niedziela, 1 stycznia 2017

Dziewczyny, muzyka i prezenty

Hej! Szczęśliwego nowego roku! Może ten nie będzie aż tak tragiczny jak poprzedni!!
Na początek chcę bardzo podziękować wszystkim za komentarze. Specjalne podziękowania idą do Meryem, która pomaga podejmować mi dobre (a przynajmniej mam taką nadzieję) decyzje.
Anyway, miłego czytania!

5 sierpnia, rok i 6 miesięcy wcześniej

Siedzieli razem na sofie w mieszkaniu Deana. Starszy z chłopaków trzymał między palcami zapalonego papierosa, a z ust wylatywał mu dym. Zapytał Teddy'ego, czy chce się poczęstować, ale ten odmówił. Jak zawsze. Powtarzał, że nie lubi zapachu dymu papierosowego, ale nie odsuwał się, kiedy Dean zaczynał obok niego palić, więc on starał się siadać tak, żeby nic nie leciało na Teddy'ego.
Żaden z nich się nie odzywał. Tylko co jakiś czas słychać było okrzyki: „no nie!”, „znowu lag” albo „ssij pałę, leszczu!”. W dłoniach ściskali kontrolery i nie odrywali wzroku od ekranu. Dean miał utrudnione zadanie, musiał grać i starać się nie upuścić na podłogę papierosa w tym samym czasie. Ale nawet mimo takich utrudnień, wygrywał prawie każdą grę.
Zaczynali już czwarty mecz. Jednym z powodów, dla których Teddy przegrywał poprzednie rozgrywki było to, że nie przepadał za piłką nożną, wcale się na niej nie znał i nawet w grach mu nie wychodziło.
– Jedynym sportem, o którym coś wiem jest quidditch – mruknął Teddy, wciskając agresywnie przyciski. – Czemu nie mogą zrobić gry, w której zamiast piłkarzem jesteś pałkarzem, albo szukającym? Albo ścigającym? Wszystko jedno.
Dean szybkim ruchem ręki wrzucił peta do popielniczki leżącej na szklanej ławie przed nimi.
– Żebym mógł z tobą wygrywać – odpowiedział mu Dean, oblizując spierzchnięte usta. – To satysfakcjonujące, wiesz? Być w czymś lepszym od ciebie.
Teddy ledwo powstrzymał śmiech. Jakby to była jedyna rzecz, w której Dean był od niego lepszy. Dean był lepszy od niego prawie we wszystkim, co dotyczyło relacji międzyludzkich. Wszyscy wydawali się go lubić, a matka Teddy'ego niejednokrotnie zapraszała go do nich na kolację. Albo obiad. Albo też śniadanie. Akceptowała również lunch.
Znów przegrał. Ale to nie było ważne.
Bawiły go reakcje Deana, który kiedy robił coś źle, zaczynał przeklinać i podnosił głos, a kiedy dobrze mu szło, uśmiechał się z wyższością. Oczywistym było, że z całych sił starał się powstrzymać od wstania z kanapy i chodzenia ze złością po całym pokoju.
– Nie przyzwyczajaj się. Jeszcze się uczę – zapewnił go, odkładając pada na ławę.
– Trzeba cię dobrze wytrenować – Dean zaśmiał się, wyłączając grę. – Potrzebuję przeciwnika na swoim poziomie.
Teddy powolnym ruchem wstał z kanapy i się przeciągnął. W mieszkaniu Deana było dużo wolnego miejsca. Białe ściany, jasna drewniana podłoga i wielkie okno z widokiem na miasto zajmujące całą ścianę. Salon połączony był z idealnie czystą kuchnią. Szare kafelki lśniły tak, że można się było w nich przeglądać. Dom Deana zawsze był w nienagannym stanie, nie dało się tam znaleźć ani odrobiny kurzu czy też leżących nie na swoim miejscu rzeczy.  
Mieszkanie znajdowało się na dziewiątym piętrze apartamentowca. Teddy, za każdym razem jak go odwiedzał, zastanawiał się jakim cudem może być go stać na coś takiego, biorąc pod uwagę fakt, że ciągle zmienia pracę. Zaczynał jako kelner, potem przewinęło się kilka różnych zawodów, takich jak tester aplikacji, barista, kasjer, a aktualnie pracował jako sprzedawca lodów w lokalnym centrum handlowym.
­Z zamyślenia wyrwał Teddy'ego głos przyjaciela:
– Co u Tiny?
– U kogo? – zapytał, zdezorientowany.
– Tiny. To tak ma na imię dziewczyna Leviego, mam rację?
Teddy widział ją po raz ostatni prawie miesiąc temu. Nie udało mu się jej znaleźć na żadnym portalu społecznościowym. Kiedy wpisywał w wyszukiwarkę ‘Tina Ruggles’, wyskakiwało mu kilka różnych wyników, ale nie było wśród nich tej Tiny.
