sobota, 25 lutego 2017

Niezapominajka

Miałam dodać dopiero jutro, no ale.
W tym rozdziale kilka detali ma głębsze znaczenie. Nie będę mówić (pisać?), co dokładnie. Domyślajcie się, co autor miał na myśli. :)))))
Niezapominajki to bardzo fajne kwiaty. Zasłużyły, żeby nazwać po nich rozdział.

21 października, rok i 4 miesiące wcześniej

Jak tylko Lia wyszła z samochodu razem ze swoimi rzeczami, Teddy obrócił się do Deana w celu kontynuacji rozmowy, którą wcześniej przerwała im jego siostra narzekaniem, że w samochodzie jest za głośno.
– Więc? O co chodzi?
– Za dwa tygodnie wyjeżdżam na kilka dni – odpowiedział, nie patrząc na Teddy’ego. – Rodzinne sprawy, nic ciekawego. Ojciec dostał awans i robią imprezę. Chce, żebym się pojawił. Niegrzecznie byłoby odmówić.
– Will napisał, że to gala. Gala z okazji awansu? Kim on jest? Premierem?
Dean się zaśmiał.
– Nie, nie jest premierem… Brzmi poważniej, niż jest naprawdę. To będzie tylko grupa sztywniaków w garniakach, pijących szampana. Gdybym miał wybór, nie jechałbym.
– Mieszkanie w Manchesterze? – domyślił się.
Drugi chłopak kiwnął głową w zamyśleniu.
– To długa, pełna nieodpowiedzialnych decyzji historia… W Manchesterze mieszkają moi rodzice, ale możesz być spokojny – Uśmiechnął się słabo. – Nie planuję w najbliższym czasie się tam przenosić.
Teddy nadal miał wiele pytań, ale jego przyjaciel nie wydawał się być w nastroju na odpowiadanie na nie, wobec czego dał mu spokój. Na razie.
– Chcesz wejść do środka? – zapytał Azjata, wskazując dom.
– Będę się już zbierał, ale dzięki za propozycję.
Oczy Teddy’ego zwęziły się.
– Czy ty unikasz mojej matki?
– Twojej matki? Co? – Wydał z siebie nerwowy rechot. – Nie wiem, o czym mówisz.
– Kiedy wiesz, że jest w domu, nie wchodzisz do środka. „Uni­kać trud­ności to ciężka praca”.
Teddy wcześniej wspomniał, że czeka ona na Lię. Przy każdej wzmiance o pani Moon Dean się spinał i próbował zmienić temat. Kobieta przyprawiała go o ciarki.
– Wyjaśniłem sprawę z twoją „dziewczyną” – ciągnął Teddy. – Nie masz się czego obawiać.
– Ona jest straszna.
Lęk szatyna przed panią Moon był dla Teddy’ego równie zaskakujący, co zabawny. Obawiał się kobiety, która ciągle zapraszała go do siebie na herbatę i traktowała jak syna. Syna, którego nie musiałaby się wstydzić. Kobiety, która była dla niego miła, czasem aż przesadnie, i uśmiechała się na myśl, że jej syn zaprzyjaźnił się z kimś takim jak on.
– Żartujesz.
– Ani trochę – Wzdrygnął się. – Przeraża mnie. Przepraszam, jeśli cię tym uraziłem, ale twoja matka serio jest straszna.
– Nie jest taka zła. Może i jest trochę szurnięta, ale to nadal moja matka – Zamilkł na chwilę, zastanawiając się, co jeszcze mógłby powiedzieć. – Jesteś pewien, że nie chcesz wejść?
– Nie dzisiaj.
Teddy potaknął. Minęło kilka minut, zanim wyszedł z samochodu Deana i udał się do domu. A szedł tam z ogromną ulgą, że tym razem to nie jego będzie się czepiała matka, tylko Lii. Wróciła do domu po długiej nieobecności, podczas której zwiedzała kraj ze swoim chłopakiem.
