niedziela, 19 marca 2017

Prawdziwie, szaleńczo, głęboko

1 stycznia, rok i miesiąc wcześniej

– Możemy otworzyć…?
Słysząc za plecami donośny głos Dylana, odepchnął od siebie Deana. Nadal w lekkim szoku, obrócił się twarzą do osoby, która im przerwała, a jednocześnie uratowała go od niespodziewanego pocałunku. Nie wiedział, czy gdyby Dylan się tam nie pojawił, potrafiłby go tak łatwo odtrącić.
– Och, przepraszam – powiedział Dylan, speszony. Uniósł do góry dłoń, wskazując za siebie. – To ja może się wrócę. Nie chciałem przeszkadzać.
Zanim się oddalił, ułożył usta w bezgłośne „Wybacz, Teds”. Nie wiedział, że chłopak, którego przeprasza za przerwanie mu, tak naprawdę był mu za to w głębi duszy wdzięczny.
Teddy wrócił wzrokiem na Deana, który teraz stał z niepewną miną, cały zarumieniony. Nadal stali blisko siebie.
– Dlaczego? – zapytał Deana, krzyżując ręce na piersi. – Dlaczego tyle czekać? Nie mogłeś, no nie wiem, powiedzieć mi od razu?
– Cały czas z tobą flirtowałem, ale ty chyba nie zauważyłeś i ciągle tylko nadawałeś o Annie – wytknął mu. – Wiesz, jakie to frustrujące, powoli zakochiwać się w kimś, kto jest zainteresowany kimś innym?
Wiedział. Podkochiwał się w Annie, która nie widziała świata poza swoim chłopakiem. Poza Dylanem, który właśnie się do nich wrócił.
– Jedno pytanie, Moon – Jego zakłopotanie całkiem zniknęło, wyglądał na zaciekawionego. – Od kiedy umawiasz się z Victorem?
– Z kim? – zapytał Teddy, posyłając Deanowi pytające spojrzenie. – Musiałeś go z kimś pomylić, to nie…
– Czyli to nie młody Blackburn, syn nowego premiera? – Dylan powiedział to tak, jakby zapomniał o fakcie, że Dean-Victor był od niego o dwa lata starszy.
Szatyn przyglądał się czubkom swoich butów. Czerwień jego policzków tylko się pogłębiała.
– Ma rację – przyznał, podnosząc głowę. – To ta druga sprawa, o której chciałem pogadać. Jestem trochę zaskoczony, że jeszcze się nie dowiedziałeś.
– Idź już – wygonił blondyna Teddy.
Wszedł do windy, która zamknęła się z cichym piknięciem, zostawiając ich samych.
– Co on tu robi?
– Mówiłeś, że twój ojciec nie jest premierem.
– Nie był nim, kiedy o to zapytałeś.
– Okłamałeś mnie.
– Sprosiłeś gości do mojego mieszkania bez mojej zgody! – Dean podniósł głos.
Teddy zauważył, że zaciska pięści. Był zły. Chociaż starał się walczyć z gniewem, oczy go zdradzały. Kryły się w nich wszystkie jego emocje, te dobre, a także te złe. Ich odcień zmieniał się w zależności od tego, jak się czuł. Prawie jak u wampirów w Zmierzchu.
Teraz były ciemne, kumulowało się w nich skrywane dotąd zdenerwowanie, które tylko czekało na uwolnienie. Usta zacisnął w cienką linię, chcąc tym powstrzymać cisnące mu się na nie słowa.
Teddy nigdy wcześniej nie widział, żeby był tak rozgniewany. Nie dziwił mu się, sam był zły. Na siebie za to, że mu nie powiedział i na niego, za ten cały pocałunek i to, że nie powiedział mu o swojej rodzinie. Prawdy o sobie.
– Ty też mnie okłamałeś co do imienia, kiedy się poznaliśmy. Powiedziałeś, że masz na imię Travis – warknął. – Ja teoretycznie nie kłamałem. Mam na imię Dean, nie na pierwsze, ale mam. Victor Dean Blackburn. Używam drugiego, bo naprawdę nie cierpię Victora.
Azjata nagle coś sobie uświadomił.
– Czekaj… Widziałeś mój profil. Dopasowało nas czy coś – Potrząsnął głową. – Skoro widziałeś, to wiesz, że jestem panseksualnym agnostykiem, który rzucił studia i nie pali, a jednak byłeś wielce zaskoczony, kiedy powiedziałem, że studiowałem. Nie wspomnę o tym, że co trochę proponujesz mi, żebym z tobą zapalił.
– Co niby miałem powiedzieć? „Cześć, Teddy, znalazłem cię przez Internet i wiem o tobie to, to i tamto, chcesz się umówić?” – Zaśmiał się histerycznie. – Lepiej było się nie przyznawać… Demotywowało mnie jeszcze to, że ciągle nawijałeś o tej swojej pięknej blondi.
