niedziela, 28 maja 2017

22

5 marca, 11 miesięcy wcześniej

Otworzył leniwie oczy, po czym natychmiast je zamknął, gdy uderzyło go oślepiające światło słoneczne, sięgające pokoju zza okna. Kiedy zasypiał, granatowe zasłony były zasunięte, żeby właśnie tego uniknąć z samego rana – widoku słońca i świadomości, że nastał kolejny dzień, gotowy do zmarnowania.
Kilka razy zamrugał, starając się pogodzić z szarą (i jakże olśniewającą) rzeczywistością.
Zerknął w bok, gdzie powinien leżeć Dean, ale miejsce obok niego było puste. Dotknął materaca w tamtym miejscu. Wciąż był ciepły od ciała starszego chłopaka, więc pewnie wstał niedługo przed nim.
To wszystko wciąż wydawało się mu całkowicie surrealistyczne, jakby pewnego dnia miał iść spać i obudzić się, zanim do jego życia wkroczył Dean, kiedy jeszcze nie do końca pogodził się z Cambridge, chociaż to była jego decyzja. Jakby wszystko miało okazać się sennym marzeniem, które, jak tylko otworzyłby oczy, całkiem by przepadło.
Ale to nie był sen.
– Och, obudziłeś się. – Dotarł do niego głos z drugiego końca pomieszczenia. Zwrócił głowę w tamtym kierunku, a jego oczom ukazał się szatyn, opierający się o framugę drzwi, ubrany w podniszczoną koszulkę nieznanego mu zespołu. W ręce trzymał kubek parującej herbaty, a jej przyjemny zapach szybko doleciał do Teddy’ego. – Zrobiłem ci coś do picia.
– Hej – odpowiedział mu, powoli siadając. Odebrał napój od Deana i upił niewielki łyk. – Nie musiałeś.
Dean usiadł na łóżku i delikatnym ruchem objął Teddy’ego w pasie, zbliżając go tym do siebie.
– Ale chciałem. – Umilkł na chwilę, pozwalając Teddy’emu w tym czasie napawać się smakiem przygotowanej przez niego herbaty. – Mam dwa pytania.
– Jakie? Powinienem zacząć się obawiać? Bo się obawiam. To coś złego, prawda? Czekaj – zastanowił się chwilę –  „Żadna wiadomość nie jest ani tak dobra, ani tak zła, jak się z początku wydaje. Żadna wiadomość nie jest ani tak dobra, ani tak zła, jak się z początku wydaje.”
Szatyn pokręcił głową.
– To nic złego. Chcę tylko wiedzieć jak długo planujesz tu koczować?
Teddy wbił wzrok w herbatę, jasnobrązowy napój z mlekiem. Przez ostatnie kilka dni spędzał w mieszkaniu Deana więcej czasu niż u siebie, chcąc za wszelką cenę uniknąć spotkania z matką i ciągłych pytań siostry dotyczących szczegółów jego związku.
W zeszłym miesiącu nie powiedział matce o tym, dokąd się wybiera ani że w ogóle gdzieś jedzie, a ta zdawała się wcale tym nie interesować. Nie wysłała mu ani jednej wiadomości, nie zadzwoniła, całkowicie go zignorowała i jego zniknięcie. Dopiero gdy wrócił, powitała go pytaniem, gdzie był, kiedy potrzebowała jego pomocy w załatwieniu jednej sprawy w mieście. A on znów skłamał, mówiąc, że odwiedzał Annie.
– Nie zauważy, że mnie nie ma, dopóki nie będzie czegoś potrzebowała. Przyzwyczaiłem się – mruknął. Nie miał zamiaru długo ciągnąć tego tematu. Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl. – Przeszkadzam ci, siedząc tutaj? Jeśli o to chodzi, to się wyniosę, nie ma problemu.
– Nie, nie. To nie tak – zaprzeczył tamten szybko. – Możesz tu być jak długo tylko ci się podoba… Ale powinieneś wrócić do domu. Lia zaczyna się o ciebie martwić.
– Porozmawiam z nią. A drugie pytanie?
Dłoń Deana wędrowała w górę i w dół po nagich plecach Teddy’ego, a z każdym ruchem po ciele Azjaty rozchodziło się przyjemne ciepło.
– Myślałem, żeby poznać cię z moim najlepszym kumplem, Sebastianem. Za kilka tygodni przyjeżdża do Luton. Co ty na to?