Jej nazwisko poznał dzięki matce, która po poznaniu przyszłej synowej, narzekała na nią przez cały kolejny tydzień. Słyszał między innymi: ‘Ruggles, co to w ogóle za nazwisko?’, ‘A ten kolczyk? Niedługo będzie tego żałować.” i „Jej strój nie był odpowiedni na takie spotkanie. To rodzinna kolacja, a nie picie drinków w klubie.”. Zamiast spróbować zaakceptować wybrankę swojego syna, ta zaczęła planować, jak przekonać Leviego do pozbycia się Tiny.
– ….No tak. Chyba wszystko w porządku. Nie wiem. Nie widziałem ani jej, ani Leviego odkąd przyjechał ją przedstawić.
– Jak to jest z tobą i Levim? Jesteście braćmi, ale nie wydajecie się być ze sobą blisko.
– Przyjeżdża do domu raz na kilka tygodni. Głównie, kiedy czegoś potrzebuje – odpowiedział mu Teddy, podchodząc do stojącego w rogu regału zapełnionego płytami. – Razem z nim i Lią prowadzimy coś w rodzaju nieoficjalnych zawodów… Kto zostanie największą hańbą rodziny. Dotychczas prowadziłem, ale zapunktował koszmarna narzeczoną i teraz on wygrywa.
Dotykał płyt opuszkami palców, czytając tytuły każdej z nich. Były tam Hot Fuss, Nothing Personal, Vices & Virtues i wiele innych. Uwagę Teddy'ego przyciągnęła jedna płyta, której tam wcześniej nie było. Ostrożnym ruchem wyjął ją z regału, otworzył i wyciągnął ze środka krążek. Włożył płytę do stojącego obok odtwarzacza i po kilku sekundach po mieszkaniu rozeszły się pierwsze dźwięki piosenki – Collide z albumu Us Against Them Jake’a Millera, najnowszego nabytku Deana.
– Po co wam takie zawody? Zwykle dzieci biją się, żeby być faworytem, a nie tym, który najbardziej spieprzy sobie życie – zauważył Dean, nie odrywając wzroku od Teddy'ego.
Teddy wzruszył ramionami, na powrót siadając obok Deana na kanapie.
– To jakiś słaby rap – skomentował muzykę Teddy, ignorując pytanie Deana.
– Pop rap – poprawił go. – Gdyby był słaby, nie kupowałbym płyty. Podoba mi się muzyka Millera. Możesz przełączyć na dziewiątkę, A Million Lives, lubię ją.
Wykonał polecenie. W ciszy wsłuchiwali się w tekst piosenki. Teddy zauważył, że często powtarzają się w niej słowa „Bo uwierz lub nie, uratowałeś mi życie”.
– Dean?
– Tak?
– Czy ta piosenka uratowała ci życie? – zapytał Teddy półżartem, spoglądając na przyjaciela.
– Nie musiała.
Teddy siedział ze zmarszczonymi brwiami, zastanawiając się, o co chodziło Deanowi.
Po kilku piosenkach przyłapał się na myśleniu, że Miller jednak nie jest taki zły. Trzeba go potem obczaić na youtubie, przeszło mu przez myśl. 
– Idę do kibla – zakomunikował starszy z chłopaków, z trudem podnosząc się z kanapy.
– Mam nadzieję, że będziesz się tam dobrze bawić.
Usłyszał ciche prychnięcie Deana, kiedy ten się oddalał. Teddy odprowadzał go wzrokiem do czasu, aż zniknął za drzwiami prowadzącymi do toalety.
Poczuł wibracje telefonu w kieszeni spodni. Szybko go wyjął i spojrzał na ekran, sprawdzając, od kogo przyszła wiadomość.
Annie: „Możemy się spotkać? Najlepiej jak najszybciej, jeśli to nie problem.”
– Ej, Dean? – oderwał na chwilę wzrok od telefonu, znów spoglądając na drzwi.
– Co jest? – odpowiedział pytaniem na pytanie Dean.
Teddy siedząc w salonie, nawet mimo lecącej muzyki, mógł usłyszeć dźwięk lecącej z kranu w łazience wody.
– Annie właśnie do mnie napisała! – Teddy uśmiechnął się do siebie.
– Nie. Serio? Co napisała? – spytał, podnosząc głos o kilka tonów, by Teddy mógł go usłyszeć.
– Że chce się ze mną spotkać.
Dean wrócił do pokoju z wielkim uśmiechem i rozłożonymi rękoma. Na jego twarzy wyraźnie było widać dumę z osiągnięcia Teddy'ego.
– Poczekaj chwilę i odpisz – poradził mu. – Nie chcesz wyjść na desperata.
Zastosował się do rady przyjaciela i odczekał kilka minut przed odpowiedzeniem na jej wiadomość.
Teddy: „Pewno. Następny weekend?”
Zanim wysłał, Dean podejrzał, co napisał. Zyskując jego aprobatę, nacisnął przycisk ‘wyślij wiadomość’.
– Czas rozpocząć akcję – Dean zamilkł na kilka sekund, zastanawiając się nad odpowiednią nazwą operacji – zdobyć Teddy'emu laskę.