– Annie.
Dean wzruszył ramionami na znak, że nie interesuje go imię dziewczyny, chociaż chwilę wcześniej sam je wypowiedział.
– Czasem miałem serdecznie dość słuchania o niej.
– Przecież sam mnie zachęcałeś, żebym ją poderwał.
– Bo miałem nadzieję, że cię odrzuci i dasz sobie spokój! – wyrzucił z siebie Dean i natychmiast tego pożałował, widząc ból na twarzy Teddy’ego. – Przepraszam. Nie o to mi…
Teddy pokręcił głową.
– Dlaczego?
– Żebyś wreszcie zauważył, że nie jest zainteresowana i skupił się na innych rzeczach niż ganianie za niedostępną dziewczyną.
Nie otrzymał odpowiedzi. Młodszy chłopak nadal próbował zrozumieć wszystko, czego dowiedział się w ciągu ostatnich kilku minut.
Ojciec Deana był politykiem, a konkretnie aktualnym premierem. Teddy był na siebie zły za to, że nie interesował się polityką i tym, co dzieje się w kraju, który zamieszkuje. Dalej, Dean to tak naprawdę Victor, ale woli, żeby zwracać się do niego drugim imieniem, prawie jak Brad Pitt czy Tom Hardy. Szatyn chciał też, by Teddy został odrzucony przez Annie i zrozumiał, że ona już jest zajęta. I jeszcze go pocałował.
Zbyt wiele informacji w zbyt krótkim czasie. Wszystkie kłębiły się w umyśle chłopaka, gdy on próbował poskładać je do kupy, aby móc wszystko na spokojnie przemyśleć.
Dean się w niego wpatrywał, czekając, aż się odezwie, ale gdy tego nie zrobił, sam zapytał, wskazując drzwi windy:
– Mogę tam wejść?
Chciał udać się do swojego mieszkania, ale w środku była grupka znajomych Azjaty. Musiałby ich wszystkich wyganiać, jeśli chciał mieć chwilę spokoju.
– Mieszkasz tam, nie mnie pytaj o pozwolenie – odpowiedział mu Teddy, który zaczął powoli się uspokajać.
Oboje wiedzieli, że powinni porozmawiać na spokojnie, dać sobie chwilę na ochłonięcie i dopiero wtedy powrócić do rozmowy.
– Więc chodźmy. Boję się tego, co tam zastanę – Chłopak silił się na uśmiech, chcąc pozbyć się napiętej atmosfery. Nie chciał się kłócić, jednak mieli sobie do wyjaśnienia kilka rzeczy, o których żaden z nich nie chciał rozmawiać, lecz było to konieczne. – Potem pogadamy o…  tym wszystkim.
– Możesz przyłączyć się do imprezy, lubisz takie rzeczy – powiedział cicho Teddy, wchodząc do windy za Deanem.
Drzwi windy się zamknęły, zamykając parę chłopaków. Przez całą drogę na dziewiąte piętro stali jak najdalej od siebie, unikając kontaktu wzrokowego, a wokół nich panowała niezręczna cisza, przerwana w końcu przez piknięcie windy, oznaczające, że dotarli na miejsce.
Drzwi mieszkania były otwarte. Wysoki blondyn opierał się o ścianę obok nich, wypatrując się w nadchodzących chłopaków z zaciekawieniem. Trzymał w dłoni kieliszek z szampanem, popijając go.
– Teds, wybacz za to przed chwilą – Skrzywił się. – Z Blackburnem, łał. Tego się nie spodziewałem… A także tego, że kręcisz z facetami, ale to mniej ważne. Mamy dwa tysiące szesnasty rok… od kilku minut.
– To Dean – Wskazał ręką szatyna.
– Dean? – Zdziwił się Dylan. – A nie Victor?
Dean westchnął, po raz kolejny słysząc znienawidzone imię.
– Victor, Dean, wszystko jedno. Co tu robicie?
 Teddy, widząc, że Dylan otwiera usta, aby coś powiedzieć, uprzedził go:
– Zaprosiłem ich – Potarł dłonią kark, obracając się twarzą do szatyna. – Uznałem, że nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli zrobię małą imprezkę… U nas.
– Och. Wy razem…? – Wskazywał palcem to na Deana, to na Teddy’ego. – Od kiedy?
– Bądź tak miły i zachowaj to dla siebie.
Dylan uniósł do góry oba kciuki, uśmiechając się.
– Nie ma problemu, Moon. Jeśli chciałbyś kiedyś pogadać o… męskich sprawach, to jestem do twojej dyspozycji – powiedział szybko i mrugnął do Teddy’ego porozumiewawczo, zanim udał się do środka apartamentu.
Teddy chciał pójść za nim, ale zatrzymała go ręka Deana, chwytająca go za ramię.
– Wytłumacz mi, dlaczego powiedziałeś mu, że jesteśmy razem?
