poniedziałek, 27 lutego 2017

He, ho of bi

Rozdział dedykuję Martinie, :)))))
To chyba najdłuższy rozdział, jaki napisałam i jednocześnie ten, który napisałam w najkrótszym czasie. Cóż za ironia.
I eh, zawalam opisy, wybaczcie. Ostatni dzień jest tak strasznie chaotyczny. Może kiedyś to poprawię, ale to nie dzisiaj.
Co do tytułu, jest to nazwa jednej holenderskiej piosenki.

21 listopada, rok i 3 miesiące wcześniej

Teddy spoglądał na Deana z założonymi na piersi rękami, czekając na jego ruch.
– Naprawdę nie wierzę, że nigdy wcześniej tego nie robiłeś.
Szatyn przysunął się bliżej drugiego chłopaka tak, żeby oboje mogli dobrze widzieć ekran trzymanego przez niego na kolanach laptopa.
– Więc zaczynajmy.
Otwarta była karta ze stroną Pottermore, na której kilka minut wcześniej Dean założył sobie konto i właśnie miał zaczynać test na dom.
Na ekranie pojawiło się pierwsze pytanie.
Świt czy zmierzch?
Zaznaczył drugą opcję. Teddy przypomniał sobie, że kiedy on sam wypełniał test, również tak odpowiedział. Świt był… Zbyt jasny i zbyt wcześnie.
– Ty i dwoje twoich przyjaciół musicie przejść na drugą stronę mostu strzeżonego przez Rzecznego Trolla – przeczytał na głos Azjata – który nalega na walkę z jednym z was, zanim was przepuści. Co robisz?
– Zgłaszam się na ochotnika – odpowiedział bez zastanowienia Dean.
Musiał odpowiedzieć jeszcze na kilka innych pytań, jak na przykład, jakie zwierzę zabrałby do Hogwartu. Kiedy pojawiło się to pytanie, Myosotis, jak na zawołanie, wychyliła głowę przez uchylone drzwi i weszła do środka. Starszy chłopak uśmiechnął się na jej widok i zaznaczył „pręgowanego kota”.
– Koniec.
Słysząc te słowa, Teddy podniósł wzrok znad swojego telefonu, w którym otwarty miał artykuł o leniwcach.
– Chciałbym powiedzieć, że jestem zaskoczony, ale nie, nie jestem – powiedział, gdy zobaczył, do którego domu został przydzielony jego przyjaciel. – Ani odrobinę.
Tło zrobiło się czerwone, a na środku strony pojawiło się godło domu Godryka, a pod nim biały napis „Gratulujemy przydziału do Gryffindoru”.
– Harry był w Gryffindorze, prawda? – Chciał się upewnić Dean.
– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo cię w tej chwili nienawidzę.
– „Dlacze­go ma­my się niena­widzić? Zes­pa­la nas so­lidar­ność, niesie ta sa­ma pla­neta, jes­teśmy załogą te­go sa­mego statku.” 
Teddy’emu chwilę zajęło zrozumienie tego, co właśnie się stało. Dean coś zacytował. Nigdy wcześniej się to nie zdarzyło. Zrobił to, co zwykle robił Teddy. Coś, co było jego znakiem rozpoznawczym.
– Czy ty właśnie… Zacytowałeś Saint-Exupery’ego?
– Kogo?
– Gość od Małego Księcia – wyjaśnił, głaskając przy tym kota, który wdrapał się na kanapę, zostawiając na białej skórze ślady pazurów.
– Nie mam pojęcia, skąd jest ten cytat, gdzieś zasłyszałem.
– Dean – zaczął z delikatnym uśmiechem Teddy, uderzając Deana figlarnie w ramię – zaskakujesz mnie.