9 Sierpnia

Przed stoiskiem z lodami utworzyła się długa kolejka, w której czekały głównie młode kobiety. Dwóch pracowników starało się jak najszybciej obsługiwać klientów, których liczba ciągle się zwiększała. Dziewczęta słodko się uśmiechały do wyższego z pracowników, tego z kręconymi jasnobrązowymi włosami i dołeczkami w policzkach.
Z łatwością mógłby którąkolwiek poderwać. Same do niego lgnęły. Czy to przez jego urok osobisty, czy przez to, że wszystkich z miejsca traktuje jak bliskich przyjaciół, nie musiał się nawet starać, żeby kogoś sobie znaleźć. To do niego przychodzili, nie on do nich.
Kilka metrów od stoiska stał Teddy, czekając na przyjście Annie. Umówili się na czternastą, a było już dziesięć po. Powoli zaczynał się martwić, że nie przyjdzie.
Pewnie utknęła w korku, pomyślał, albo się zgubiła. Zaczął obmyślać wszystkie potencjalne powody, dla których mogła się spóźnić. Mogła trafić na same czerwone światła, spotkać potrącone zwierzę i zabrać je do weterynarza, a co, jeśli to ona miała wypadek? Powoli zaczynał panikować.
Z rosnącym w środku zdenerwowaniem spojrzał na Deana. Ten, jakby czując, że z przyjacielem nie jest najlepiej, podniósł głowę znad stoiska i spojrzał mu w oczy. W niezbyt dobrym świetle centrum handlowego oczy Deana wydawały się być brązowe. Dean posłał Teddy'emu pokrzepiający uśmiech i bezgłośnie poruszył ustami, wymawiając słowo: „przyjdzie”, po czym wrócił do pracy.
Teddy kiwnął głową i zaczął powtarzać sobie w myślach to jedno konkretne słowo. Przyjdzie.
I przyszła. Dwadzieścia pięć minut po umówionej godzinie, ale przyszła.
– Dzięki, że zaczekałeś – uśmiechnęła się do niego. – Przyjazd tutaj nieco się przyciągnął, ale oto jestem!
Kiwnął głową, wymuszając uśmiech.
– Już miałem się zbierać, byłem przekonany, że mnie wystawiłaś – mruknął z wyrzutem.
– Przepraszam, powinnam chociaż napisać, że się spóźnię. Chyba nie jesteś zły?
– A powinienem? „Lepiej spóźnić się na tym świecie, niż przedwcześnie zjawić się na tamtym.”, czyż nie?
Nie odpowiedziała. W milczeniu zaczęli wędrować po centrum, wchodząc po kolei do każdego ze sklepów.
Wyglądała, jakby czymś się denerwowała. Nerwowo stukała palcami po udzie i rozglądała się dookoła, jakby bała się, że ktoś wyskoczy zza wieszaka i się na nią rzuci.
– Co jest? – zapytał chłopak, zatrzymując ją.
– Chciałam się z tobą spotkać, bo… – Przygryzła wargę, spoglądając gdzieś w bok. Teddy uśmiechnął się do niej ciepło, zachęcając do powiedzenia czegoś więcej. Wzięła głęboki oddech i kontynuowała: – Nie kupiłam nic Dylanowi na jego urodziny. To za trzy dni, a ja nic nie mam. Nie mam nawet pomysłu, co mogłabym mu dać – jęknęła, a w jej oczach malował się ból. – Jestem okropną dziewczyną.
– To nieprawda. Jesteś świetną dziewczyną… Nie rozumiem tylko jednej rzeczy, do czego ja jestem ci potrzebny?
– Żebyś mi pomógł. Teddy, jesteś, jak ludzie to nazywają… – Pstryknęła palcami, zastanawiając się nad odpowiednim słowem. – Obserwatorem – powiedziała, na co on uniósł brwi, oczekując wyjaśnienia. – Wiesz o co mi chodzi. Mało mówisz, głównie się przyglądasz.
Złożył ręce na piersi, poczuł się urażony tym, co powiedziała o nim Annie, głównie dlatego, że była to prawda. Prawda bolała najmocniej. Nie był zachwycony myślą, że miałby pomóc dziewczynie swoich marzeń znaleźć prezent dla jej chłopaka. Ale nie wypadało odmówić. Zbyt długo na nią czekał, aby teraz odrzucić propozycję spędzenia wspólnie czasu, nawet jeśli miałoby to znaczyć wybieranie prezentu dla Dylana.
– Dlaczego nie Zeke albo Henning? Spędzają z nim więcej czasu niż ja, prędzej oni powiedzą ci, co chciałby dostać Dylan.
– Myślisz, że ich nie pytałam? – mruknęła. – Nie zaproponowali niczego dość dobrego.
Oczywiście. Nie był jej pierwszym wyborem. Dlaczego miałby być? Dlaczego w ogóle uznała go za opcję? Poza kilkoma spotkaniami grupy w ciągu roku, nawet ze sobą nie rozmawiali. Gdyby spróbowali, rozmowa pewnie i tak by się nie kleiła. Dylana interesowała polityka, religia i sport, trzy rzeczy, których Teddy unikał jak ognia.