– Nie tego chciałeś? Być razem?
Dean przygryzł wargę i ledwo zauważalnym ruchem, pokręcił głową.
Weszli do środka. Teddy natychmiast po przekroczeniu progu zaczął się rozglądać, aby się upewnić, że goście niczego nie zepsuli. Nie zauważył żadnych uszkodzeń, wszystko było na swoich miejscach, nic nie zostało poplamione.
Odetchnął z ulgą, widząc, że nic się nie stało pod jego nieobecność.
Nikt oprócz Dylana nie zauważył ich wejścia. Blondyn obserwował ich z daleka. Starał się robić to dyskretnie, zerkać od czasu do czasu, aby nie speszyli się jego spojrzeniami.
Dean zdawał się nie zauważać natarczywego spojrzenia Dylana, albo postanowił je zignorować, chwycił Teddy’ego za ramię i zaciągnął do swojej sypialni. Chłopak odkluczył drzwi i udali się do pomieszczenia okupywanego przez Myosotis, która właśnie spała zwinięta w kłębek na łóżku.
Zamknęli za sobą drzwi, one, tak samo jak ściany, były dość grube, żeby osoby, które zdecydowałyby się podsłuchać rozmowę, miałyby ogromne trudności z usłyszeniem czegokolwiek. Tego w tej chwili potrzebowali – rozmowy w samotności.
Teddy usiadł na skraju łóżka, obok kotki. Zaczął ją głaskać, na tyle delikatnie, żeby się nie obudziła. Drugi chłopak, widząc to, westchnął, po czym usadowił się po drugiej stronie łóżka, plecami do Teddy’ego.
– To może ja zacznę. Muszę to z siebie wyrzucić – powiedział, nadal nie patrząc się na swojego towarzysza. – Jest tak wiele rzeczy, o których ci nie mówiłem, o których nie lubię komukolwiek mówić, ale zrobię wyjątek. Dla ciebie – Zamilkł na chwilę, czekając na reakcję ze strony Teddy’ego, a gdy niczego nie usłyszał, kontynuował: – Od początku, nazywam się Victor Dean Blackburn, moimi rodzicami są Andrea i Arthur Blackburnowie, aktualny premier i nauczycielka na jednym z uniwersytetów. Will to mój kuzyn, czasem załatwia sprawy dla mojego ojca albo dla mnie, jak na przykład Myosotis – Wskazał dłonią kotkę, a na jego twarz zawitał słaby uśmiech. – Nigdzie nie pracuję dłużej niż dwa miesiące. Dawno zrezygnowałbym z pracy w centrum, gdybyś nie przyszedł do mnie z prośbą, żebym ci coś załatwił. W ten sposób mogłem się z tobą widzieć podczas pracy, wystarczyło tylko przejść kawałek do innego stoiska… Przez kilka ostatnich miesięcy próbowałem się umawiać z innymi facetami, ale nigdy nie czułem, że to to. A Luton… Jest jednocześnie dla mnie nagrodą i karą. Dokładnie cztery lata temu, kiedy byłem niezbyt dobrze rozwiniętym intelektualnie siedemnastolatkiem, poszedłem na noworoczną imprezę do jednego z kumpli. Znalazły się tam pewien nielegalny w kraju towar i następne, co pamiętam z tamtej nocy, to… Amsterdam.
Słysząc nazwę stolicy Holandii, Teddy uniósł głowę na Deana. Szatyn, mimo, że jego głos brzmiał jak zwykle, zdawał się być przygaszony i lekko zawstydzony. Siedział z zawieszoną głową i zaczerwienionymi policzkami, a kilka samotnych kosmyków włosów opadało mu na czoło. Teddy poczuł potrzebę odgarnięcia ich do tyłu, jego dłoń już się podnosiła, żeby to zrobić, ale zdołał się powstrzymać.
– Amsterdam? Chyba żartujesz. Co ty robiłeś w Holandii?
Dean mimowolnie wzruszył ramionami.
– Z tego, co słyszałem od innych ludzi, to dobrze się bawiłem – odpowiedział, sięgając ręką, żeby pogłaskać kotkę, która nadal nie zwracała na nich uwagi i spała w najlepsze. – Amsterdam to dzikie miejsce. Nie pamiętam tego dnia zbyt dobrze, ale były tam drag queens i masa farby do ciała. To wtedy poznałem Sebastiana.
– Drag queen?
Odpowiedział mu cichy śmiech.
– Nie, nie drag queen. Fotograf. Pomógł mi pozałatwiać najważniejsze sprawy i dzięki niemu udało mi się szybko wrócić do kraju. Od tego czasu Sebastian proponuje co roku w tym właśnie dniu spotkanie, pewnie, żeby sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku.