Wróciła bez niego, przez co został zmuszony do odebrania jej. Było wiele różnych potencjalnych powodów, dla których nie było z nią Chada. Mogli zerwać, co by bardzo odpowiadało Teddy’emu. Nie przepadali za sobą. Inną możliwością było to, że Lia – jak jej się często zdarzało – zdenerwowała się za byle głupotę i postanowiła wrócić bez niego. Albo po prostu postanowili wrócić osobno, pokojowo i bez żadnych kłótni.
Ostatnia opcja była mało prawdopodobna.
Pchnął drzwi do domu, słysząc przy tym za sobą, jak Dean na powrót odpala silnik samochodu i wycofuje się z podjazdu.
Przed postawieniem nogi w środku, wziął głęboki oddech, starając się przygotować mentalnie na to, co może czekać go w domu.
Nie będzie źle. Jesteśmy szczęśliwą rodzinką, żadnych poważnych problemów, same wzory do naśladowania. Próbował sam siebie przekonać, że jest to prawda, chociaż z prawdą nie miało to wiele wspólnego. Jak większość rzeczy, które wmawiał ludziom. Jedyną różnicą było to, że ludzie mu wierzyli, a on sam sobie uwierzyć nie potrafił.
Już w przedpokoju mógł było słychać ostry głos ich matki, która co kilka słów wciskała do swojej wypowiedzi koreańskie przekleństwa. Lia, w przeciwieństwie do swojego młodszego brata, nigdy nie zainteresowała się swoimi korzeniami i nie nauczyła się rodowego języka. Tak samo nigdy nie miała w planach odwiedzenia Korei, w której mieszkała część ich rodziny.
– Nie było cię prawie pół roku! Żadnej wiadomości, telefonu, czegokolwiek, przez cały ten czas, Lia – Kobieta była wyraźnie zdenerwowana. Jej krzyk nie był jednak na tyle głośny, żeby ktoś nieproszony mógł go usłyszeć. – Czy ty sobie w ogóle wyobrażasz, jak się przez to czułam? Nie wiedziałam, czy wszystko z tobą w porządku, czy czegoś ci nie brakuje… Niczego nie wiedziałam. Wychowywałam cię przez tyle lat, a ty nie potrafisz wysłać nawet jednej głupiej wiadomości, żebym mogła wiedzieć, co się z tobą dzieje.
Teddy zamknął za sobą drzwi najciszej jak tylko potrafił, nie chcąc zostać zauważonym przez kobiety. Wolał się trzymać z daleka, kiedy jego matka była nie w humorze, z obawy, co mogłaby wtedy zrobić.
Schody znajdowały się na prawo od drzwi, a jego pokój na górze. Schemat budowy domu był taki sam jak w mieszkaniu Leviego i Tiny. W przedpokoju znajdowały się dwoje drzwi – do kuchni z jadalnią, a drugie do salonu – i schody prowadzące na górę, gdzie były kolejne cztery pokoje – łazienka, sypialnia matki, Teddy’ego i jedna, którą wcześniej dzielili Levi z Lią, a teraz została całkowicie do jej dyspozycji.
– Dodawałam zdjęcia, byłam dostępna na Facebooku – Próbowała się bronić Lia. – Dlaczego to ja mam odzywać się jako pierwsza? To ty mogłaś coś zrobić, zainteresować się. Ale nie, bo przecież, po co? Nie interesujesz się żadnym z nas, dopóki czegoś nie potrzebujesz.
– Niczego od ciebie nie potrzebuję.
Chłopak powoli wchodził na górę po schodach, mimowolnie przysłuchując się rozmowie. Lia w końcu postawiła się matce. To nie mogło się dobrze skończyć.
– Właśnie, że potrzebujesz. Potrzebujesz wzbudzić we mnie poczucie winy, żebym to ja wyszła na tą złą. Chcesz, żeby było mi ciebie szkoda. To mogło podziałać, kiedy jeszcze byłam dzieckiem… Ale wiesz co? Już nie działa.