Weszli do sklepu sportowego. Dylan był sportsmenem, lubił wszystko, co było związane z piłką, od nożnej, do golfa. Wspólnie z Annie uznali, że mogą tam poszukać czegoś dla jej chłopaka.
– Ja na twoim miejscu upiekłbym mu ciastka – podpowiedział jej, przeglądając przedmioty leżące na półkach. – Ciastka to zawsze dobry pomysł.
Oglądali krawaty ze sportowymi motywami, plakaty ze znanymi sportowcami i kije bejsbolowe z autografami. Była nawet deska do krojenia w kształcie piłki do rugby. Ale żadna z tych rzeczy nie podobała się Annie.
Poszli do kolejnego sklepu z nadzieją, że może tam uda im się coś znaleźć. Wędrowali między regałami, oglądając ubrania, gadżety i biżuterię, ale nie było niczego, co wpadłoby im w oko i co pasowałoby do Dylana.
Im więcej sklepów obeszli, tym bardziej Annie robiła się sfrustrowana tym, że jeszcze nic nie mają.
Teddy w pewnym momencie zauważył, że ogląda się za nimi jeden z ochroniarzy. Facet w średnim wieku, który raczej większość swojego życia przesiedział na tyłku, ruszając się tylko, żeby wziąć sobie coś do przekąszenia.
Podzielił się swoim spostrzeżeniem z Annie.
– Myśli, że chcemy coś ukraść? – burknęła blondynka, spoglądając z irytacją na ochroniarza, który odwrócił wzrok, udając, że wcale się im nie przyglądał. – The… Teddy, dobrze, że nie jesteś turbaniarzem – zaśmiała się – bo wtedy w ogóle nie dałby nam spokoju.
– Annie – skrzywił się, czując rosnące w środku zdenerwowanie – to, co właśnie powiedziałaś było nie mniej rasistowskie niż to, co robił tamten gość. Nie mów na nich turbaniarze. Noszą je ze względu na religię. Jakoś nie słyszałem nigdy, żeby ktoś w ten sam sposób mówił o welonach zakonnic, a między tym, a tamtym nie ma chyba zbyt wielkiej różnicy, prawda? W obu przypadkach mówimy o wyznawaniu religii – ciągnął, zaciskając dłonie w pięści. – Założenie, że każdy muzułmanin jest terrorystą to jak powiedzenie, że każdy pies ma wściekliznę. Kiedy tak naprawdę wszystko, za co odpowiada Państwo Islamskie jest całkowitym przeciwieństwem tego, do czego nawołuje islam.
To była ledwo namiastka wszystkiego, co cisnęło się Teddy'emu na usta.
– Wcale nie powiedziałam, że to terroryści – mruknęła pod nosem. – Wybacz, okej? Nie chciałam cię urazić.
– Wszystko jedno – Wzruszył ramionami.
Powoli ruszyli w stronę wyjścia z centrum, nawet na siebie nie spoglądając. Teddy przyglądał się szyldom z nazwami mijanych sklepów. Kilka neonowych, jeden z namalowaną różową babeczką, inny z małym tyranozaurem trzymającym w zębach napis – nazwę sklepu. Wskazał to Annie.
– Miałem kiedyś psa, mówiliśmy na niego Zaurus, bo wszystko gryzł i warczał.
– Twoja mama nie jest przypadkiem uczulona na sierść? – zapytała Annie, marszcząc brwi.
– A myślisz, że dlaczego już go nie mamy?
Minęli dużą fontannę wykonaną z marmuru. Zdobiła ją wyrzeźbiona para, kryjąca się pod parasolem. Woda w środku została podświetlona na turkusowo.
– Co do prezentu dla Dylana – odezwał się po chwili Teddy – może zabierz go na paintballa? Albo na strzelnicę, skok ze spadochronem czy bungee. On chyba lubi takie rzeczy. I ciastka. Nie zapomnij o ciastkach.
– Pomyślę o tym, dzięki.
Usłyszał w oddali płacz dziecka. Narzekających ludzi. Roześmiane grupki nastolatków. Minęła ich elegancko ubrana starsza kobieta z misternym kokiem, zmierzająca do pobliskiego jubilera. Z kafejki wychodził wysoki i chudy chłopak w za dużych na niego ciuchach, zajadający się hot dogiem. Przed nimi szły dwie dziewczyny, wyglądające na niewiele młodsze od Teddy'ego i Annie, zawzięcie plotkując. Teddy mimowolnie podsłuchał kawałek ich rozmowy.
–…Kolejka tam zawsze jest długa, ale warto poczekać – powiedziała niższa z nich rozmarzonym głosem. – Sprzedawczyk jest tego warty.
– Ale czy te lody są tego warte? – zapytała jej koleżanka z powątpieniem.
Teddy uśmiechnął się do siebie, kiedy dotarło do niego, o kim mówią dziewczyny. Obrócił się do Annie i zaproponował:
– Może pójdziemy na lody? Ja stawiam – Z jego twarzy nie schodził uśmiech. – Znam "sprzedawczyka", miniemy kolejkę.