– Miałeś być z nim w Londynie. Dlaczego zostałeś? – zapytał Teddy, nieznacznie przesuwając się w stronę szatyna.
– Nie zostałem. Wróciłem. Byłem w połowie drogi do Londynu, kiedy pomyślałem sobie, że nie chcę już tak dłużej żyć, kryjąc się ze swoimi uczuciami. Odwołałem spotkanie i wróciłem tutaj, żeby wyznać ci miłość. W mojej głowie ta scena wyglądała o wiele bardziej romantycznie, a ty zgodziłeś się spróbować umawiania się.
Poczuł się, jakby w jego serce uderzył pędzący pociąg. Sam nie potrafił stwierdzić, jak się czuje po wszystkim, co usłyszał tego wieczoru. Odepchnął się do tyłu i padł plecami na łóżko. Myosotis leżało obok niego, a on wpatrywał się w biały sufit, zastanawiając, co powinien powiedzieć.
– Dean… – zaczął, ale drugi chłopak natychmiast mu przerwał.
– Siedź na razie cicho. Daj mi dokończyć. Wracając do mojej rodziny, mając polityka za rodzica, życie jest troszeczkę utrudnione. Gdy jeszcze mieszkałem w Manchesterze z rodzicami i chodziłem do szkoły, ludzie co trochę mnie zaczepiali przez to, kim był mój ojciec. Nazywali go kłamcą, wyzywali od najgorszych, chociaż nie zrobił nic złego. To było trudne – Im dłużej mówił, tym więcej goryczy było słyszalne w jego głosie. – Po akcji z Amsterdamem, zaproponowałem, że się przeniosę gdzieś dalej i nie będę sprawiać więcej problemów. Zgodzili się i wysłali mnie tutaj, do Luton, okrzykniętego najgorszym miastem w kraju. Chciałem się wyrwać od tamtych ludzi, a ojciec nie potrzebował więcej problemów, już ma ich wystarczająco dużo… Ludzie rzadko kiedy poznawali mnie po wyglądzie, całe szczęście. Na początku nie byłem przekonany do tego miejsca – Zerknął na leżącego chłopaka, łagodnie się uśmiechając – a potem spotkałem pewnego gościa, który na początku odrzucił mnie, kiedy ciągle robił maślane oczy do swojej koleżanki, ale z czasem zacząłem coś do niego czuć. Może przekonało mnie do niego to, że czytał masę książek i potrafił wyszukać w głowie wśród tych wszystkich informacji pasujący cytat. Nie wiem. Mogło być to również to, że świetny uśmiech, chociaż widzę go zdecydowanie za rzadko – Odetchnął głęboko, po czym sam również się położył. – Chyba skończyłem. Masz jakieś pytania?
– Mam zbyt wiele pytań.
Myosotis poruszyła się. Żaden z nich nie zauważył, kiedy się obudziła. Wstała na swoich krótkich łapkach i rozejrzała się na boki. Miauknęła radośnie, widząc Deana. Na widok nikogo innego się tak nie cieszyła jak na widok szatyna. Prawdopodobnie dlatego, że zawsze dawał jej jakieś smakołyki.
Usadowiła mu się na brzuchu, a on raz po raz głaskał ją po głowie dłonią.
– Teddy, dlaczego się nie zapytałeś? Zgodziłbym się, ale robienie tego za moimi plecami…
– Nie lubisz ich. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie. Osądzałbyś mnie, gdybym ci powiedział, że chcę ich zaprosić.
Dean zmarszczył brwi.
– Nie są dla ciebie dość dobrzy – szepnął.
– Wiem o tym. Każdy z nich ma jakieś wady, ale ja również je mam, tak samo jak ty. Jedną z moich wad jest to, że nie potrafię się od nich oderwać. Chętnie nacisnąłbym przycisk ‘opuść grupę’, ale to dla mnie zbyt trudne. Pewnie teraz myślisz, że mówię kompletnie bez sensu…
Samo mówienie przychodziło Teddy’emu z trudem, od dawna nie był z kimś tak szczery jak z Deanem tego wieczoru. Bał się, że zostanie odrzucony. Oboje się tego bali.
– Co z nami? – zapytał Dean.
Zanim zdążył otworzyć usta, zza drzwi usłyszeli dźwięk tłukącego się szkła, tak głośny, że dotarł  nawet do ich uszu. Dean skrzywił się, słysząc, że ktoś ze znajomych Teddy’ego potłukł należący do niego przedmiot, wolał nie wiedzieć jaki.
– Sprawdzę to – mruknął Teddy, wskazując palcem drzwi. Podniósł się z łóżka i ruszył do wyjścia. Jego ręka spoczywała tuż nad klamką, kiedy powiedział: – Daj mi trochę czasu. Muszę to wszystko przemyśleć.
– Nigdzie mi się nie spieszy.