28 listopada

Siedzieli naprzeciw siebie przy jednym ze stolików małej restauracji w centrum miasta. Lia popijała kawę, nie zważając na to, że nadal była gorąca. Jej młodszy brat z kolei dmuchał w swoją herbatę, aby nieco się ochłodziła i nie poparzył nią sobie języka.
– Musimy jeszcze wejść do sklepu po sałatę, pomidory i kilka innych rzeczy do sałatki – powiedziała do niego, po czym rozejrzała się dookoła, jakby czegoś szukała. Ale nie było tam niczego niezwykłego ani kogoś, kogo by znała.
– Domyślam się, że ja będę to wszystko nosić?
– A kto? Na pewno nie ja.
Ich matka nie zajmowała się gotowaniem, będąc ciągle zajętą, więc musieli robić to sami. Kiedy Lia wróciła do domu, obowiązek przygotowywania posiłków podzielili na pół. Jednego dnia ona zajmowała się gotowaniem, następnego on. Czasem robili to wspólnie, ale prawie zawsze wywoływało to kłótnię, bo nie zgadzali się w kwestii składników lub chcieli zrobić jedną rzecz na dwa różne sposoby.
– Widziałam cię w czwartek w kawiarni. Nie chwaliłeś się, że pracujesz.
– Nie pracuję. Musiało ci się przywidzieć. W czwartek byłem w High Town na kebabie. Pewnie widziałaś kogoś podobnego do mnie. Jak to mówią biali ludzie, „wszyscy Azjaci wyglądają tak samo”.
Wiedział, że nie lubi stereotypów. Zresztą, czy ktokolwiek lubi stereotypy? Jego bardziej bawiły niż denerwowały. Azjaci to matematyczni geniusze, wyglądają tak samo i wszyscy to Chińczycy.
Nigdy nie był dobry z matematyki, angielski szedł mu dużo lepiej, co było głównym powodem decyzji o studiowaniu literatury angielskiej. Lubił czytać wiersze, stare sztuki i wyłapywać z książek teksty, których mógłby potem użyć.
Podobieństwo także się nie zgadzało. Owszem, niektórzy byli do siebie podobni, ale podobni do siebie byli również Matt Bomer, Wes Bentley i Cheyenne Jackson, wszyscy występujący w tym samym serialu. Oglądając go, Teddy miał początkowo trudności z rozróżnianiem ich.
I zdecydowanie nie był Chińczykiem. Lubił chińskie jedzenie, tak, ale to jedyne, co wiązało go z krajem smoków i cesarzy. Korea Południowa nawet nie sąsiadowała z Chinami, jedynie przez wody terytorialne. Dwa państwa dzieliło Morze Żółte.
– Będziesz robić sałatkę? – spytał, upijając łyk herbaty z mlekiem, już zimniejszej.
– Owszem.
– Tylko, proszę, nie dodawaj oliwek.
Wydęła usta, słysząc jego prośbę. Nikomu w domu, oprócz niego, nie przeszkadzały oliwki. Jako jedyny narzekał na zielone (i czasem też czarne) owoce i wygrzebywał je ze swojego jedzenia.
– Mogę ich nie dodawać, jeśli wszystko pokroisz. Wszystko. Od pomidorów po ser.
Niechętnie przystał na jej propozycję. On nie będzie miał oliwek, ona zaoszczędzi sobie trochę czasu, zrzucając najgorszą część przygotowania jedzenia na niego.
– Zaprosimy Leviego? Dawno go nie widziałam.
– Eh, Levi – skrzywił się na myśl o bracie. – Przedstawił ci już Tinę?
Zmarszczyła brwi i potrząsnęła głową.
– Kto to?
– Jego narzeczona. Są w sobie szaleńczo zakochani.