11 sierpnia

– Wyglądała na miłą.
Czekali przed warsztatem samochodowym, aż mechanik wymieni sprzęgło w wozie Deana.
– Zaprosiła mnie tylko po to, żebym pomógł jej wybrać prezent dla Dylana – poskarżył się Teddy, kopiąc czubkiem buta leżący obok kamień.
– To straszne, bracie.*
Dean oparł się plecami o ceglaną ścianę warsztatu. Miał na sobie białą koszulę z krótkim rękawem i wzorkiem w małe czarne palmy. Z tylnej kieszeni spodni wystawała mu paczka papierosów. Na lewym nadgarstku miał srebrny zegarek, co zaskoczyło Teddy'ego, bo Dean nigdy wcześniej nie nosił zegarków, godzinę i tak sprawdzał w telefonie.
– Nie sądzę, żeby akcja ze zdobyciem mi dziewczyny miała wypalić.
– Nie możesz po prostu wyznać jej, co czujesz? – zaproponował Dean.
– Dobra, zrobię to, a co potem? Ona jest z Dylanem, Dean. A Dylan to porządny koleś – próbował przekonać sam siebie, że to prawda. – Co, jeśli wyznaniem zniszczę naszą przyjaźń? A jak przestanie się do mnie odzywać? Albo, co gorsza, będzie się odzywać, ale stanie się oziębła?
Dean zmarszczył czoło i potarł się dłonią po brodzie.
– Właściwie to dlaczego trzymasz się z tymi ludźmi? Może to tylko ja, ale do nich nie pasujesz… Nie odbierz tego źle! – dodał szybko i uniósł ręce w obronnym geście, widząc, jak Teddy otwiera usta, żeby coś powiedzieć. – Wydajesz się być bardziej dorosły niż oni. I z tego co o nich opowiadałeś, chyba za nimi nie przepadasz. Nie licząc Annie.
Teddy spojrzał na Deana ze złością. W jego ciemnych oczach zapłonęły iskierki ognia.
– Po pierwsze, dobrze się zastanów za kim ja przepadam – warknął. – Lista nie będzie zbyt długa.