1 listopada, rok i 3 miesiące wcześniej

– To jak, Levi? Kiedy im powiesz?
Ciemnowłosy chłopak w okularach leżał na kanapie z założonymi na piersi rękami, wpatrując się w sufit. Kilka metrów dalej, w starym skórzanym fotelu, siedziała ubrana w krótką czerwoną sukienkę blondynka.
– Co powiesz na święta? – zaproponował, poruszając palcami w rytm lecącej w radiu piosenki.  – Zostaje miesiąc na obmyślenie wszystkiego. Potem załatwimy wszystko w styczniu albo lutym.
– Ty dostaniesz swoją kasę, a ja dobrego dłużnika – Uśmiechnęła się na samą myśl o tym. – No i oczywiście rodzinka przestanie mnie wreszcie męczyć.
– Same pozytywy.
Podparła głowę dłonią, spoglądając na swojego współlokatora wyczekująco. Chciała dostać odpowiedzi, a on pozostawiał jej jedynie coraz więcej pytań. Nigdy nie wyjaśnił jej z jakiego konkretnie powodu udają zakochanych oprócz tego, że dzięki temu dostanie pieniądze. Żadnych informacji, jak to się stanie ani kiedy, kazał jej tylko być cierpliwą i robić, co każe. A kazał jej być miłą, ale nie za bardzo. Tak żeby jego matka ją zaakceptowała, ale cieszyła się, kiedy się jej pozbędzie.
Co któryś weekend jeździli na spotkania z rodzicielką Leviego, która z spotkania na spotkanie stawała się coraz cieplejsza względem Tiny, albo po prostu dobrze udawała, co było normą w rodzinie Moonów.
– Ale… Dlaczego tyle czekać? – zapytała z zainteresowaniem. – Mogłeś mieć to załatwione od razu, po co bawić się w to przez te wszystkie miesiące?
 – Sama pewnie coś o tym wiesz, jak się domyślam – odparł, uśmiechając się z wyższością. – Jak ty, lubię bawić się ludźmi.

7 listopada

Palił już trzeciego papierosa w ciągu ostatniej godziny, zdenerwowany zbliżającą się uroczystością. To był pierwszy raz od prawie czterech lat, kiedy pojawiał się na tak ważnym spotkaniu. I nie miał zamiaru tego spaprać.
Nie miał nic przeciwko noszeniu drogich garniturów, poznawaniu wpływowych ludzi i nawiązywaniu z nimi pogawędek – głównie o pogodzie – ani trochę.  Nie przeszkadzały mu nawet media i ciągłe błyski flesza, chociaż jednocześnie obawiał się, że rozejdzie się, kim jest, a tego wolałby uniknąć. Pasowało mu życie w Luton, z dala od domu i ludzi, którzy interesowali się jego osobą.
Jedyne, czego nie lubił w takich spotkaniach było to, że wszyscy zwracali się do niego per Victor. A tego naprawdę nie znosił.
Obok niego rozległ się żartobliwy kobiecy głos: 
– Twoje płuca muszą być w okropnym stanie.
– Pewnie masz rację – odpowiedział jej, po czym zgasił papierosa i wrzucił go do słoika, w połowie zapełnionego niedopałkami. – Mamo?
Kobieta podeszła do niego bliżej i z matczyną czułością położyła mu dłoń na ramieniu. Ich oczy były niemal identyczne – ich kolor raz wyglądał na szary, innym razem na niebieski, ale przez większość czasu były zielone. Pełne nadziei.
– Tak?
– Myślisz, że oni nadal pamiętają? – zapytał niemalże nieśmiało, jakby wstydził się samego wspomnienia. – Znaczy się, sprawę z Amsterdamem?
– Och, Dean – Zmarszczyła brwi współczująco. – Nie przejmuj się tym. Było, minęło. Ważne jest to, co jest teraz.
Chciał się nie przejmować, ale nie potrafił. Męczyły go wspomnienia tego, co się zdarzyło, chociaż sam niewiele pamiętał z tego, co wtedy robił. Nie chciał pamiętać. Po tamtej nocy miał wiele problemów, a tym samym zesłał problemy na swoją rodzinę. Problemy, których mógł uniknąć, gdyby tylko był bardziej rozważny. Gdyby nie zgodził się wyjść z kumplami na imprezę, gdyby tylko nie zgadzał się na wszystko, co wtedy proponowali.
– Będzie ich interesował twój ojciec, nie ty – wyszeptała do syna. Uniosła smukłą dłoń z zadbanymi paznokciami do jego twarzy i dotknęła jego policzka, dodając tym gestem Deanowi otuchy. – To jego błędów będą się doszukiwać, a nie błędów jego dziecka.
– Pocieszające.
– Dasz radę. Przebrniemy przez to.
Odsunął się od niej. Wyjrzał przez balustradę balkonu i widząc ulice Manchesteru, zaczął tęsknić za Luton. Może i Luton był uznawany za najgorsze miasto w Anglii, ale zdążył się do niego przywiązać.
Kobieta poszła w jego ślady i również spojrzała na miasto. Manchester był pięknym miastem, co było jednym z powodów, dla których przekonała męża, żeby tam zamieszkali.
– Twoi przyjaciele z Luton wiedzą?
– Nie… Nie wydaje mi się. Niespecjalnie się tym chwalę – Westchnął cicho. – Dlatego też wolę zostać przy Deanie niż przy Victorze, czuję się dzięki temu pewniej, a nie jak Victor Blackburn, po którego musieli wysyłać samolot, bo trafił do Holandii i imprezował z drag queens.
– Nigdy nie lubiłeś tego imienia.
Zaśmiał się pod nosem.
– To prawda. Jest okropne.