16 grudnia, rok i 2 miesiące wcześniej

Myosotis niewiele urosła odkąd ją dostał. Nadal była małą kulką futra, która biegała dookoła i chętnie dawała się pogłaskać.
Teddy’emu podobało się jej imię, było inne niż wszystkie Puszki i Mruczki, z którymi spotykał się na każdym kroku.
Był tak zaciekawiony tym imieniem, że postanowił sprawdzić jego znaczenie. Wpisał je w wyszukiwarkę i pierwszym hasłem, jakie wyskoczyło, było: Niezapominajka. Myosotis było jej łacińską nazwą.
Zaczął czytać o znaczeniu tego kwiatu. Sprawdził kilka różnych stron, żeby mieć w miarę wiarygodne informacje.
Niezapominajka oznaczała dosłownie „Nie zapomnij o mnie”. W jednym artykule przeczytał: „Wręczenie niezapominajki to podarowanie komuś miejsca we własnym życiu. Pokazanie, że chcemy z nią stworzyć pewien związek, choćby przyjaźń”.
Wpatrywał się w te słowa dłuższą chwilę, zastanawiając się, czy Dean zrobił to samo. Czy przeglądał znaczenia kwiatów, szukając odpowiedniego? Czy znalazł niezapominajkę i powiedział do siebie „Tak, to jest to”? Czy może nazwał kotkę tym imieniem bez wiedzy o jego znaczeniu?
Nagle przypomniał sobie, że kiedy się poznali, Dean pracował w kwiaciarni. Pewnie podczas kilku miesięcy, które spędził pracując tam, nauczył się co nieco o kwiatach i ich znaczeniu. Bo przecież ludzi przychodzili, a on pomagał dobrać odpowiednie kwiaty na daną okazję.
Więc pewnie wiedział, co robi, dając kotu takie imię. A Teddy nie wiedział, co zrobić z tą informacją.
– Nie chce, żebym o nim zapomniał? – mruknął do siebie niemal niesłyszalnie. – Dlaczego myśli, że mógłbym…
Przerwał rozmowę z samym sobą, kiedy drzwi pokoju się otwarły i stanął w nich chłopak, o którym właśnie myślał. O wilku mowa, pomyślał, lecz powstrzymał się przed wypowiedzeniem tych słów.
Na ramieniu siedziała Myosotis. Niezapominajka, poprawił się w myślach Teddy.
Szybko wyłączył przeglądane strony i odłożył telefon na stolik.
Nie chciał wspominać o tym, że poznał znaczenie prezentu. Pewnie i tak nie o to chodzi, za dużo o tym myślę.
– Co robisz? – zagadnął go Dean, podchodząc bliżej i sadowiąc się obok niego tak, że ich ramiona niemal się ze sobą stykały.
– Nic ciekawego – mruknął w odpowiedzi. – Powtarzałem koreańskie słówka, tak wiesz, żeby zostać w kontakcie ze swoją kulturą.
Uniósł jedną brew i odpowiedział krótko:
– Okej.
– Słówko oznaczające drzwi brzmi trochę jak księżyc, moon.
– Więc, gdybym powiedział „Moon, Moon”, oznaczałoby to, że każę ci wyjść?
– Tak, chyba. Mniej więcej.
Teddy podrapał się po brodzie. Poczuł pod palcami krótki zarost, którego pewnie powinien się pozbyć, ale nie miał na to siły.
– Masz jakieś plany na Nowy Rok? – zapytał szatyna. Nie czekał na odpowiedź, tylko zadał kolejne pytanie sądząc, że odpowiedź będzie przecząca. – Co powiesz na imprezkę?
Przeliczył się.
– Nie, wybacz. Nie będzie mnie w mieście – skrzywił się. – Co roku w Sylwestra spotykam się z tym gościem, Sebastianem, w Londynie. Nie mogę odwołać… Czemu pytasz?
– Robię małe spotkanie towarzyskie u siebie, myślałem, że może wpadniesz, ale skoro cię nie będzie…
Miał ochotę się do siebie uśmiechnąć. Deana nie będzie. Jego mieszkanie zostanie puste, a Teddy ma zapasowy klucz, aby mógł wchodzić odwiedzać ich kotkę.
Mógł urządzić imprezę, nie mówiąc Deanowi, a potem wszystkiego się pozbyć, zanim wróci.