3 stycznia

Po raz kolejny miał w rękach zaproszenie na ślub Leviego. Za każdym razem, kiedy czytał, co było w nim napisane, zaczynał się złościć na swojego brata i samego siebie. Na Leviego za to, że posunął się do tego czynu i na siebie za to, że mu na to pozwolił. Że go nie powstrzymał, kiedy jeszcze miał czas.
Teraz wszyscy w rodzinie byli rozemocjonowani, wybierali idealne stroje i cieszyli się, że jego brat zdecydował się wreszcie ustatkować. Ale na jak długo?
Podarł kartkę na małe kawałki, nie chcąc więcej na nią patrzeć, i wrzucił do najbliższego kosza.
Stał pod jednym z wielu sklepów z sukienkami, czekając na Lię, która od piętnastu minut siedziała w środku i szukała dla siebie odpowiedniej sukienki.
Wiedział, że powinien jej powiedzieć, że związek Leviego z Tiną to jedna wielka ściema, tak samo jak nadchodzący wielkimi krokami ślub, ale nie potrafił. To Levi powinien się jej tłumaczyć, jeszcze niedawno ciągle ze sobą rozmawiali, a teraz wymieniają się może jedną czy dwiema wiadomościami na miesiąc.
Teddy zajął jego miejsce i stał się tym, któremu siostra zwierzała się ze wszystkich problemów. Jej problemy dotyczyły głównie chłopaków i ich matki, która ciągle miała Lii za złe to, że wyjechała na tak długo.
Teraz to on miał zamiar się jej zwierzyć i poprosić o radę. Musiał tylko najpierw poczekać, aż wyjdzie ze sklepu i do niego dołączy. Kiedy w końcu to się stało, wymusił w sobie uśmiech i miał nadzieję, że jego siostra dobrze przyjmie to, co miał jej do powiedzenia.
– Lia? Mogłabyś mi w czymś pomóc?
Podała mu torby z zakupami. Nie chciała przemęczać swoich rąk, a on po raz pierwszy w życiu nie narzekał, kiedy to zrobiła. Chwycił je i zerknął, co jest w środku. Przez masę papieru nie widział wiele, ale zdołał dostrzec różowy materiał z wieloma falbankami.
– O co chodzi? – zapytała melodyjnym głosem, przyglądając się wystawie następnego sklepu.
– Mam mały problem.
– Jaki? Z dziewczyną? – Na jej twarzy wkradł się figlarny uśmiech.
Pokręcił głową. Kiedy zdał sobie sprawę z tego, że ona na niego nie patrzy, dodał:
– Nie. Prawie, ale nie do końca… – wymamrotał.
– Przejdź do sedna, Teddy. Nie ma się czego wstydzić.
– Chodzi o chłopaka, Deana. To ten, z którym byłem odebrać cię z lotniska.
Z jej ust wyszło ciche: „Oh”, ale nie przestawała się uśmiechać, nawet na chwilę. Wyglądała, jakby spodziewała się, że w końcu nadejdzie dzień, w którym jej młodszy brat poprosi ją o poradę dotyczącą chłopaków.
– Co z nim? Wiesz, że musisz powiedzieć mi coś więcej, żebym była w stanie ci pomóc, prawda?
– Możliwe, że wyznał mi miłość, a ja… Nie wiem, co powinienem zrobić.
– Lubisz go?
Zastanowił się chwilę nad odpowiedzią. Oczywiście, że go lubił. Przyjaźnili się już prawie rok, ale nigdy nie myślał o nim jak o potencjalnym partnerze, był zbyt skupiony na Annie, żeby zauważyć kogokolwiek innego.
Może nadszedł czas, żeby dał sobie z nią spokój i spróbował czegoś innego.
– Lubię – odpowiedział – ale boję się, że jeśli się zgodzę, to coś pójdzie nie tak i…
– Przestań. Żeby coś osiągnąć, należy podjąć ryzyko. Bez tego będziesz stał w miejscu.
– „Kochać to od­ważyć się po­nosić ryzyko” – wyszeptał sam do siebie, tak cicho, że stojąca obok niego Lia tego nie usłyszała.
Z nowym rokiem nadszedł czas na podejmowanie ryzyka.  