11 marca

Prowadzili zażartą dyskusję na temat filmu Grimsby, gdy wychodzili z kina z projekcji tej właśnie produkcji. Jemu się podobało, jej nie całkiem.
– Po Marku Strongu w obsadzie spodziewałam się czegoś dużo lepszego – żąchnęła się, krzyżując ramiona. – A żarty… żenujące, naprawdę. Naprawdę ci się podobał?
– Tak, Annie, podobał mi się. Może i uważałaś mnie za młodego geniusza, ale lubię filmy, które nie wymagają zbyt wiele myślenia. Tym bardziej, że parodiują Bonda, perfekcja. Ma ode mnie osiem gwiazdek na IMDb.
Spojrzała na niego, jakby wyrosła mu para czółek i trąba. Nie potrafiła nawet słowami wyrazić jak bardzo się z nim nie zgadzała, ale wolała go nie podburzać. Przez kilkanaście lat ich znajomości zdążyła nauczyć się jednego – nigdy nie obrażać filmów, które lubi, ponieważ będzie później przez pół miesiąca łazić za tobą, próbując dowieść tego, że film był dobry i to on miał rację.
– Nie zdążyłam wcześniej zapytać… Co u ciebie, Teddy?
Zastanawiał się, jak wiele mógł jej powiedzieć. Jeśli mógłby mieć jeszcze kiedyś choćby niewielką szansę na zdobycie jej serca, lepiej było zachować swój związek w tajemnicy przed nią. Ale z drugiej strony, zgodził się na niego głównie z jej powodu, żeby uczucie wygasło i zostało zastąpione innym, nawet jeśli nie było ono całkowicie szczere.
– Dylan niczego ci nie powiedział? – zapytał, żeby się upewnić.
Spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami.
– O czym miałby mi powiedzieć?
Błąd. Zakładał, że z blondyna jest większa papla i że już pewnie zdążył o wszystkim jej powiedzieć. A tu zaskoczenie, rzeczywiście mógł ufać Dylanowi… chyba że Annie nie mówiła mu całej prawdy. Tak czy inaczej, teraz musiał mówić.
Zresztą, odstawiał całą tą szopkę od kilku miesięcy głównie, żeby o niej zapomnieć. Dlaczego w takim razie miałby jej nie mówić?
– Spotykam się z kimś – wyznał, chowając ręce w kieszeniach grubej granatowej kurtki. –  „Mężczyzna zakochuje się tak, jakby spadał ze schodów: to po prostu wypadek.”
Jak tylko dotarło do niej, co powiedział, chwyciła go za ramię i zmusiła do zatrzymania się. Wpatrywała się w niego wyczekująco. Spodziewał się, że tak właśnie się to skończy, zrobiło mu się nawet cieplej na sercu, wiedząc, że miał co do niej rację. A teraz nie da mu spokoju, dopóki jej wszystkiego nie opowie.
– Pamiętasz jak byliśmy razem szukać prezentu dla Dylana? I potem poszliśmy na lody? – Poczekał na jej potwierdzenie, po czym kontynuował: – A pamiętasz może gościa, który tam pracował? Wszyscy się nim zachwycali. – Znów czekał na jakąś reakcję, ale ona stała cicho, pozwalając mu mówić. – Pojawił się na chwilę podczas Sylwestra, pewnie go nie zauważyłaś. I właśnie wtedy się zaczęło. Ma na imię Dean i jest świetny, naprawdę. Jest też moim chłopakiem… To słowo wciąż brzmi okropnie.
Skupił się na jej twarzy, próbując z niej wyczytać, jak czuje się z tym, co jej powiedział. Kilka razy zamrugała swoimi długimi rzęsami, wpatrując się gdzieś w przestrzeń. Podążył za jej wzrokiem.
Było już dość późno. Film skończył się niedługo przed północą. Na granatowym niebie świeciło kilka jasnych gwiazdek, a księżyc układał się w kształt sierpa, podobnego do tego z logo DreamWorks, ukazującego się na początku wszystkich jego ulubionych filmów.
– To świetnie, Teddy. Jeśli jesteś szczęśliwy, to ja też – odezwała się w końcu. Uśmiechała się do niego ciepło. – Musisz nas poznać. Powinnam spotkać chłopaka swojego kumpla, prawda? – zaśmiała się.
– Właściwie, mogłabyś pomóc mi z prezentem dla niego. Ma urodziny pod koniec miesiąca.