26 sierpnia

Teddy znów robił za chłopca na posyłki. Ciągle tylko zrób to, zrób tamto, przynieś to, pojedź po tamto. Tym razem został wysłany do Leviego, żeby pożyczyć drabinę, bo ta, którą posiadali była w opłakanym stanie, a jego brat był na krótko po remontach i zaopatrzył się w nową.
A to wszystko przez to, że ich matce upatrzyła sobie w sklepie nowy żyrandol i chciała go jak najszybciej powiesić. A żeby mogła to zrobić, potrzebna była jej drabina.
Rozważał zapytanie Deana, czy by go nie podwiózł na miejsce, ale był środek tygodnia, a on siedział w tym czasie w pracy. Gdyby nie to, pewnie by się zgodził. Na pewno by się zgodził, nigdy mu nie odmawiał. Teddy czuł się przez to jak dziecko, Dean był gotów spełnić każdą jego zachciankę.
Levi mieszkał w Dunstable, kilkanaście minut samochodem z rodzinnego domu na Strathmore Avenue. I podróż zajęłaby Teddy'emu kilkanaście minut, gdyby miał samochód. Ale Teddy nie miał samochodu, nie miał nawet prawa jazdy, więc był zmuszony skorzystać z komunikacji miejskiej.
Podczas podróży wysłał Deanowi wiadomość:
Teddy: „Wiesz, co jest zabawne w mieszkaniu na Strathmore? Zaraz obok jest Cambridge Street. Jakbyś nie skojarzył czy coś.”
Pół godziny później stał przed domem swojego brata, dzwoniąc dzwonkiem do drzwi. Poczekał kilka minut, które ciągnęły się niemiłosiernie, ale nikt nie odpowiadał. Przed domem nie stał żaden samochód.
– Nie ma go? – szepnął Teddy sam do siebie, rozglądając się dookoła z nadzieją, że ujrzy gdzieś Leviego.
Wyciągnął telefon z kieszeni czarnej skórzanej kurtki, w której chodził zawsze, nie zważając, czy jest zimno, czy gorąco. Wybrał numer do Leviego i zadzwonił.
– Teddy? – po długim oczekiwaniu w słuchawce odezwał się znajomy głos. – Po co dzwonisz?
– Gdzie jesteś? Czekam pod drzwiami, miałeś dać mi drabinę.
– Cholera. To dzisiaj? Zapomniałem – Teddy usłyszał w jego głosie coś na kształt poczucia winy. – Tina powinna zaraz wrócić, ona pokaże ci, co i jak. Możesz poczekać?
Młodszy z braci jęknął przeciągle, przeczesując wolną dłonią włosy.
– To jedyne, co robię w ostatnim czasie.
Przez następne piętnaście minut Teddy przechadzał się w tę i z powrotem, od drzwi do drogi, wypatrując nadjeżdżającego samochodu lub idącej tam kobiety. Miała wrócić, nie wiedział jak, czy pieszo, samochodem, rowerem, czy może na motorze. Wyglądała na kobietę, która wiedziała jak obsługiwać takie maszyny.
Usiadł na schodach i z cichym westchnieniem wziął telefon do ręki i włączył grę.
Zaczął się zastanawiać, jak zabierze drabinę do domu. Powrót autobusem z takim bagażem nie wydawał się być dobrym pomysłem, ale nie miał lepszej opcji. Nie wiedział, o której jego brat wróci do domu i nie miał ochoty siedzieć nie wiadomo jak długo z jego narzeczoną, szukając wspólnych tematów do rozmowy.
Teddy nie przepadał za poznawaniem nowych ludzi. Musiał zmuszać się do bycia miłym i sprawienia dobrego wrażenie, kiedy na usta cisnęła mu się masa sarkastycznych komentarzy, które mogłyby urazić potencjalnego rozmówcę.
Był bliski pobicia swojego rekordu w Subway Surfers, kiedy usłyszał kobiecy głos:
– Hej. Theo, prawda?
Podniósł głowę i zobaczył przed sobą Tinę. Jej włosy były ciemniejsze niż ostatnim razem, przybrały barwę złotego blondu. Nie miała już kolczyka w nosie, lecz nadal miała pomalowane na czerwono usta, tak samo jak podczas kolacji, podczas której się poznali. Tego dnia miała na sobie białą zwiewną koszulkę na cienkich ramiączkach i czarną spódnicę sięgającą jej do kolan.
– Wolę, jak się mówi do mnie Teddy – Wyłączył grę, wstając ze schodów.
– Rozumiem. W takim razie, wchodzisz do środka, Teddy? – zapytała, wskazując dłonią drzwi.
Potaknął, a ona przekręciła klucz w zamku i oboje weszli do środka. Na ścianach była jasnożółta tapeta ze wzorkiem w słoneczniki. Po prawej stronie mieściły się drewniane schody wyłożone jasną wykładziną. Na wprost i po lewej stronie znajdowały się białe drzwi.
Zaprosiła go do kuchni, znajdującej się za lewymi drzwiami. Urządzona była na czerwono. Czerwone płytki, czerwone szafki, czerwone dodatki. Na jednej ze ścian w doniczkach rosły dwie paprotki.
Zaparzyła im obojgu herbaty. Podała ją w porcelanowych filiżankach z kwiatowymi motywami. Teddy wziął od niej naczynie, delikatnie chwytając za ucho i upił łyk. Gorący napój poparzył mu język, ale wymusił w sobie uśmiech, starając się zignorować ból wywołany oparzeniem.
Przed następnym łykiem kilkakrotnie podmuchał herbatę.
– Jak przygotowania do ślubu? – zagadnął. – Określiliście już datę?
– Jeszcze nie, myślimy o czerwcu albo wrześniu następnego roku. Zaręczyliśmy się dopiero dwa tygodnie temu, dopiero zaczynamy planowanie.
Uśmiechnął się, spoglądając na jej dłoń. Na palcu serdecznym miała cienki srebrny pierścionek z niebieskim kamieniem, topazem.
– Wcale nie studiujesz, prawda? – odezwała się, uważnie mu się przyglądając.
Omal nie zakrztusił się herbatą. Odkaszlnął, szybko analizując w myślach, jakie ma opcje.
Mógł powiedzieć, że to prawda, ale nie miał zamiaru tego robić. Drugą opcją było zaparcie się i utrzymywanie, że nadal jest studentem. Była też trzecia opcja. I to właśnie z niej skorzystał.
– Byłem zmuszony zrobić sobie przerwę. Zbyt wiele rzeczy zwaliło mi się na głowę w tym samym czasie. Byłem wtedy w trochę… depresyjnym stanie. – wyznał.
Już miał mówić dalej, ale przerwało mu powiadomienie o nowej wiadomości. Zerknął na smartfona, szybko czytając esemesa.
Mama: „Pospiesz się. Chciałabym powiesić to jeszcze dzisiaj.”
Teddy skrzywił się, jakby przegryzł cytrynę.
– Możesz dać mi tę drabinę? Muszę spadać.
Przeszli do garażu. Było w nim kilka nierozpakowanych kartonów, obok drzwi stała solidna szafka, obładowana różnymi narzędziami. Teddy nie znał nazw połowy z nich. Metalowa drabina stała oparta o szarą ścianę.
– Masz jak wrócić z tym do domu? – spytała, kiedy on zastanawiał jak najlepiej byłoby chwycić drabinę, żeby ją przenieść.
– Taa, kolega może po mnie podjechać – odpowiedział, bawiąc się skórzaną bransoletką, którą nosił na prawym nadgarstku.
– Nie musisz kłamać.
– Nie kłamię.
Uniosła brwi i skrzyżowała ramiona na piersi, czekając aż odpowie tak, jak powinien zrobić to z początku.
– Wiem, że nikt po ciebie nie przyjedzie. Levi wraca dopiero wieczorem, a wątpię, żebyś chciał tak długo na niego czekać, zresztą i tak ci się spieszy. Na piechotę za daleko z takim bagażem, a nie wyglądałeś na przekonanego, mówiąc, że kolega przyjedzie – oparła sobie dłonie na biodrach, nie odrywając przeszywającego wzroku od chłopaka.
Zacisnął usta, z trudem powstrzymując się od warknięcia na nią. Nadal była narzeczoną jego brata i miał zamiar zachować między nimi w miarę dobre stosunki.
– Chyba nie masz zamiaru jechać z drabiną autobusem? – zapytała, a gdy on potwierdził, dodała: – Mogę cię odwieźć, nie ma problemu.
– Dzięki.
– Teddy? Skoro już tu jesteś – głęboko odetchnęła, zbierając w sobie siły. – Chciałam ci coś powiedzieć…
Jego spojrzenie powędrowało w stronę blondynki. Wyglądała na mniej pewną siebie niż wcześniej. Przygryzała wargę i pocierała ramiona dłońmi, chociaż wcale nie było zimno, wprost przeciwnie.
– Tak? – spytał z wahaniem.
– Jestem w ciąży z twoim bratem.