25 grudnia

W rogu salonu ustawiona została żywa choinka. Był to świerk z ciemnymi, zielonymi igłami, od których Teddy wolał trzymać się z daleka, żeby nie zaatakowała go alergia.
Przystrojeniem jej zajęli się Levi z Lią. Ozdobiona została przez nich, oczywiście, niebieskimi bombkami i małymi światełkami, które pobłyskiwały na biało.
Pod nią piętrzył się stos prezentów, po kilka dla każdego członka rodziny, czekających na otwarcie. Teddy pojawił się w salonie jako pierwszy, nadal ubrany w spodnie od piżamy.
Usiadł w fotelu i zaczął liczyć, ile dokładnie prezentów czeka na otwarcie. Cztery z nich on sam tam wsadził, pozostałą ósemkę musiała dostarczyć reszta.
Wysłał do Deana wiadomość ze zdjęciem choinki i życzeniami. Nie było to typowe „Wesołych Świąt”, a „Gdybym był Grinchem, nie ukradłbym świąt. Ukradłbym ciebie”.
Nie musiał długo czekać na odpowiedź. Dean zawsze szybko odpisywał i właściwie przez prawie cały czas był dostępny.
Dean-o: „Nie powinieneś być na szczycie choinki? Bo jesteś aniołem.”
Dokładnie dwanaście sekund później przyszła kolejna wiadomość.
Dean-o: „A tak na poważnie, nie wiedziałem, że obchodzisz święta. Agnostycy obchodzą święta?”
Ręka Teddy’ego zawisła nad ekranem telefonu.
Nie mógł wiedzieć.
Teddy: „Skąd pomysł, że jestem agnostykiem?”
Nikomu o tym nie mówił, nigdy. Ludzie zwykle zakładali, że jest katolikiem, bo jego matka co niedzielę chodziła pomodlić się do kościoła.
Tym razem na odpowiedź czekał trochę dłużej.
Dean-o: „Tak założyłem. Nigdy nie robiłeś niczego religijnego. Mógłbyś być też ateistą, nie wiem.”
Jedynym miejscem, gdzie pochwalił się swoim wyznaniem, a raczej jego brakiem, był jego profil na portalu randkowym, który i tak szybko usunął.
Teddy: „Źle założyłeś”
Nie otrzymał odpowiedzi.
Około dziesiątej wszyscy już powstawali i również udali się do salonu, chcąc otworzyć pierwsze prezenty.
Teddy był z nich wszystkich najmłodszy, Lia z Levim byli bliźniętami, chociaż to on był trzynaście minut starszy. Najmłodsza osoba z rodziny powinna podać reszcie prezenty, jak mu zawsze powtarzała matka.
Strzelił palcami i podszedł do choinki i wziął do ręki pierwszy lepszy prezent, który leżał jak najdalej od igiełek drzewa. Był opakowany w kolorowy papier z dużą czerwoną kokardą. Nigdzie nie było napisane do ani od kogo on jest, więc chłopak tylko spojrzał pytająco na resztę rodziny, która w międzyczasie usadowiła się na sofie.
Lia wskazała na Leviego, na co Teddy odkiwnął jej głową i podał pakunek bratu.
W środku był kieszonkowy zegarek z celtyckimi wzorami, przywieziony prosto z Glasgow. Levi podziękował bliźniaczce uściskiem, a Teddy sięgnął po następny prezent.
Był na nim napis, że jest właśnie do niego. Szybko go otworzył.
– Co to? – zapytał, wpatrując się ze zmarszczonymi brwiami w otrzymany prezent.
– Piżama – odpowiedziała mu matka. – To, co teraz nosisz jest nieodpowiednie dla chłopaka w twoim wieku.
Miał na sobie piżamę we wzorki z Batmanem, a ta, którą otrzymał była cała szara.
Poczuł się urażony, ale z grzeczności podziękował.
Zanim otworzyli następne prezenty, zjedli rodzinne śniadanie, podczas którego wszyscy byli dla siebie mili. Chociaż raz.
Teddy był w połowie jedzenia świątecznego puddingu, kiedy jego brat zwrócił na siebie uwagę wszystkich obecnych przy stole, wyciągając z kieszeni wiszącej na oparciu jego krzesła torby trzy koperty.
Każda z nich miała napisane z jednej strony imię osoby, do której miała trafić.
Teddy otworzył swoją i znalazł w niej zaproszenie. Zaproszenie na wesele.

Christina Ruggles i Levi Moon
serdecznie zapraszają
Teddy’ego Moona z osobą towarzyszącą

Nie czytał dalej. Dobrze wiedział, co tam będzie. Data, miejsce i jakiś wierszyk.
Spojrzał na brata, domagając się wyjaśnień. Ostatnim razem, jak rozmawiali o Tinie, Levi powiedział mu, że niedługo wszystko się skończy i nic nie zajdzie za daleko. A prawdziwe wesele to zdecydowanie krok za daleko.
Mimo wszystko, nie wygadał się przed siostrą ani matką o jego kłamstwie, chociaż strasznie kusiło go pokazanie wszystkim, że ukochany Levi wcale nie jest taki dobry.
– Wy już wesele, a ja jej jeszcze nawet nie poznałam – poskarżyła się Lia, wkładając kartkę z powrotem do koperty.
– Dwudziesty pierwszy lutego? Nie za szybko? – wtrąciła się matka.
Levi wzruszył ramionami. Wszystkie pary oczu były skierowane na niego.
– Skoro się kochamy, czemu mielibyśmy dłużej czekać?
– Ale poważnie, jesteście w sobie aż tak zakochani? – Teddy dał wyraźny nacisk na ostatnie słowo, spoglądając przy tym wymownie na Leviego.
Piorunowali się spojrzeniami dopóki niezręcznej ciszy nie przerwała im matka:
– Może otworzymy resztę prezentów?
Lia od razu poparła jej pomysł i udały się do salonu. Levi wstał, również z zamiarem wyjścia, ale Teddy chwycił go za ramię, zanim przeszedł przez drzwi.
– Skończ to.
– Już na to za późno.