16 marca

Przeglądał zdjęcia domu, które wysłał mu wcześniej Levi. Już wprowadził się do mieszkania w Doncaster i tam zadomowił. Mimo, że poprzednimi właścicielami byli ich dziadkowie, nieczęsto ich tam odwiedzali. Teddy w ciągu całego swojego życia był tam tylko dwa razy, z czego jeden, kiedy miał zaledwie dwa lata.
Ich rodzice nie utrzymywali bliskich kontaktów z resztą rodziny. Tym samym, oni także nie mieli szansy bliżej poznać swoich krewnych. Levi odziedziczył dom po ludziach, których prawie wcale nie znał.
Dom znajdował się blisko lasu. Duża posiadłość pełna była różnego rodzaju roślinności, od pospolitych kwiatów do takich, które normalnie nie powinny nawet wyrosnąć w tej części świata. Między roślinami poustawiane zostały rzeźby – kilka krasnali ogrodowych i podobnych figurek.
Naciskał tylko prawą strzałkę na klawiaturze, oglądając kolejne zdjęcia. Na ostatnim, przed domem, stali Tina i Levi w głupich pozach, wskazując dłońmi na budynek. Dwupiętrowy dom od lat stał pomalowany na jasnoszary kolor, a wielkie ozdobne okna dostarczały ilości słońca, która starczyłaby na załadowanie kilkunastu baterii słonecznych. Wyglądało to bardziej na posiadłość ludzi z wyższych sfer, a nie zwykłej rodziny Moonów, która wyemigrowała do Brytanii kilkadziesiąt lat temu.
– Co oglądasz? – zapytała wesoło jego siostra, przysiadając się obok.
Skinął głową na laptopa.
– Levi przysłał zdjęcia – wyjaśnił. – Odwiedzałaś go już w nowym domu?
– Na razie wolę trzymać się z dala od Leviego i jego ukochanej Tiny. Boję się, że jeśli się do nich zbliżę, to się zdenerwuję i go pobiję, a ona pobije mnie. Tego wolałabym uniknąć. Tina jest wysoko na liście osób, których nie znoszę, a Levi niedawno zajął miejsce obok niej. – Skrzywiła się, a on wcale się jej nie dziwił. Miał podobne uczucia, co do brata i jego nowej żony.
Pozwolił jej przejąć urządzenie, żeby sama obejrzała fotografie. Nie wyglądała na zainteresowaną, ani trochę.
– Coraz mniej czasu spędzasz w domu. Co się dzieje? – spytała, zmieniając temat. Nawet na niego nie spojrzała.
– Nic się nie dzieje. Po prostu byłem trochę zajęty – odpowiedział wymijająco. – Wszystko jest w porządku.
Ale ona oczywiście nie pozwoli mu tak szybko uniknąć rozmowy.
– A jak tam miłość twojego życia?
– On nie jest… – Westchnął, wiedząc, że powtarzanie tych samych słów po raz setny jest bezcelowe. I tak wciąż będzie zadawała to pytanie. – Ma się świetnie, jak zawsze. Niedawno zaczął pracę w zoologicznym. Musi być miło pracować, kiedy obok masz puchate zwierzaki, gotowe do pogłaskania.
– W którym zoologicznym? – dopytywała. – Może sprawię sobie zwierzaka…
Jego siostra odwiedzająca Deana w pracy była ostatnim, czego w tej chwili potrzebował. Pewnie chciała zrobić wywiad i dowiedzieć się wszystkiego o jego chłopaku. Nie chciał, by dręczyła go swoimi ciekawskimi pytaniami.
– Nie pamiętam nazwy – skłamał. Dobrze wiedział, jak nazywa się sklep, gdzie się znajduje i jakie były godziny pracy Deana. Wiedział wszystko, co było mu potrzebne, ale wolał tego nie zdradzać siostrze, obawiając się wyniku jej wtrącania się. – Chyba zaczynała się od słowa ‘Pet’, ale nie jestem pewien.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że większość nazw sklepów zoologicznych zaczyna się od słowa ‘Pet’?
Oczywiście, że o tym wiedział. Powiedział to tylko po to, żeby na tym się skupiła. Tak naprawdę, nie miała w nazwie tego słowa, ale ona nie musiała o tym wiedzieć. W samym Luton znajdowało się około piętnastu sklepów zoologicznych, zanim uda jej się znaleźć odpowiedni, zdąży minąć trochę czasu.
– Naprawdę nie pamiętam.
– Znajdę go, możesz być o to spokojny.
Rzucił jej ostrzegające spojrzenie.
– Trzymaj się od niego z daleka.