*pisząc te słowa, miałam przed oczami tę scenę

6 komentarzy:

  1. Hejka! :D
    Widzę, że tym razem zaszalałaś z długością rozdziału, brawo!
    Ciekawe dlaczego będziesz pisać inną wersję tej historii, hmmm... może to przez taką Meryem, której się nie podobało xDD ale ciii nikt nic nie wie.
    Przechodząc do rozdziału to TINA JEST W CIĄŻY?! Aaale jak to? To był żart prawda? Powiedz że to żart. To na pewno dziecko Leviego? Dobra, zostawmy ten temat.
    Podobał mi się komentarz Teddy'ego na temat turbaniarzy i te porównanie do zakonnic - genialne :D
    Czy oni na początku rozdziału grali w fife? Ta gra kojarzy mi się tylko z jednym - Mariusz.
    Ogólne wrażenie: rozdział bardzo mi się podoba, uwielbiam Teddy'ego <3
    Napisałabym więcej, ale zostało mi 3% baterii :<
    Także do następnego!
    Życzę weny :D

    Pozdrawiam,
    Meryem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, dzięki. Powoli się rozkręcam. Chyba wyszło całkiem nieźle, biorąc pod uwagę fakt, że połowę tego rozdziału napisałam w sylwestra, kiedy ciągle mi czegoś do napoju dolewali XDD
      Inna wersja będzie piękna, ZOBACZYSZ.
      Żart? Nie żart? Kto wie (ja wiem) :)))
      Ogólnie mam dużo do powiedzenia na temat ignorancji i rasizmu i muzułmanów, więc pewnie się coś w tym stylu jeszcze kiedyś pojawi.
      I yep, fifa. Mariusz moim Bogiem.
      Pozdrawiam,
      Naładuj baterię.

      Usuń
  2. Jak już mówiłam, następnym razem byłabym wdzięczna za powiadomienie o nowym rozdziale ;>
    Może to tylko moje odczucie, ale mam wrażenie, że kiedy piszesz fragmenty z Deanem, piszesz lepiej. Mnie się to lepiej czyta, bynajmniej. Wydaje mi się, że reszta scen jest jakby, hm, konieczna do popchnięcia akcji, ale nie sprawia Ci tyle przyjemności przy pisaniu. No i rozmowy między Teddy'm a Deanem są najbardziej swobodne (chociaż może to akurat zrozumiałe) i naturalne. Ale może za dużo sobie wyobrażam.
    Bardzo zaintrygowały mnie dwie postaci; Annie i Tina. Nie umiem patrzeć na Annie inaczej, niż na głupią, pustą laskę i nie potrafię zrozumieć, co też się w niej Teddy'emu (tak to się odmienia?) podoba. Chociaż chyba po tym tekście o turbaniarzach trochę zmienił swoje zdanie.
    Co do Tiny, to przez środowisko została przedstawiona jako okropna narzeczona, która nawet nie umie się ubrać na spotkanie z przyszłą teściową. Przy drugim spotkaniu z Teddy'm wydaje się jednak całkiem w porządku, może trochę podejrzanie miła. No i kurczę, czy ona czuje kłamstwa nosem? Czy to z Teddyy'ego taki okropny kłamca, a wszyscy w jego otoczeniu udają, że tego nie widzą? Ciekawe. No i w sumie to wcale mnie nie dziwi, że jest w ciąży z Levim (to imię!) - pierwszy raz przedstawił ją rodzinie jako swoją narzeczoną? Trochę się pospieszyli.
    Weny!
    PS., bo mi się przypomniało: istnieją gry, w których można grać w quidditch! Ani trochę nie oddają wspaniałości tej gry, ale no. Są.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapamiętam, powiadomię.
      Pisanie o Teddim i Deanie idzie mi najłatwiej, może trochę ze względu na to, że to takie przeciwieństwa. To właśnie Dean popycha akcję do przodu, bo wyciąga tego lenia z domu i każe coś robić XDDD
      Ach, dziewczyny. Czas pokaże, co podoba się Teddiemu u Annie, więc cierpliwości! Chłopak ma dziwne gusta, ale o tym więcej potem.
      Skoro te gry nie oddają wspaniałości quidditcha, nie możemy uznać ich za dość dobre dla Teana ¯\_(ツ)_/¯
      Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Spóźniona, ale jestem. XDDD
    Zacznę od wytknięcia błędów, ponieważ jestem BARDZO CZEPIALSKIM człowiekiem, a właściwie, stałam się przez moją znajomą.
    "A to wszystko przez to, że ich matce upatrzył się w sklepie nowy żyrandol i chciała go jak najszybciej powiesić." Nie uważasz, że słowo upatrzył jest tu trochę nie na miejscu? Takie kolokwialne i nijakie. I składnia "ich matce upatrzył się"? Jeśli już to "ich matka upatrzyła sobie". ;)
    "Omal nie udławił się herbatą." Wydaje mi się, że udławić można się ciastkiem, a herbatą... zakrztusić, ALE mogę się mylić, nie sprawdzałam tego nigdzie, to tylko mój instynkt.
    "Dean oparł się plecami ceglaną ścianę warsztatu." Zjadłaś "o" XD