8 listopada

Dzień urodzin nie był jego ulubionym w roku.
Nie był nawet w pierwszej dziesiątce. W czołówce znajdowały się Wielkanoc i Boxing Day. Wolne dni, podczas których mógł się lenić i oglądać mecze, udając, że cokolwiek z nich rozumie.
Od następnego dnia, czyli poniedziałku, miał zacząć pracę w kawiarni. Robotę załatwił mu Dean, który pracował w tym samym miejscu, jedynie kilka stoisk dalej. Nieco go to pocieszało.
Nie nastawiał się na dzień pełen prezentów, wprost przeciwnie, na wszystkich portalach społecznościowych powyłączał powiadomienie o urodzinach. Nie chciał dostawać tych wszystkich życzeń od ludzi, którzy tak naprawdę nie mieli na myśli tego, co pisali. Robił to również, żeby sprawdzić, ile osób rzeczywiście pamięta, kiedy są jego urodziny.
Dziesiąta godzina. Ani jedna osoba nie złożyła mu życzeń, na co on uśmiechnął się z ulgą. Musiałby odpowiedzieć podziękowaniem, gdy tak naprawdę ani trochę go nie interesowało, co by o nim napisali.
Po kilku minutach przyszła do niego wiadomość.
Annie: „Jesteś w ten weekend w domu?”
Szybko wystukał odpowiedź.
Teddy: „Ta. Chcesz wpaść?”
Nie był u siebie, tylko w mieszkaniu Deana. Kiedy ten wyjechał do Manchesteru, zostawił Teddy’emu klucz do mieszkania, mówiąc, żeby się nim zaopiekował, kiedy go nie będzie. Jego głównym zadaniem było podlewanie kwiatków, których szatyn miał w całym mieszkaniu w sumie dziesięć.
Odpowiedziała potakująco, na co on wysłał jej adres mieszkania Deana. Oczywiście nie wspomniał, kto jest jego właścicielem. Miał urodziny, mógł skorzystać z domu kolegi. Na pewno nie miałby mu tego za złe.
Zjawiła się pod drzwiami niecałe dwadzieścia minut później. Musiała być w okolicy. Uniwersytet, na którym studiowała znajdował się trzy i pół godziny drogi od Luton, co oznaczało, że przyjechała na weekend do rodzinnego miasta. Większość ludzi uciekała z Luton, nie chcąc już więcej widzieć tego okropnego miasta, ale nie oni. Ich grupa – „party hard” – była przywiązana do Luton, wiązało się z nim zbyt wiele dobrych wspomnień.
Teddy’ego nigdy specjalnie nie interesowało, gdzie mieszkał, dopóki miał jedzenie, łóżko i mógł oglądać seriale. Nic innego nie było mu do życia potrzebne.
Wpuścił ją do środka. Wyglądała na zaskoczoną tym, co na nią czekało w ‘jego’ mieszkaniu. Było dość duże, zdecydowanie za duże dla jednej osoby, ale kiedy był w nim Dean, zdawało się być pełne.
W dłoniach trzymała pakunek wielkości średniego ananasa, owinięty w niebiesko-brązowy papier, który lekko połyskiwał. Podała mu prezent z szerokim uśmiechem.
– Mam otworzyć?
– Zrób to, spodoba ci się.
Zainteresowało go to.
Przygryzł wargę, odrywając papier tak, żeby jak najmniej go zniszczyć. Był zbyt ładny, żeby tak po prostu go podrzeć.
Jego uśmiech poszerzył się, kiedy zobaczył, co było w środku.
– Nie. Nie wierzę, że pamiętałaś.
Wyciągnął ze środka czarny świąteczny sweter z godłem Ravenclawu.
Teddy był wielkim fanem Harry’ego Pottera i dumnym Krukonem. Krukoni byli przecież tymi mądrymi i oryginalnymi, miał z czego być dumny, zostając przydzielonym do tego domu przez Tiarę Przydziału na Pottermore.
  Przytulił do siebie dziewczynę, nadal trzymając w ręce sweter. Pachniała tak jak zawsze, mieszanką zapachów grejpfruta, cytryny i pomarańczy. Zawsze lubił zapach cytrusów, a ona tylko to wzmacniała, używając szamponu o takim zapachu.
– Dzięki… Jest świetny, serio – Przeczesał dłonią włosy, lekko zakłopotany. – Dinozaur chyba wypada trochę słabo przy tym.
– Nie mów tak – przestrzegła go. – Dinozaur był świetny, jeden z najlepszych prezentów, jakie dostałam. Trafiłeś w dziesiątkę.
– „Ofiaro­wać, oz­nacza da­wać dru­giemu to, co wo­lałoby się zat­rzy­mać dla siebie”, a mi naprawdę podobał się tamten T-Rex.

