który planował ślub z
dziewczyną, której matka prawdopodobnie nie zaakceptuje. Ale Levi zawsze lubił
się buntować. A także o Lii, siostrze, która coraz rzadziej bywała w domu, bo
ciągle szwendała się ze swoim chłopakiem. To wyjazd na mecz, to wyjście do
kina. Latem jeździli razem nad morze, zimą w góry. Niedawno dodawała zdjęcie z
zawodów skoków narciarskich, na które pojechali. Korzystali z życia.
Przeszedł niecały kilometr, kiedy zobaczył przed sobą światła
nadjeżdżającego pojazdu. Albo uber, albo
Dean przyjechał, przeszło mu przez myśl.
Samochód się zatrzymał i wyszła z niego znajoma Teddy'emu postać. Ten wysoki uśmiechnięty facet w białej koszuli. Dean. Pozbył się krawata i marynarki, a koszula nie była już
zapięta do ostatniego guzika, rozpiął dwa górne.
Otworzył mu drzwi od strony pasażera i czekał przy nich,
dopóki nie wsiadł do środka. Dopiero kiedy Teddy znalazł się w samochodzie,
Dean zamknął drzwi i usiadł na powrót za kierownicą.
– Śmierdzisz – powiedział Dean, jak Teddy zapinał pas.
Teddy spojrzał na niego z wyrzutem i skrzyżował ramiona na
piersi. Nie podobało mu się pierwsze słowo, które usłyszał od Deana.
– Kazałeś mi tam iść. Nie przetrwałbym do tej godziny bez
pomocy.
– Skoro tak mówisz.
Włączył radio. Tym razem nie usłyszeli Taylor, a The Edge of
Tonight, jedną z ulubionych piosenek All Time Low Teddy'ego.
– Ułożyłeś playlistę specjalnie z myślą o mnie czy tak się
akurat złożyło, że słuchamy tej samej muzyki? – zapytał Teddy, podgłaszając
radio.
– Całkowity przypadek.
Dean zawrócił samochód i zaczęli się powoli kierować do
głównej drogi.
– Jak twoja randka? – zapytał Teddy Deana. – Mam nadzieję, że
wam nie przeszkodziłem.
Dean się uśmiechnął, kątem oka zerkając na Teddy'ego.
– Nie, już było dawno po – uspokoił go – Jak wcześniej
mówiłem, nic z tego nie wyszło. Mieliśmy nieco inne… oczekiwania. Na dłuższą
metę, nie byłby to dobry związek – wyznał, a palce obejmujące kierownicę
podrygiwały mu do rytmu piosenki. – Poszliśmy coś zjeść i spacerowaliśmy, ale na
tym skończyliśmy. Nie było najgorzej, ale to nie to, czego szukam.
– Masz jakiś konkretny typ? – dopytywał się Teddy, ziewając.
Dean zmarszczył brwi i podrapał się po policzku. Byli już w
połowie drogi. Minęli las i jechali zwykłą drogą. O tej godzinie nie było już zbyt
wielu samochodów. Co jakiś czas minął ich jakiś pojedynczy pojazd.
– Mój typ? – uśmiechnął się. – Ktoś niższy ode mnie,
oczywiście. Z dobrym gustem muzycznym i poczuciem humoru. Nie przepadam za
dziewczynami, które są strasznie zazdrosne i zabraniają spotykania się z
przyjaciółmi, bo ich nie lubią. Nie lubię, jak mi się czegoś zabrania. Szukam
kogoś, z kim mógłbym dzielić zainteresowania… A tobie jak poszło?
Teddy jęknął. Mógł powiedzieć, że poszło mu dobrze i umówił
się z Annie. Albo, że jak ją zobaczył, to zauroczenie mu przeszło. Że pobił się
o nią z Dylanem. Że ją pocałował.
– Stchórzyłem – wyznał mu prawdę. – Prawie cały czas była z
Dylanem. Wyglądali na szczęśliwych razem, a ja… nie chciałem tego zepsuć. Nie
chcę rujnować komuś związku przez zauroczenie.
Dean westchnął. Od domu Teddy'ego dzielił ich niecały
kilometr. Jeszcze chwila i będą na miejscu.
– Masz zamiar czekać aż się rozstaną? Wiesz, że to może się
nie wydarzyć, prawda?
Wiedział, że to prawda. Były duże szanse na to, że zostaną
razem, że wezmą ślub i będą mieć dzieci. Może nawet zaproszą Teddy'ego na
wesele.
– Nie wiem. To trudne – powiedział Teddy, przeczesując
dłonią włosy. – Jest z nim szczęśliwa i chyba to się liczy.
– Ale ty nie jesteś.
