5 marca, 11 miesięcy
wcześniej
Otworzył
leniwie oczy, po czym natychmiast je zamknął, gdy uderzyło go oślepiające
światło słoneczne, sięgające pokoju zza okna. Kiedy zasypiał, granatowe zasłony
były zasunięte, żeby właśnie tego uniknąć z samego rana – widoku słońca i
świadomości, że nastał kolejny dzień, gotowy do zmarnowania.
Kilka razy
zamrugał, starając się pogodzić z szarą (i jakże olśniewającą) rzeczywistością.
Zerknął w bok,
gdzie powinien leżeć Dean, ale miejsce obok niego było puste. Dotknął materaca
w tamtym miejscu. Wciąż był ciepły od ciała starszego chłopaka, więc pewnie
wstał niedługo przed nim.
To wszystko
wciąż wydawało się mu całkowicie surrealistyczne, jakby pewnego dnia miał iść
spać i obudzić się, zanim do jego życia wkroczył Dean, kiedy jeszcze nie do
końca pogodził się z Cambridge, chociaż to była jego decyzja. Jakby wszystko
miało okazać się sennym marzeniem, które, jak tylko otworzyłby oczy, całkiem by
przepadło.
Ale to nie był
sen.
– Och,
obudziłeś się. – Dotarł do niego głos z drugiego końca pomieszczenia. Zwrócił
głowę w tamtym kierunku, a jego oczom ukazał się szatyn, opierający się o
framugę drzwi, ubrany w podniszczoną koszulkę nieznanego mu zespołu. W ręce
trzymał kubek parującej herbaty, a jej przyjemny zapach szybko doleciał do
Teddy’ego. – Zrobiłem ci coś do picia.
– Hej –
odpowiedział mu, powoli siadając. Odebrał napój od Deana i upił niewielki łyk.
– Nie musiałeś.
Dean usiadł na
łóżku i delikatnym ruchem objął Teddy’ego w pasie, zbliżając go tym do siebie.
– Ale chciałem.
– Umilkł na chwilę, pozwalając Teddy’emu w tym czasie napawać się smakiem
przygotowanej przez niego herbaty. – Mam dwa pytania.
– Jakie?
Powinienem zacząć się obawiać? Bo się obawiam. To coś złego, prawda? Czekaj –
zastanowił się chwilę – „Żadna wiadomość
nie jest ani tak dobra, ani tak zła, jak się z początku wydaje. Żadna
wiadomość nie jest ani tak dobra, ani tak zła, jak się z początku wydaje.”
Szatyn pokręcił
głową.
– To nic złego.
Chcę tylko wiedzieć jak długo planujesz tu koczować?
Teddy wbił
wzrok w herbatę, jasnobrązowy napój z mlekiem. Przez ostatnie kilka dni spędzał
w mieszkaniu Deana więcej czasu niż u siebie, chcąc za wszelką cenę uniknąć
spotkania z matką i ciągłych pytań siostry dotyczących szczegółów jego związku.
W zeszłym
miesiącu nie powiedział matce o tym, dokąd się wybiera ani że w ogóle gdzieś
jedzie, a ta zdawała się wcale tym nie interesować. Nie wysłała mu ani jednej
wiadomości, nie zadzwoniła, całkowicie go zignorowała i jego zniknięcie.
Dopiero gdy wrócił, powitała go pytaniem, gdzie był, kiedy potrzebowała jego
pomocy w załatwieniu jednej sprawy w mieście. A on znów skłamał, mówiąc, że
odwiedzał Annie.
– Nie zauważy,
że mnie nie ma, dopóki nie będzie czegoś potrzebowała. Przyzwyczaiłem się –
mruknął. Nie miał zamiaru długo ciągnąć tego tematu. Nagle przyszła mu do głowy
pewna myśl. – Przeszkadzam ci, siedząc tutaj? Jeśli o to chodzi, to się
wyniosę, nie ma problemu.
– Nie, nie. To
nie tak – zaprzeczył tamten szybko. – Możesz tu być jak długo tylko ci się
podoba… Ale powinieneś wrócić do domu. Lia zaczyna się o ciebie martwić.
– Porozmawiam z
nią. A drugie pytanie?