***

Był w trakcie podlewania jednego z kaktusów w sypialni, kiedy usłyszał, że drzwi się otwierają. Annie wyszła kilka godzin wcześniej, a Dean miał wrócić dopiero we wtorek, do którego zostały jeszcze dwa dni. Z tego, co wiedział Teddy, nikt inny nie miał klucza do drzwi.
Wiedział również, że Dean ma pod łóżkiem kij bejsbolowy. Od czasu do czasu grywali razem, ale Teddy był sportową pokraką i nic mu nie wychodziło, co tylko wzbudzało rozbawienie u jego przyjaciela.
Ale wiedział wszystko, co było mu w tej chwili potrzebne. Jak uderzyć kijem, żeby zabolało.
Sięgnął po broń i stanął obok drzwi, gotowy do uderzenia nieproszonego gościa.
Wszystkie jego mięśnie się napięły jak wsłuchiwał się w kroki zbliżającej się osoby. Gość zdecydowanie szedł właśnie do sypialni.
Drzwi się uchyliły, a Teddy zamachnął się kijem na wchodzącego do środka chłopaka.
Kiedy Teddy zidentyfikował intruza, ledwo udało mu się uniknąć uderzenia go kijem. Zatrzymał się kilka centymetrów przed twarzą blondyna.
– Kurwa, kretynie! – krzyknął, przerażony atakiem na niego.
– Och, sorry, W-Will – zająknął się, odkładając kij na podłogę.
– Co jest z tobą nie tak?
Dopiero po chwili dostrzegł, że Will nie jest sam. Miał ze sobą kartonowe pudełko, z którego dochodziły jakieś ciche piski.
– Co to? – zapytał Teddy, wskazując karton.
– Coś, co ten drugi kretyn kazał mi tobie przekazać.
Will był tego dnia zaskakująco miły.
Teddy wziął od niego karton. W środku, na jasnoczerwonym kocu, leżał kot. Miał rudobrązową sierść, duże żółte oczy i oklapnięte uszy, przez które wyglądał na przestraszonego. Chociaż pewnie był. Właśnie facet z kijem prawie znokautował trzymającego go Willa.
– Chyba żartujesz.
– Nawet mnie nie denerwuj. Specjalnie tu przyjechałem, bo V…Dean musiał pojechać do Manchesteru poświecić ząbkami przed kamerami – warknął Will. – Jak ci coś nie pasuje, to z nim to załatwiaj – powiedział już spokojniej i zaczął się wycofywać, zmierzając w kierunku drzwi wyjściowych.
Mimo, że nie przepadał za Willem, zatrzymał go na moment, zadając ostatnie pytanie:
– Co masz na myśli przez „poświecić ząbkami przed kamerami”?
Blondyn odwrócił się do Teddy’ego, spoglądając na niego zaskoczony.
– Nie powiedział ci jeszcze – Dotknął palcami ust, zastanawiając się nad tym, co powinien jeszcze powiedzieć. – To impreza dla snobów, na takich zawsze znajdą się jacyś reporterzy.