25 marca

 Nadszedł dzień, na którego wszyscy z niecierpliwością wyczekiwali. A wszyscy to jedynie Teddy i Myosotis. Dwudziesty piąty marca – dzień dwudziestych drugich urodzin Deana.
Gdyby nie dowiedział się o tym od rodziców Deana, nawet nie znałby daty jego urodzin. Dzięki nim był przygotowany. Miał prezent, pozytywne nastawienie i playlistę, w której co drugą piosenką jest 22 Taylor Swift.
Jedynymi zasadami, jakie otrzymał od Deana, dotyczącymi jego urodzin, były, że ma nie spraszać gości i że mają spędzić ten czas u niego w domu, nigdzie indziej. Chętnie na nie przystał. Sam również wolał spędzać czas we dwoje, nie w grupie.
Był piątek po południu. Dean powinien być już po pracy i w drodze do domu.
Na stole czekał mały truskawkowy torcik z jeszcze niezapalonymi świeczkami. Obok niego stał opakowany w ozdobny papier karton z prezentem, na górze którego zawiązał wielką kokardę. A jeszcze kawałek dalej był odtwarzacz muzyki, który Teddy przeniósł tam z salonu. Podłączył do niego swój telefon i włączył odpowiednią playlistę. Nosiła ona nazwę „Blackmoon”.
Jeszcze raz sprawdził czy wszystko było gotowe. Odetchnął z ulgą, widząc, że mu się udało, wszystko jest na swoim miejscu i teraz zostało mu tylko poczekać na pojawienie się szatyna.
Czekając na Deana, zaczął grać w grę jedną ręką, drugą głaskając kotkę. Siedziała mu na kolanach, uniemożliwiając jakiekolwiek ruchy nogami. Kiedy przestawał ją na chwilę głaskać, ta zaczynała miauczeć, domagając się dalszych pieszczot. Wiedziała, że jeśli trochę pomiauczy, dostanie czego chce. Za bardzo ją rozpieścili. Trafiła na zbyt dobrych rodziców.
Gra, którą się zajmował, zdążyła uzależnić go w ciągu zaledwie kilku minut. Pokazała mu ją Lia, którą szczerze za to teraz nienawidził, ponieważ nie potrafił się oderwać. Zdawał sobie sprawę z tego, że gra jest kompletnie bezcelowa, a bossy do pokonania wciąż się powtarzają, jedynie trochę silniejsze. Marnował czas, przesuwając palcem z prawej na lewą, starając się uniknąć zabicia przez asteroidę i jednocześnie zabić wszystkie nadlatujące potwory.
Był w trakcie pokonywania piątego bossa, kiedy usłyszał dźwięk otwierających się drzwi. Myosotis natychmiast zeskoczyła z jego kolan i pobiegła na swoich krótkich łapkach w stronę źródła dźwięku. Czasem zachowywała się bardziej jak pies niż jak kot, ale razem z Deanem uznawali to za urocze.
Czuł ogromną potrzebę zakończenia rundy, osiągnięcia wyższego wyniku, ale nie mógł tego zrobić. To był czas, który miał poświęcić Deanowi, nie jakiejś głupiej grze.