31 grudnia

Dean wyjechał z samego rana, chcąc spędzić ze starymi przyjaciółmi jak najwięcej czasu. Teddy poczuł ukłucie zazdrości, że tak go samego zostawia. Że woli spędzać czas z nimi.
– Znają się dłużej – powtarzał sobie – to zrozumiałe.
Ale denerwujące uczucie nie przechodziło.
Po południu Teddy wniósł do apartamentu Deana wszystkie rzeczy, które były mu potrzebne do imprezy. Kilka butelek szampana, coś do jedzenia, plastikowe kubki i dużo papierowych ręczników.
Bał się, że znajomi coś zepsują i będzie musiał się tłumaczyć Deanowi, jak to się stało. Mógł też zwalić winę na kotkę.
Rozłożył zakupy na stole w kuchni i przez kilka chwil zastanawiał się, od czego zacząć.
Było tak wiele do zrobienia, a tak mało czasu do przybycia jego znajomych. Nawet cieszył się z tego, że chcieli spędzić z nim czas, nawet jeśli robili to głównie po to, żeby się upić i strzelać fajerwerkami w wątpliwie bezpieczny sposób.
Wyciągnął z reklamówki czerwone plastikowe kubki opakowane w folię i odpakował je. Zostawił je włożone jeden w drugi, a w ten na samej górze włożył kilka słomek i postawił je na stole w salonie.
Niedługo do kubków dołączyło również kilka misek z różnymi przekąskami, od nachosów po zwykłe czekoladowe ciastka.
Obok mikrofali zostawił paczkę z popcornem, żeby przygotować go po pojawieniu się gości.
Z sypialni wynurzyła się Myosotis, szła z uniesionym do góry ogonem i rozglądała się na boki. Usadowiła się obok nogi Teddy’ego, który natychmiast się pochylił i zaczął się z nią bawić.
Siedział z nią przez kilka minut. O tym, jak wiele nadal ma do zrobienia, przypomniały mu przychodzące z grupy wiadomości.
Ivy: „Mogę przynieść jakieś soki. Grejpfrut czy winogrona?”
Zeke: „Wino”
Henning: „Co do wina, mam jedno na zbyciu.”
I wiele podobnych. Próbowali się zorganizować, co kto załatwi, żeby nie skończyli z dziesięcioma takimi samymi butelkami szampana i niczym innym.
Zrobił wszystko, co do niego należało i na koniec, zaraz przed godziną o której mieli zacząć się zjeżdżać, zamknął kotkę w sypialni Deana. Zostawił jej coś do jedzenia i picia, a następnie zakluczył drzwi, nie chcąc, żeby ktoś się tam wpakował i zaczął przeglądać rzeczy, które nie były jego.
Przygotowując mieszkanie do imprezy, zauważył, że Dean miał w nim mało osobistych rzeczy. Żadnych rodzinnych zdjęć, plakatów, żadnych zabawnych figurek, chociaż często je oglądał, kiedy chodzili razem po sklepach.
Najbardziej osobistą rzeczą, zdradzającą coś o nim, była jego kolekcja płyt. Teddy podszedł do niej, aby sprawdzić, czy pojawiło się tam coś nowego.
Dwie. Musiał je dostać na święta.
Jedna z nich była brytyjskiego zespołu McFly – radio:ACTIVE. Teddy kojarzył ten zespół tylko dlatego, że kilka miesięcy wcześniej obejrzeli film Całe Szczęście, w którym występowała grupa. I oczywiście młoda Lindsay Lohan, znana ze swojej ikonicznej roli we Wrednych Dziewczynach – filmie należącym do tych, które trzeba zobaczyć przynajmniej raz, obowiązkowo.
Drugiej grupy nie kojarzył. Na okładce płonęły trzy litery, AAR, niżej był tytuł płyty: When The World Comes Down, a jeszcze niżej była nazwa zespołu, która okazała się być rozwinięciem będących wyżej liter. The All-American Rejects.
Słysząc dźwięk dzwonka do drzwi, czym prędzej odłożył płytę na miejsce.
Pojawili się pierwsi goście, Bri, Ivy i Zeke. Ten ostatni stał między dziewczynami i obejmował je ramionami, uśmiechając się głupawo.
Pięć minut później dołączył do nich Henning, tłumacząc się, że musiał znaleźć miejsce do zaparkowania roweru.
Henning, odkąd Teddy sięgał pamięcią, zawsze jeździł rowerem.
Wyglądali, jakby już sobie urządzili przygotowanie do imprezy. Od Zeke’a zalatywało alkoholem, co Teddy starał się ignorować.
Wpuścił ich do środka, mówiąc, żeby się rozgościli. Dziewczyny zaczęły zachwycać się ‘jego’ mieszkaniem, zachwalały je i mówiły, że jest dużo lepsze od tych, w których one mieszkają.