Dłoń Deana
wędrowała w górę i w dół po nagich plecach Teddy’ego, a z każdym ruchem po
ciele Azjaty rozchodziło się przyjemne ciepło.
– Myślałem,
żeby poznać cię z moim najlepszym kumplem, Sebastianem. Za kilka tygodni
przyjeżdża do Luton. Co ty na to?
11
marca
Prowadzili
zażartą dyskusję na temat filmu Grimsby, gdy
wychodzili z kina z projekcji tej właśnie produkcji. Jemu się podobało, jej nie
całkiem.
– Po Marku
Strongu w obsadzie spodziewałam się czegoś dużo lepszego – żąchnęła się,
krzyżując ramiona. – A żarty… żenujące, naprawdę. Naprawdę ci się podobał?
– Tak, Annie,
podobał mi się. Może i uważałaś mnie za młodego geniusza, ale lubię filmy,
które nie wymagają zbyt wiele myślenia. Tym bardziej, że parodiują Bonda,
perfekcja. Ma ode mnie osiem gwiazdek na IMDb.
Spojrzała na
niego, jakby wyrosła mu para czółek i trąba. Nie potrafiła nawet słowami
wyrazić jak bardzo się z nim nie zgadzała, ale wolała go nie podburzać. Przez
kilkanaście lat ich znajomości zdążyła nauczyć się jednego – nigdy nie obrażać
filmów, które lubi, ponieważ będzie później przez pół miesiąca łazić za tobą,
próbując dowieść tego, że film był dobry i to on miał rację.
– Nie zdążyłam
wcześniej zapytać… Co u ciebie, Teddy?
Zastanawiał
się, jak wiele mógł jej powiedzieć. Jeśli mógłby mieć jeszcze kiedyś choćby
niewielką szansę na zdobycie jej serca, lepiej było zachować swój związek w
tajemnicy przed nią. Ale z drugiej strony, zgodził się na niego głównie z jej
powodu, żeby uczucie wygasło i zostało zastąpione innym, nawet jeśli nie było
ono całkowicie szczere.
– Dylan niczego
ci nie powiedział? – zapytał, żeby się upewnić.
Spojrzała na
niego ze zmarszczonymi brwiami.
– O czym miałby
mi powiedzieć?
Błąd. Zakładał,
że z blondyna jest większa papla i że już pewnie zdążył o wszystkim jej
powiedzieć. A tu zaskoczenie, rzeczywiście mógł ufać Dylanowi… chyba że Annie
nie mówiła mu całej prawdy. Tak czy inaczej, teraz musiał mówić.
Zresztą,
odstawiał całą tą szopkę od kilku miesięcy głównie, żeby o niej zapomnieć.
Dlaczego w takim razie miałby jej nie mówić?
– Spotykam się
z kimś – wyznał, chowając ręce w kieszeniach grubej granatowej kurtki. – „Mężczyzna zakochuje się tak, jakby spadał ze
schodów: to po prostu wypadek.”
Jak tylko
dotarło do niej, co powiedział, chwyciła go za ramię i zmusiła do zatrzymania
się. Wpatrywała się w niego wyczekująco. Spodziewał się, że tak właśnie się to
skończy, zrobiło mu się nawet cieplej na sercu, wiedząc, że miał co do niej
rację. A teraz nie da mu spokoju, dopóki jej wszystkiego nie opowie.
– Pamiętasz jak
byliśmy razem szukać prezentu dla Dylana? I potem poszliśmy na lody? – Poczekał
na jej potwierdzenie, po czym kontynuował: – A pamiętasz może gościa, który tam
pracował? Wszyscy się nim zachwycali. – Znów czekał na jakąś reakcję, ale ona
stała cicho, pozwalając mu mówić. – Pojawił się na chwilę podczas Sylwestra,
pewnie go nie zauważyłaś. I właśnie wtedy się zaczęło. Ma na imię Dean i jest
świetny, naprawdę. Jest też moim chłopakiem… To słowo wciąż brzmi okropnie.
Skupił się na
jej twarzy, próbując z niej wyczytać, jak czuje się z tym, co jej powiedział.
Kilka razy zamrugała swoimi długimi rzęsami, wpatrując się gdzieś w przestrzeń.
Podążył za jej wzrokiem.