Stanęli pod domem Teddy'ego. Wszystkie światła były
pogaszone. Samochód Leviego już nie stał na podjeździe, musieli wcześniej
pojechać. Matka Teddy'ego chodziła spać niedługo po północy, więc prawdopodobnie
już dawno spała.
– Moje szczęście nie jest najważniejsze – rzucił Teddy,
wysiadając z samochodu.
Teddy podszedł do drzwi i nacisnął klamkę. Nie ustępowała.
Drzwi były zamknięte.
– Teddy… Jeśli twoje własne szczęście się dla ciebie nie
liczy, czy powinno się w takim razie liczyć dla innych?
Teddy zaczął szukać klucza do domu po wszystkich
kieszeniach, zaczynając od tych w spodniach, a kończąc na kieszeni koszuli, chociaż
wiedział, że w środku nic nie ma. Nie miał przy sobie kluczy.
– Nie wziąłem kluczy.
Dean oblizał usta, myśląc nad tym, co powinni teraz zrobić.
– Znowu? Nie masz tu gdzieś zapasowego? A może zadzwoń do
mamy? – zaproponował – Żeby otworzyła.
– Nie trzymamy klucza pod wycieraczką. I nie zadzwonię, nie
chcę jej budzić. Urządzi mi piekło, jeśli obudzę ją w środku nocy z takiego
powodu.
Przyszedł Teddy'emu do głowy jeden pomysł. Rozwiązanie tej
sytuacji. Takie, dzięki któremu nie będzie trzeba nikomu przerywać snu. Ani
włamywać się do domu.
– Dean? Nie miałbyś ochoty mnie przenocować?
Hej :D
OdpowiedzUsuńW końcu znalazłam chwilkę i przeczytałam rozdział.
Czy Teddy w końcu będzie z Annie? Dlaczego ona woli tego Dylana, niż Teddiego? Przecież on jest taki uroczy <3
Mam nadzieję, że Dean w końcu znajdzie swój typ ;)
Życzę powodzenia w dalszym pisaniu!
Pozdrawiam
Meryem
Hej ho!
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, że... nie wiem od czego zacząć. W mojej głowie siedzi teraz tak dużo myśli, które chciałabym Ci przekazać (telepatycznie, niestety, nie umiem). Jeśli o czymś zapomnę, to napisze następnym razem.
Kocham imię Levi. Nie ważne, że ten Levi będzie świnią, gburem czy grzecznym acz zbuntowanym chłoptasiem... i tak będę się nim jarać ze względu na jego imię.
Chyba powinnam zacząć od Teddiego (jeśli źle odmieniam to najmocniej przepraszam!). Cudowny chłopak. <3 Azjata. B y ł y student. Literatury! Leniwy. Nierozumiany przez matkę. Pan kłamczuszek. Nieszczęśliwie zakochany. Wzbudza litość. O, a to ostatnie to po prostu mistrzostwo! Wiesz jak chwycić czytelnika za serce. :(
Dean. W zasadzie to pominęłabym go, gdyby nie fakt jak cudownie dogaduje się z Teddim. Ich rozmowy są genialne. Zupełnie jakbym czytała moje "sprzeczki" z przyjaciółką. To jak czytają sobie w myślach, nabijają się z siebie, droczą, przeplatają to z poważnymi tematami... ach! Kocham takie inteligentne rozmowy.
O tej pani na A pisać nie będę. Może i jest ukochaną Teddiego, ale przy nim i Deanie stanowi całkiem ładne, niebieskookie tło.
A tak nawiasem mówiąc, Teddy kojarzy mi się z misiem. Co sprawia, że właściwie się rozpływam... jak masełko. ;______;
ALE KONIEC SŁODZENIA, NIE CHCĘ PRZECIEŻ, ŻEBYŚ ZACHOROWAŁA NA CUKRZYCĘ. O NIE, NIE, NIE.
Przywróciłaś mi wiarę w blogosferę, bo już od dawna nie znalazłam dobrego bloga (pomińmy fakt, że nigdy nie umiałam takowych szukać). Chwytasz czytelnika od samego początku. Masz to coś... to coś co miał (moim zdaniem) Sienkiewicz. To coś co sprawia, że nawet jak piszesz o niczym, to czytelnik chce to czytać - nawet jeśli fabuła jest oklepana, nie mogłam się oderwać od tekstu. Chwila, moment! Nie mówię, że Twoje fabuła jest oklepana, tego sie nie da stwierdzić po dwóch rozdziałach (i króciutkim prologu), ale póki co szału nie ma (i teraz ktoś powinien mi dać po głowie, przecież wszystko się dopiero rozkręca...). Wracając, chwytasz czytelnika, takimi szponami... Lekkość i płynność. Masz to dziewczyno. Nie budujesz mega mega mega rozbudowanych zdań i dobrze. Płynność buduje się krótkimi i średnimi. ALE! Są zgrzyty. Wyobraź sobie, że płyniesz statkiem i co dwie mile morskie osiadasz na mieliźnie. Mówię teraz o zdaniach, które są taką mielizną... czytam sobie, czytam, czytam i zzzzzzzgrzyt. Wynotowałam sobie kilka z nich (oczywiście, możesz się nie zgadać)
Rozdział 1:
"Grupa powstała, kiedy mieli po 16 lat"
"Jak jeszcze chodzili do szkoły, siedział obok niej na większości lekcji i próbował ją rozbawić."