I zostawił zdezorientowanego Teddy’ego sam na sam z kotem, nadal znajdującym się w kartonie. Wyciągnął go ze środka, delikatnie otaczając jego ciało swoimi długimi palcami, nie chcąc zrobić mu krzywdy. Mógł mieć nie więcej niż trzy miesiące.
Był zaskoczony tym, że kot się go nie boi. Nowe otoczenie, nieznani mu ludzie, a ten nie okazuje żadnych oznak obawy. Przeciwnie, kiedy tylko położył go na łóżku, a sam usiadł obok, zwierzak zaczął chodzić dookoła niego, obwąchując go.
Wyciągnął do niego powoli rękę i zatrzymał ją kilka centymetrów przed kocim pyszczkiem, czekając na jego reakcję. Podszedł bliżej i otarł się o rękę chłopaka, na co ten się uśmiechnął i go pogłaskał.
Wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał opcję połączenia wideo z Deanem. Czekając, aż odbierze, przyglądał się kotu, który chodził po całym łóżku, nie potrafiąc znaleźć sobie dobrego miejsca do odpoczynku.
Odebrał.
– Teddy! – Uśmiechnął się szeroko. – Will dał ci prezent?
Miał na sobie szary garnitur z błękitną muszką. Jego idealnie ułożone włosy w świetle słonecznym wyglądały na jaśniejsze, mieniły się złotem. Znajdował się w ogrodzie albo parku. Dookoła niego było pełno zieleni. Drzewa, kwiaty i kawałek marmurowej rzeźby.
– Nie mogę mieć kota, Dean. Matka jest uczulona.
Dean przez chwilę nie odpowiadał. Już się nie uśmiechał, miał lekko uchylone usta, a jego oczy zdradzały, że był na siebie zły za to, że nie pamiętał o tak ważnej rzeczy.
– Może zostać u mnie, skoro nie możesz go zabrać. Zorganizuję coś innego…
– Nie – przerwał mu Teddy. – Nie rób nic. Nic od ciebie nie chcę. Co ty na to, żeby kot mieszkał u ciebie, ale będę go odwiedzał? Będziemy trochę jak rozwiedzeni rodzice.
Szatyn kiwnął głową, popierając pomysł przyjaciela.
– Ma na imię Myosotis, ale możesz nazwać ją inaczej, skoro jesteś teraz jej tatą… A raczej jednym z nich.
A więc to ona. Skarcił się w myślach za to, że nie sprawdził jakiej płci było otrzymane zwierzę i za to, że założył, że to kot, nie kotka.
– Co, jeśli inne koty będą dla niej niemiłe, bo ma dwóch tatów?
– Bo to przecież będzie jej największy problem.
Rozmawiali jeszcze przez kilka minut, podczas których Teddy dowiedział się, że wszystko, co będzie mu potrzebne do posiadania kota, znajdzie w schowku obok łazienki.
Nie mógł opuścić Myosotis na zbyt długo, więc szybko udał się do siebie do domu po potrzebne mu rzeczy i wrócił do apartamentu Deana. Musiał tam spędzić jeszcze dwa dni, dopóki szatyn nie wróci do miasta. Nie mógł zostawić kotki samej, ale nie mógł również zabrać jej ze sobą.