    A zanim przejdę do części z pochwałami to jeszcze takie moje spostrzeżenia.
    "Co, jeśli wyznaniem zniszczę naszą przyjaźń? A jak przestanie się do mnie odzywać? Albo, co gorsza, będzie się odzywać, ale stanie się oziębła?" NIE ŻEBY COŚ KOLEGO, ALE TERAZ JAKOŚ SZCZEGÓLNIE GORĄCA NIE JEST. A WASZEJ PRZYJAŹNI TO ZUPEŁNIE NIE ROZUMIEM. No, jeśli myślisz, że jak raz "pomogłeś" jej szukać prezentu dla chłopaka i zamieniasz z nią kilka słów... chyba inaczej definiujemy przyjaźń. CHYBA ŻE z czasem ujawnisz fakty, o których jeszcze nie wiemy. xD Wtedy, zwracam honor.
    "– Po pierwsze, dobrze się zastanów za kim ja przepadam. – warknął. – Lista nie będzie zbyt długa." + wybuch na temat państwa islamskiego. Zastanawiają mnie te dwie sytuacje. Albo wplotłaś je przypadkiem, albo masz w tym jakiś cel. Byłoby dobrze, powoli odkrywasz inną stronę Teddy'ego, może coś z przeszłości, no... nie wiem. Bo jeśli te wybuchy były takie "przypadkowe" to trochę to zepsuję charakterek bohatera.
    Jeszcze ciąża! BŁAGAM WRĘCZ zrób z nią coś super-zaskakująco-niespodziewanego. Bo wszystkie ciąże kojarzą mi się z telenowelami z tv i jest to już tak oklepane... Wierzę, że zrobisz z tej sytuacji coś dobrego. :)
    A TERAZ CIĘ POCHWALĘ. ^^
    Wiesz o czym piszesz i trzymasz się tego. Annie powiedziała Teddy'emu, że jest obserwatorem i rzeczywiście jest. Analiza tłumu ludzi czy ochroniarza pokazała to. Szybko dokonał oceny, wyciągnął wnioski. :)
    Coraz bardziej intrygujący jest też Dean. Nie będę już wspominać o tym w ilu miejscach pracował... XDDD Wydaję się być dobrym przyjacielem, ale może pokaże pazurki? Chciałabym zobaczyć coś takiego, może jakaś poważniejsza sprzeczka pomiędzy nim a Teddy'm? ;)
    No i Levi. Mrrr. Niech on będzie bad boyem, który porzuci Tinę, zniknie, a potem powróci i kogoś zabije. Niech poleje się keczup i będzie w końcu tragicznie. XDDDDD Tak, wiem, jestem straszna. Ale brakuje mi tu kogoś złego. No ale to dopiero trzeci rozdział.
    Pisz szybciej! Rzuć szkołę, po co komu szkoła? XDDD
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie powiem, myśl o rzuceniu szkoły jest kusząca. Szczególnie, kiedy jest kilka sprawdzianów w tygodniu i dopada depresja XDDDD
      Dzięki za Twoje czepialstwo, w końcu ktoś wytyka mi błędy, to miłe i denerwujące. Ale lepiej wiedzieć, co się robi źle, prawda? XD
      Wszystko powoli się będzie wyjaśniać, to dopiero trzeci rozdział, spokojnie. Wszystko jest zaplanowane.
      Spróbuję pisać szybciej! (... Ale nie obiecuję że mi się uda)

      Usuń