"Miała już prawie czterdziestkę na karku, a ludzie nadal brali ją za połowę młodszą."
"Wybrał pierwszą lepszą z ułożonych przez niego plejlist."
"W końcu zdecydował się najpierw załadować zmywarkę, aby zrobić trochę luzu na szafkach."
Rozdział 2:
"podłączył do niego pendrajwa"
Czasami są to kolokwializmy, czasami spolszczanie "pendrajwów". (http://www.jezykowedylematy.pl/2011/06/jak-odmienic-wyraz-pendrive/) :)
Mimo to jestem pozytywnie zaskoczona, tym co tutaj znalazłam. Będę czytać nowe rozdziały na bieżąco. Ale na przyszłość nie licz na taki nieczepialski komentarz. ;)
Buziaki! ;3
Zacznę od tego, że byłam święcie przekonana, że jest to fanfik o Teddy'm Lupinie z Harry'ego Pottera. Nie pytaj. Właściwie to lepiej, że nim nie jest.
OdpowiedzUsuńOkej. A teraz spróbuję zbudować konstruktywny komentarz, daj znać jak mi poszło.
Raz - uwielbiam Twoją kreację postaci. Ubóstwiam. Jest przegenialna. Dean i Teddy są tak realni, tak żywi, że mogłabym ich wyjąć z tego opowiadania i posadzić koło siebie, a nikt by nie zauważył, że są (tylko?) fikcyjnymi postaciami. Dialogi między nimi są tak prawdziwe, nie ma między nimi żadnej sztuczności, to serio wielki plus. Jestem pełna podziwu, że przez dwa rozdziały byłaś w stanie wykreować tak charakterne, zapadające w pamięć postaci. Gdybym miała wybierać, są one najmocniejszym ogniwem całego opowiadania.
Dwa - Właściwie to nie wiem, o czym jest/będzie ta historia. Ale właściwie to nieważne, bo czyta się to tak przyjemnie i lekko, że równie dobrze mogłaby to być Twoja lista zakupów; i tak czytałabym dalej.
Trzy - otoczenie. Bohaterowie poboczni również są niesamowicie barwni i interesujący, chociaż szczerze nie rozumiem, dlaczego Teddy się z nimi zadaje. Wydaje się być zupełnie inną osobą, ale zakładam że ma powód (i że jest on inny niż niechęć do izolowania się od ludzi?)
I nawet nie chciałam się niczego czepiać. Ale no muszę. Właściwie to dwóch rzeczy chciałam się czepiać, ale zostanę przy jednej, bo pewnie się domyślasz, o co chodzi z drugą ;)
Więc - niektóre zdania są tak, hm, dziwnie zbudowane? Najbardziej w pamięć zapadło mi zdanie z pierwszego rozdziału:
"W najgorszym stanie była podłoga, brudna od przechodzących tam ludzi."
No sama przyznasz, że to brzmi zwyczajnie dziwnie.
No i czemu byłam przekonana, że akcja dzieje się w Stanach? Za dużo sobie wyobrażam, prawda? I później wygooglałam nawet Cambridge, bo zdawało mi się, że jest on jednak w Wielkiej Brytanii. Nieważne.
Tak czy inaczej, z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
Weny!
Cześć!
UsuńDziękuję za twój komentarz. Cieszę się, że zajrzałaś i przeczytałaś.
Teddy Lupin, Teddy Moon, z imion i nazwisk na jedno wychodzi. Chociaż pewnie ciekawie byłoby pisać o kimś, kto może zmieniać swój wygląd, kiedy mu się ubździ.
Kółko różańcowo-imprezowe – wszystko w swoim czasie. Nie można wszystkiego od razu zdradzać, prawda? To zepsułoby całą zabawę.
Zdania, przyznaję się, że układanie poprawnych zdań nie wychodzi mi zbyt dobrze. I opisów. Pracuję nad tym.
Co do drugiej sprawy (mam nadzieję że myślę o tym samym, co ty, bo inaczej wyjdzie trochę awkward), CHCIAŁAM... Ale mi zabroniono. Nadal mnie kusi. Bardzo.
Pozdrawiam :)