Było już dość
późno. Film skończył się niedługo przed północą. Na granatowym niebie świeciło kilka
jasnych gwiazdek, a księżyc układał się w kształt sierpa, podobnego do tego z
logo DreamWorks, ukazującego się na początku wszystkich jego ulubionych filmów.
– To świetnie,
Teddy. Jeśli jesteś szczęśliwy, to ja też – odezwała się w końcu. Uśmiechała
się do niego ciepło. – Musisz nas poznać. Powinnam spotkać chłopaka swojego kumpla,
prawda? – zaśmiała się.
– Właściwie,
mogłabyś pomóc mi z prezentem dla niego. Ma urodziny pod koniec miesiąca.
16
marca
Przeglądał
zdjęcia domu, które wysłał mu wcześniej Levi. Już wprowadził się do mieszkania
w Doncaster i tam zadomowił. Mimo, że poprzednimi właścicielami byli ich
dziadkowie, nieczęsto ich tam odwiedzali. Teddy w ciągu całego swojego życia
był tam tylko dwa razy, z czego jeden, kiedy miał zaledwie dwa lata.
Ich rodzice nie
utrzymywali bliskich kontaktów z resztą rodziny. Tym samym, oni także nie mieli
szansy bliżej poznać swoich krewnych. Levi odziedziczył dom po ludziach,
których prawie wcale nie znał.
Dom znajdował
się blisko lasu. Duża posiadłość pełna była różnego rodzaju roślinności, od
pospolitych kwiatów do takich, które normalnie nie powinny nawet wyrosnąć w tej
części świata. Między roślinami poustawiane zostały rzeźby – kilka krasnali
ogrodowych i podobnych figurek.
Naciskał tylko prawą
strzałkę na klawiaturze, oglądając kolejne zdjęcia. Na ostatnim, przed domem,
stali Tina i Levi w głupich pozach, wskazując dłońmi na budynek. Dwupiętrowy
dom od lat stał pomalowany na jasnoszary kolor, a wielkie ozdobne okna
dostarczały ilości słońca, która starczyłaby na załadowanie kilkunastu baterii
słonecznych. Wyglądało to bardziej na posiadłość ludzi z wyższych sfer, a nie
zwykłej rodziny Moonów, która wyemigrowała do Brytanii kilkadziesiąt lat temu.
– Co oglądasz?
– zapytała wesoło jego siostra, przysiadając się obok.
Skinął głową na
laptopa.
– Levi przysłał
zdjęcia – wyjaśnił. – Odwiedzałaś go już w nowym domu?
– Na razie wolę
trzymać się z dala od Leviego i jego ukochanej Tiny. Boję się, że jeśli się do
nich zbliżę, to się zdenerwuję i go pobiję, a ona pobije mnie. Tego wolałabym
uniknąć. Tina jest wysoko na liście osób, których nie znoszę, a Levi niedawno
zajął miejsce obok niej. – Skrzywiła się, a on wcale się jej nie dziwił. Miał
podobne uczucia, co do brata i jego nowej żony.
Pozwolił jej
przejąć urządzenie, żeby sama obejrzała fotografie. Nie wyglądała na
zainteresowaną, ani trochę.
– Coraz mniej
czasu spędzasz w domu. Co się dzieje? – spytała, zmieniając temat. Nawet na
niego nie spojrzała.
– Nic się nie
dzieje. Po prostu byłem trochę zajęty – odpowiedział wymijająco. – Wszystko
jest w porządku.
Ale ona
oczywiście nie pozwoli mu tak szybko uniknąć rozmowy.
– A jak tam
miłość twojego życia?
– On nie jest…
– Westchnął, wiedząc, że powtarzanie tych samych słów po raz setny jest
bezcelowe. I tak wciąż będzie zadawała to pytanie. – Ma się świetnie, jak
zawsze. Niedawno zaczął pracę w zoologicznym. Musi być miło pracować, kiedy
obok masz puchate zwierzaki, gotowe do pogłaskania.
– W którym
zoologicznym? – dopytywała. – Może sprawię sobie zwierzaka…
Jego siostra
odwiedzająca Deana w pracy była ostatnim, czego w tej chwili potrzebował.
Pewnie chciała zrobić wywiad i dowiedzieć się wszystkiego o jego chłopaku. Nie
chciał, by dręczyła go swoimi ciekawskimi pytaniami.