– Znalezienie tego nie było łatwe – powiedział im. – Dużo się naszukałem, a i tak musiałem kilka rzeczy poprawić. Widzicie tę kanapę? – Wskazał mebel, o którym mówił. – Poprzednia była w tak okropnym stanie, że gdybyście chciały na niej usiąść, tyłki by się wam zapadły.
Po nich do drzwi zawitali Annie z Dylanem, jedyni, których brakowało.
Impreza się rozpoczęła. Dylan podłączył swój telefon do odtwarzacza muzyki i włączył coś z aktualnych hitów.
Azjata, opierając się o ścianę w kuchni, przyglądał się stojącej kilka metrów dalej Annie. Była obrócona do niego bokiem, a włosy opadały jej falami na ramiona. Z uszu zwisały jej krótkie, złote kolczyki z gwiazdkami. Czerwona sukienka ze złotymi zdobieniami wyglądała na miękką. Teddy poczuł nagłą potrzebę dotknięcia tego materiału, chcąc sprawdzić, czy ma rację.
Powstrzymanie się od haniebnego czynu wymagało od niego wiele wysiłku.
Teddy popijał drinka, zrobionego przez Zeke’a, który okazał się być zaskakująco dobry. Henning zaczął się wyśmiewać z dwójki chłopaków, mówiąc, że dobre drinki to tylko te babskie, a prawdziwi mężczyźni piją to, co mocne.
Teddy’emu zrobiło się go trochę szkoda.
Wrócił pamięcią do czasów, kiedy byli jeszcze dziećmi i mieszkali wszyscy na tej samej ulicy. Byli w tym samym wieku, chodzili do jednej szkoły, zostali niemalże zmuszeni do bycia grupką przyjaciół przez rodziców, którzy się ze sobą przyjaźnili.
Chłopak nigdy nie czuł się w pełni akceptowany w grupie, ale nikt nie kazał mu odejść. Możliwe, że przez to, że to on był tym, który odrabiał zadania i dawał innym je spisywać. Może było im go szkoda, bo nie miał żadnych innych przyjaciół. Albo też był tak świetnym człowiekiem, że po prostu musieli się z nim zaprzyjaźnić.
Odtrącił od siebie myśli o przeszłości, skupiając się na powrót na imprezie. Zeke nadal przygotowywał drinki, Henning odpakowywał paczkę fajerwerków, a Annie z Dylanem obściskiwali się na kanapie.
Widok zakochanych obrzydził chłopaka. Nie dlatego, że Dylan całował Annie, dziewczynę, w której Teddy podkochiwał się od kilku lat. Powodem był wstręt Teddy’ego do publicznego okazywania sobie uczuć.
Przypomniał mu się pewien cytat: „Ludzie nie lu­bią za­kocha­nych, bo miłość to pry­wat­na impreza, na którą nikt po­za główny­mi bo­hate­rami nie dos­ta­je zaproszenia.”, ale wolał zostawić go dla siebie.
Zrobił zdegustowaną minę i odwrócił wzrok. Nigdzie nie widział Bri i Ivy.
Postanowił sprawdzić łazienkę.
– I’ve been waitnig for her all night long – podśpiewywał pod nosem, otwierając drzwi łazienki.
Ani trochę nie spodziewał się tego, co zastał w środku.
– Co wy…?
Słysząc jego głos, dziewczyny oderwały się od siebie, przerywając pocałunek i spojrzały na niego.
– Eksperymentujemy – odpowiedziała krótko Bri.
– Chcesz się przyłączyć? – zaproponowała Ivy, wyciągając do niego rękę.
Propozycja dziewczyny wydała mu się być tak niedorzeczna, że przyswojenie tego, że naprawdę to powiedziała zajęło mu dobre pół minuty.
Bri zwykle zachowywała się względem niego obojętnie, a Ivy raz zdarzyło się mu grozić. Co prawda, zrobiła to, żeby chronić związek przyjaciółki, ale to nadał była groźba.
Patrzyły na niego wyczekująco.
Mógł się wycofać i wrócić do salonu, pogadać trochę z chłopakami, poudawać, że zna się na polityce – pomimo faktu, że od miesięcy nie miał w rękach gazety ani nie oglądał bądź słuchał wiadomości – i więcej wypić, zanim z wybiciem północy otworzą szampana.
I musiałby dalej oglądać Dylana z Annie.
Postanowił działać przeciwko swoim instynktom zachowawczym i zrobił to, czego mózg mu zabraniał. Przyłączył się do dziewczyn.
Wcisnął się między nie, siadając na podłodze i opierając plecami o wannę.
Bri obróciła jego głowę tak, żeby na nią spoglądał i powoli zbliżyła ich twarze do siebie, łącząc ich usta w długim, namiętnym pocałunku.