W skali od 1 do 10, czuję, że ten rozdział ma 0. Nie umiem opisywać kłótni, więc w połowie zaczęli szczerze ze sobą rozmawiać jak dorośli, którymi jednak są, eh. Niewiele się działo, głównie gadali. Zdecydowałam się wciepnąć scenę z Lią, bo jakoś pusto mi tu było.

W następnym rozdziale się poprawię (pewnie nie ://)

4 komentarze:

  1. Faktycznie, Dean i Teddy nie umieją się kłócić.
    Ale hej, nie traktowałabym tego jako wadę, nie do końca. Fajnie, że umieli ze sobą porozmawiać, nie krzycząc na siebie i nie rzucając talerzami.
    Przysięgam, że zabolało mnie serce, gdy Teds zapytał się Deana, czy bycie razem to nie właśnie to, czego chciał. Teddy potraktował to jako wymówkę przed znajomymi, a Dean chciał tak naprawdę. I jestem ciekawa, co z tego wyniknie, i co Teddy zadecyduje.
    W ogóle, popularność orientacji panseksualnej wzrosła o 100% od Skam. Biseksualizm to już przeszłość xD
    No, ale z końca rozdziału wynika, że Teds się zdecydował zaakceptować Deana. Więc się cieszę, chyba.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaczyna się era Teana Blackmoona - rozwiązują sprawy pokojowo, bo tylko Straight People™ uważają, że wielkie kłótnie i walki w związku są dobre, ehh. Za dużo czasu spędzam na tumblerze.
      Well, on miał być pan jeszcze zanim obejrzałam Skam, więc no XDD
      Wzajemnie!

      Usuń
  2. Witaj, to znowu ja (a raczej w końcu ja).
    Od ostatniego rozdziału nie wiem co powiedzieć. Naprawdę. Nie chodzi o to, że źle piszesz, ale no wiesz, mój światopogląd... Może kiedyś powiem coś więcej na ten temat.
    Lubię Lię. Wydaje się taka normalna w porównaniu do reszty rodziny: czepiająca się matka, Levi biorący "ślub", Teddy kłamca... właśnie, apropo Tedsa, ciężko mi uwierzyć, że w tym rozdziale zdobył się na szczerość. Teddy i szczerość, sorry ale to do siebie nie pasuje xDD
    To wszystko na dziś :))
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eh, mam nadzieję, że twój światopogląd nieco się przejaśni, biorąc pod uwagę o czym są dwie z historii, które czytasz XDD
      Co do Lii, ta rodzina potrzebowała kogoś, kto będzie trzymał ją kupie, ale czy aby na pewno jest taka normalna? :)) O tym przekonamy się później.
      A szczerość Tedsa... Raczej nie potrwa długo, spokojnie. To tylko krótki epizod. +zastanów się, czy rzeczywiście był szczery, a nie rzucał kolejnymi kłamstwami.
      Tobie też!

      Usuń