– Nie pamiętam
nazwy – skłamał. Dobrze wiedział, jak nazywa się sklep, gdzie się znajduje i
jakie były godziny pracy Deana. Wiedział wszystko, co było mu potrzebne, ale
wolał tego nie zdradzać siostrze, obawiając się wyniku jej wtrącania się. – Chyba
zaczynała się od słowa ‘Pet’, ale nie jestem pewien.
– Zdajesz sobie
sprawę z tego, że większość nazw sklepów zoologicznych zaczyna się od słowa ‘Pet’?
Oczywiście, że
o tym wiedział. Powiedział to tylko po to, żeby na tym się skupiła. Tak naprawdę,
nie miała w nazwie tego słowa, ale ona nie musiała o tym wiedzieć. W samym
Luton znajdowało się około piętnastu sklepów zoologicznych, zanim uda jej się znaleźć
odpowiedni, zdąży minąć trochę czasu.
– Naprawdę nie
pamiętam.
– Znajdę go,
możesz być o to spokojny.
Rzucił jej
ostrzegające spojrzenie.
– Trzymaj się
od niego z daleka.
25
marca
Nadszedł dzień, na którego wszyscy z
niecierpliwością wyczekiwali. A wszyscy to jedynie Teddy i Myosotis. Dwudziesty
piąty marca – dzień dwudziestych drugich urodzin Deana.
Gdyby nie
dowiedział się o tym od rodziców Deana, nawet nie znałby daty jego urodzin.
Dzięki nim był przygotowany. Miał prezent, pozytywne nastawienie i playlistę, w
której co drugą piosenką jest 22
Taylor Swift.
Jedynymi
zasadami, jakie otrzymał od Deana, dotyczącymi jego urodzin, były, że ma nie
spraszać gości i że mają spędzić ten czas u niego w domu, nigdzie indziej. Chętnie
na nie przystał. Sam również wolał spędzać czas we dwoje, nie w grupie.
Był piątek po
południu. Dean powinien być już po pracy i w drodze do domu.
Na stole czekał
mały truskawkowy torcik z jeszcze niezapalonymi świeczkami. Obok niego stał
opakowany w ozdobny papier karton z prezentem, na górze którego zawiązał wielką
kokardę. A jeszcze kawałek dalej był odtwarzacz muzyki, który Teddy przeniósł
tam z salonu. Podłączył do niego swój telefon i włączył odpowiednią playlistę. Nosiła
ona nazwę „Blackmoon”.
Jeszcze raz
sprawdził czy wszystko było gotowe. Odetchnął z ulgą, widząc, że mu się udało,
wszystko jest na swoim miejscu i teraz zostało mu tylko poczekać na pojawienie
się szatyna.
Czekając na
Deana, zaczął grać w grę jedną ręką, drugą głaskając kotkę. Siedziała mu na
kolanach, uniemożliwiając jakiekolwiek ruchy nogami. Kiedy przestawał ją na
chwilę głaskać, ta zaczynała miauczeć, domagając się dalszych pieszczot.
Wiedziała, że jeśli trochę pomiauczy, dostanie czego chce. Za bardzo ją
rozpieścili. Trafiła na zbyt dobrych rodziców.
Gra, którą się
zajmował, zdążyła uzależnić go w ciągu zaledwie kilku minut. Pokazała mu ją
Lia, którą szczerze za to teraz nienawidził, ponieważ nie potrafił się oderwać.
Zdawał sobie sprawę z tego, że gra jest kompletnie bezcelowa, a bossy do
pokonania wciąż się powtarzają, jedynie trochę silniejsze. Marnował czas,
przesuwając palcem z prawej na lewą, starając się uniknąć zabicia przez
asteroidę i jednocześnie zabić wszystkie nadlatujące potwory.
Był w trakcie
pokonywania piątego bossa, kiedy usłyszał dźwięk otwierających się drzwi.
Myosotis natychmiast zeskoczyła z jego kolan i pobiegła na swoich krótkich
łapkach w stronę źródła dźwięku. Czasem zachowywała się bardziej jak pies niż
jak kot, ale razem z Deanem uznawali to za urocze.