***

Było dwadzieścia minut do północy, kiedy otrzymał wiadomość, przez którą omal nie dostał zawału.
Dean-o: „Gdzie jesteś? Byłem u ciebie, ale nikogo nie ma. Musimy pogadać.”
Dean nie jest w Londynie, uświadomił sobie ze zgrozą. Nie był w Londynie i mógł pojawić się w domu w każdej chwili, a to całkowicie zrujnowałoby zrobioną bez pozwolenia imprezę.
Było już za późno, aby wyprosić gości. Wyglądali, jakby dobrze się bawili i wiadomość o tym, że muszą się wynieść raczej by ich zdenerwowała.
Teddy: „U ciebie.”
Nie miał po co go okłamywać. I tak by się pojawił w domu i zobaczył, że tam są. Teddy nie zdołałby wszystkiego posprzątać w czasie krótszym niż dwie godziny.
Wziął głęboki oddech, starając się opanować budzącą się w nim panikę.
Wszystko będzie dobrze. Nie będzie zły. Zrozumie, że chciałem dobrze.
Wyszedł na zewnątrz, czekając na pojawienie się przyjaciela i jednocześnie chcąc opóźnić jego dowiedzenie się o bezprawnym spotkaniu towarzyskim.
Dean zawsze parkował w podziemnym parkingu. Znajdował się on trzy minuty od miejsca, w którym stał Teddy, ale szatyn pojawił się w środku dopiero po dwunastu minutach.
Pięć minut do wybicia północy.
Zielonooki chłopak przeszedł przez szklane drzwi, otrzepując wcześniej buty ze śniegu. Od razu rozpiął grubą czarną kurtkę, pod nią była czerwono-biała koszula w kratkę. Ściągnął jeszcze z głowy czapkę, przez którą jego kręcone włosy były w całkowitym nieładzie.
Wymienił spojrzenie z Teddy’m. Szmaragd spotkał się z onyksem.
Dean powiedział coś, czego Teddy nie dosłyszał. Wolnym, lecz pewnym krokiem zbliżył się do Azjaty, aż dzieliło ich od siebie zaledwie kilka centymetrów.
Szatyn pachniał czekoladą, im bliżej był, tym zapach stawał się intensywniejszy.
– O czym chciałeś pogadać? – zapytał, unosząc głowę, aby spojrzeć Deanowi w oczy.
– Jest kilka rzeczy, które powinieneś wiedzieć. Zaczynając od tego, jak się spotkaliśmy.
Minął już prawie rok od ich pierwszego, przypadkowego spotkania.
– Kierowca autobusu cię wyrzucił, bo byłeś głośny, a ja akurat tam wysiadałem. Co w tym takiego niezwykłego?
– Zrobiłem to celowo – wyznał, przygryzając lekko wargę, nagle zakłopotany. – Wiedziałem, że tam wysiadasz. Potem zacząłem narzekać na kierowcę.
– Czekaj. Skąd wiedziałeś, że tam wysiadam? Nigdy wcześniej cię na oczy nie widziałem.
Dean kiwnął głową. Wyciągnął z kieszeni kurtki telefon i zaczął w nim czegoś szukać.
– Ja ciebie widziałem.
Obrócił telefon tak, żeby Teddy mógł zobaczyć ekran.
Dean pokazywał mu screenshota jego profilu na portalu randkowym. Tego, który szybko usunął.  Na zdjęciu był on w wielkim beżowym swetrze, a w tle jakiś zanieczyszczony las.
Teddy zaczął powoli łączyć ze sobą fakty.  
Dean schował urządzenie z powrotem do kieszeni.
– Chyba właśnie wyszedłem na stalkera – zaśmiał się cicho.
– Troszeczkę.
Szatyn kiwnął głową. Dotknął dłońmi policzków młodszego chłopaka, pochylił głowę i go pocałował, zanim ten zdążył zaprotestować.
Pocałunek różnił się od tych, którymi obdarowały go Bri i Ivy wcześniej. Nie był agresywny, lecz delikatny, a usta Deana były ciepłe i miękkie, choć dopiero co był na dworze.
Teddy czuł ciepło przechodzące od Deana do niego samego.  
Wybiła północ.