17 listopada

Był wtorkowy wieczór, a na zewnątrz znów padało i z dnia na dzień robiło się coraz zimniej. Z drzew pospadały już prawie wszystkie liście, zostawiając nagie gałęzie, które straszyły w nocy przechodniów. W powietrzu czuć było zbliżającą się zimę.
Teddy zakończył swoją zmianę w kawiarni o siedemnastej. Nawet podobało mu się pracowanie w centrum handlowym. Spodziewał się okropnych klientów, że ciągle będzie go ktoś pospieszał i że nie będzie wiedział, co ma robić.
Okazało się, że praca jest stosunkowo prosta, musiał tylko udawać miłego dla klientów, zachwalać jedzenie, którego nigdy nie próbował i szybko zapisywać ich zamówienia.
Podobało mu się tam.
Podczas powrotu do domu, imprezowa grupa ożyła.
Dylan: „Co powiecie na imprezkę w sylwka?”
Teddy przewrócił oczami. Dylan wykorzystywał każdą okazję do imprezowania. Była jedna na jego urodziny, na Dzień Świętego Patryka, a nawet święto bankowe.
Henning: „Gdzie?”
Annie: „Teddy mógłby pochwalić się swoim mieszkaniem.”
O nie. Gwałtownie wyprostował się na swoim siedzeniu w autobusie i wciągnął głośno powietrze.
Dylan: „Moon, zaprosisz nas?”
Napisanie odpowiedzi zajęło mu nie więcej niż trzy sekundy.
Teddy: „Czujcie się zaproszeni.”
Czuł, że będzie tego żałować. 

4 komentarze:

  1. Zacznę od najważniejszej, najlepszej i najcudowniejszej części tego rozdziału: TEDDY MA KOTA! <3 No, może on i Dean mają, to chyba jeszcze bardziej urocze. Każdy powinien mieć kota.
    Z rozdziału na rozdział coraz bardziej wkurza mnie rodzinka Tedsa, wcale nie dziwię się chłopakowi, że nauczył się żyć w kłamstwie mieszkając z takimi ludźmi pod jednym dachem.
    Nadal zero progresu, nie rozumiem wątku Tiny i Leviego. Ale tak chyba ma być. Mam nadzieję, bo inaczej wychodzę na debila.
    Kłamstwo Deana o imprezie rodzinnej było czuć na kilometr i jestem ciekawa, jakim cudem Teddy tego nie ogarnął. Może nie chciał myśleć, że jego przyjaciel go okłamuje, nie wiem?
    Akcja z Willem i kijem bejsbolowym też trochę dziwna. W sensie, moja pierwsza myśl była taka, że Annie rozesłała adres mieszkania Deana, żeby ich wspólni przyjaciele mogli złożyć solenizantowi życzenia, a nie że ktoś chce ich zabić, Teddy paranoik.
    No, to chyba najbardziej nieskładny komentarz, jaki kiedykolwiek napisałam.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, kot to zdecydowanie coś dobrego. Albo będzie leniwy jak Teds albo go rozrusza.
      Ehh, Tina i Levi. Przyznam, że to miało potoczyć się całkiem inaczej i początkowy pomysł był chyba lepszy XDDD
      Może grudzień będzie trochę lepszy.
      Wzajemnie!

      Usuń
  2. Hejka Lusmyth!
    To ja.
    Sweter z godłem Ravenclawu powiadasz? Jestem bardzo ciekawa dlaczego akurat Ravenclaw... xDD Och, chyba wiem dlaczego :p
    Historia Deana, Victora (piękne imię) jak na razie jest owiana tajemnicą i liczę, że wkrótce zdradzisz coś więcej.
    Teddy ma kota, a właściwe kotkę! Znając Tedsa to boję się o życie tego zwierzaka, nie żeby coś, no ale... xDD
    Już nie mogę się doczekać reakcji Deana na wieść o imprezie w jego mieszkaniu. No i nie mogę się doczekać imprezy xD
    Już listopad, więc to oznacza, że niedługo grudzień! Mój ulubiony miesiąc w roku <3
    Czekam na kolejny rozdział.
    Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież Teds to totalnie Ravenclaw. Bo chyba nie Jigglypuff XDDDD
      No weź, nie jest aż tak okropny +przez większość czasu to Dean będzie się nią opiekował, so xD
      Myślę, że grudzień ci się spodoba. Mi się podoba. Grudzień jest świetny.
      Dziękuję!

      Usuń