Czuł ogromną
potrzebę zakończenia rundy, osiągnięcia wyższego wyniku, ale nie mógł tego
zrobić. To był czas, który miał poświęcić Deanowi, nie jakiejś głupiej grze.
Wstał z
krzesełka, a następnie podszedł do stołu. Podpalił świeczki, starając się nie
przypalić sobie przy tym palców. Zaraz po tym włączył playlistę i po raz
pierwszy, i na pewno nie ostatni, tego dnia rozeszła się po mieszkaniu piosenka
przewodnia – 22.
Szybko poprawił
różową muszkę, dopasowaną do koszuli w jaśniejszym odcieniu. Dean będzie miał
jeszcze jedną kokardkę do rozwiązania. Przejrzał się w lustrze. Wszystko było
idealne, a on gotowy.
Odwrócił się do
stojącego kilka metrów za nim Deana. Srebrny naszyjnik z zawieszonym na nim
pierścieniem, zwykle schowany, wyróżniał się na tle czarnej koszulki. Przez
ramię miał przewieszoną ciemną torbę.
– Wszystkiego
najlepszego – wyszeptał, podchodząc bliżej i całując go przelotnie. –
Starzejesz się.
– Jesteś tylko
dwa lata młodszy ode mnie, dzieciaku.
Zignorował jego
uwagę. Podał Deanowi tort z palącymi się świeczkami, każąc sobie czegoś
zażyczyć. Spełnił jego polecenie. Pochylił się nad ciastem i zdmuchnął
świeczki. Teddy nie zapytał, czego sobie życzył, na wypadek, gdyby miało się
jeszcze nie spełnić.
– Nie wiem jak ty, ale ja czuję się na
dwadzieścia dwa lata – zanucił Dean, gdy zaczął się refren.
– A ja na osiemdziesiąt
pięć – mruknął Teddy, starając się ukryć uśmiech. – Chcesz zobaczyć swój super-duper
prezent?
– Zawsze jestem
chętny oglądać prezenty – odpowiedział tamten, a Teddy mógł przysiąc, że
usłyszał jeszcze po tym „Proszę, niech prezentem będziesz ty”, ale nie miał co
do tego całkowitej pewności.
Następnym, co
przekazał Deanowi był średniej wielkości pakunek. Przypatrywał się uważnie
szatynowi, gdy ten odrywał od niego papier tak, żeby jak najmniej przy tym
zniszczyć. Gdy w końcu uporał się z ozdobami, otworzył paczkę.
– Naprawdę,
Teddy? Naprawdę? – wyrzucił z siebie przez śmiech. Wyjął ze środka jasnobrązowego
pluszowego misia, wokół którego szyi zawiązana była cienka czerwona kokardka.
Kolejna. – Teddy, miś?
– Nie podoba ci
się? Ty dałeś mi niezapominajkę, ja dałem ci misia. „Dokądkolwiek pójdą i
cokolwiek im się zdarzy po drodze, mały chłopczyk i jego Miś będą zawsze bawić
się wesoło ze sobą w tym Zaczarowanym Miejscu na skraju Lasu” – powiedział
Teddy, spoglądając na kotkę. – Jeśli ci się nie podoba, to w kartonie jest
jeszcze prezent awaryjny.
Dean odłożył
misia na bok. Znów włożył dłoń do paczki, szukając w środku czegoś jeszcze.
Powoli wyciągnął nową, wciąż opakowaną w folię płytę 55 zespołu The Knocks,
której premiera odbyła się na początku tego miesiąca.
Wciąż mając
płytę w ręce, objął Teddy’ego ramieniem i przyciągnął do siebie. Oparł swoją
głowę o jego, napawając się tym, że był wyższy.
Stali tak przez
dłuższą chwilę, tylko się przytulając. Czerpali z tej chwili, ile tylko mogli.
– Mam tylko
nadzieję, że nie zostawisz mnie dla tej płyty – mruknął Teddy, odsuwając się o
dwa kroki.
– Wolę cię
zatrzymać, żebyś dawał mi więcej takich prezentów.
– Jesteś
głodny? – zapytał, pokazując na stojący na stole tort.
Teddy wziął dwa
talerze, ukroił równe kawałki tortu i położył je na naczyniach. Podał jeden z
talerzy Deanowi razem z łyżeczką, a drugi wziął dla siebie.