Co się dzieje, kiedy mam dostęp do fotoszopa, schemat profilu randkowego, zdjęcie Hong Jong Hyuna aka mojego wielkiego krasza i za dużo wolnego czasu?
Odpowiedź niżej.



4 komentarze:

  1. Ojej.
    Well, kiedy mówiłaś, że rozdział grudniowy jest mocny, chyba nie do końca się tego spodziewałam. Bardziej jakiegoś zawiązania akcji, czy coś. No, w sumie to trochę było zawiązanie akcji, nieważne. Ale serio, kiedy Dean zaczął mówić o tym, jak się poznali, to myślałam, że okaże się że Teds jest jakimś mega ważnym człowiekiem w tym całym czymś w czym się Dean babra, cokolwiek to nie jest, a tu kurczę tylko o profil randkowy chodziło xd
    Albo aż? Eh. Jestem ciekawa, co go skłoniło do takiego ruchu, bo zdecydował się na niego dość późno. W sumie to chyba dobrze, że mieli szansę się najpierw zaprzyjaźnić.
    Chyba trochę ostatnia scena przysłoniła mi resztę rozdziału.
    Oo, czy Boxing Day nie jest 26 grudnia?
    Wkurzają mnie znajomi Teddy'ego. Są tacy, nah. Nie lubię ich, okej?
    Aa, no i odkrycie znaczenia imienia kotki też było urocze. No i "Moon, Moon", już pisałam, że uwielbiam rozmowy Teddy'ego i Deana?
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W następnym rozdziale będzie trochę o tym, z czym babra się Dean.
      Pisząc ostatnią scenę miałam flashbacki ze Skam. Deana wyobrażałem sobie jako Evena, ten serial zniszczył mi życie.
      I yep, boxing day jest 26. Zaraz po świętach.
      Wzajemnie!

      Usuń
  2. Cześć!!
    Już wiem dlaczego tak bardzo chciałaś poznać moją opinię na temat tego rozdziału... jak tylko wrócisz do szkoły to się policzymy :)
    Czuję się wykorzystana. Teraz boję się cokolwiek do ciebie pisać bo możesz to wykorzystać do dialogów, ehh.
    Cieszę się, że wyróżniłaś tak ważną datę jaką jest 16 grudnia.
    Teddy to trochę debil, że nadal nie powiedział Deanowi o imprezie xD nadal czekam na jego reakcję xDD
    Cóż mogę więcej powiedzieć? Brakło mi słów i dobrze wiesz dlaczego :)
    Zemszczę się :))
    Weny!

    Pozdrawiam.


    P.S. :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co ci nie pasuje? To super rozdział :))
      Oczywiście, że dałam 16 grudnia, tak ważnych dat się nie pomija.
      Eh, brakło ci słów z wrażenia, to chyba dobrze. :)))))

      :))))

      Usuń