– Na tort
zawsze jest miejsce – rzucił Dean, zabierając się za jedzenie.
Teddy nabrał
kawałek ciasta na łyżeczkę i uniósł do ust. Zanim jednak zdążył chociażby
włożyć go do ust, po apartamencie rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi.
Rzucił się do
drzwi, chcąc wiedzieć, kto śmie im przerywać w takiej chwili. Może rodzice
Deana postanowili go odwiedzić, skoro on do nich nie pojechał? Albo Will znów
miał sprawę do załatwienia w Luton?
Otworzył drzwi,
ale na pierwszy rzut oka nie poznał osoby, która za nimi stała.
Wyglądający na
latynosa, z pewnością kilka lat starszy od niego, mężczyzna stał ze
skrzyżowanymi rękami i uniesionymi brwiami. Ciemnobrązowe włosy miał związane w
niedbałą kitkę, a w dłoni trzymał torbę z wystającym z niej kwiatkiem.
Dopiero po
chwili zastanowienia dotarło do niego, że mężczyzna znajdował się na kilku
fotografiach, porozwieszanych po mieszkaniu Deana.
– Deano jest w
środku? – zapytał, wychylając się, by zobaczyć korytarz za plecami Teddy’ego.
Najbardziej
zirytowało go to, że nawet się nie przywitał.
Nie był pewien
czy polubi Sebastiana.
Ja również nie jestem pewna, czy go polubię.
OdpowiedzUsuńWyobraziłam sobie, jak Dean mówi "Teddy, teddy bear?", uroczo. Świetny prezent. W ogóle nie widać po nich tej niezręczności, która była jeszcze rozdział temu, i to jest jeszcze bardziej urocze.
Opis gry, w którą gra Teds, jest podejrzanie znajoma. No dobra, wybuchłam niepohamowanym śmiechem, czytając to. Podziwiam, że odłożył grę, jak przyszedł Dean, to się nazywa poświęcenie.
Tyle się ostatnio działo, że już prawie zapomniałam o Levim i Tinie (a już na pewno zapomniałam, na czym oni stanęli, eh). A do następnego rozdziału to już kompletnie nic nie będę pamiętać, więc pisz szybciej, czy coś.
Relację Teddy'ego z matką mgliście kojarzę z pierwszych rozdziałów, ale nie sądziłam, że może nie zainteresować się swoim synem, gdy bez uprzedzenia znika na tydzień, poważnie.
Tęsknię za ziemniakami </3
Weny!
Nienawidzę tej gry z całego serca.
UsuńMeh, Levi i Tina. Najchętniej rozwaliłabym ich w katastrofie samolotu. W sumie, może tak zrobię. Przynajmniej byłoby mniej problematycznych ludzi.
Relacja Tedsa z matką jest skomplikowana. Wszystko jest skomplikowane.
Ziemniaki górą.
Wzajemnie!
Przetrwałam sooooo jest dobrze.
OdpowiedzUsuńKrasnale na podwórku to na prawdę okropny pomysł, mam nadzieję, że Levi się ich pozbędzie.
Taylor Swift, ehh. Chyba nie przepadam za nią tylko dlatego, że była kiedyś z Harrym xD moje directionowe serduszko jej nie popiera xDD
Czy do rana nie znudziła im się ta sama piosenka? XD
Cytat z Kubusia Puchatka, wcale bez podtekstu...
Nie wiem jaki będzie Sebcio w tej wersji historii, ale wciąż pamiętam tego poprzedniego i nie wiem czy się przyzwyczaję do tego nowego xd
No i w końcu mogę Ci wytknąć błąd! Nie ma ani słowa o ZIEMNIAKACH! KARYGODNE!
Dobranoc!
Lepiej, żeby w nocy ożyły i go zabiły. Przynajmniej wszyscy pozbyliby się problemu.
UsuńAle to Harry ją rzucił, ehh. Wystawił ją!! A ona na niego czekała na łódeczce. I to było takie przykre.
Raczej jej za dużo nie posłuchali przez niespodziewanego gościa.
Sebcio nadal jest świetny. Well, tym razem nie ma kretyńskiego brata. Ale o jego bracie gdzie indziej.
Branoc, ziemniaki na noc!