Wstał z krzesełka, a następnie podszedł do stołu. Podpalił świeczki, starając się nie przypalić sobie przy tym palców. Zaraz po tym włączył playlistę i po raz pierwszy, i na pewno nie ostatni, tego dnia rozeszła się po mieszkaniu piosenka przewodnia – 22.
Szybko poprawił różową muszkę, dopasowaną do koszuli w jaśniejszym odcieniu. Dean będzie miał jeszcze jedną kokardkę do rozwiązania. Przejrzał się w lustrze. Wszystko było idealne, a on gotowy.
Odwrócił się do stojącego kilka metrów za nim Deana. Srebrny naszyjnik z zawieszonym na nim pierścieniem, zwykle schowany, wyróżniał się na tle czarnej koszulki. Przez ramię miał przewieszoną ciemną torbę.
– Wszystkiego najlepszego – wyszeptał, podchodząc bliżej i całując go przelotnie. – Starzejesz się.
– Jesteś tylko dwa lata młodszy ode mnie, dzieciaku.
Zignorował jego uwagę. Podał Deanowi tort z palącymi się świeczkami, każąc sobie czegoś zażyczyć. Spełnił jego polecenie. Pochylił się nad ciastem i zdmuchnął świeczki. Teddy nie zapytał, czego sobie życzył, na wypadek, gdyby miało się jeszcze nie spełnić.
Nie wiem jak ty, ale ja czuję się na dwadzieścia dwa lata – zanucił Dean, gdy zaczął się refren.
– A ja na osiemdziesiąt pięć – mruknął Teddy, starając się ukryć uśmiech. – Chcesz zobaczyć swój super-duper prezent?
– Zawsze jestem chętny oglądać prezenty – odpowiedział tamten, a Teddy mógł przysiąc, że usłyszał jeszcze po tym „Proszę, niech prezentem będziesz ty”, ale nie miał co do tego całkowitej pewności.
Następnym, co przekazał Deanowi był średniej wielkości pakunek. Przypatrywał się uważnie szatynowi, gdy ten odrywał od niego papier tak, żeby jak najmniej przy tym zniszczyć. Gdy w końcu uporał się z ozdobami, otworzył paczkę.
– Naprawdę, Teddy? Naprawdę? – wyrzucił z siebie przez śmiech. Wyjął ze środka jasnobrązowego pluszowego misia, wokół którego szyi zawiązana była cienka czerwona kokardka. Kolejna. – Teddy, miś?
– Nie podoba ci się? Ty dałeś mi niezapominajkę, ja dałem ci misia. „Dokądkolwiek pójdą i cokolwiek im się zdarzy po drodze, mały chłopczyk i jego Miś będą zawsze bawić się wesoło ze sobą w tym Zaczarowanym Miejscu na skraju Lasu” – powiedział Teddy, spoglądając na kotkę. – Jeśli ci się nie podoba, to w kartonie jest jeszcze prezent awaryjny.
Dean odłożył misia na bok. Znów włożył dłoń do paczki, szukając w środku czegoś jeszcze. Powoli wyciągnął nową, wciąż opakowaną w folię płytę 55 zespołu The Knocks, której premiera odbyła się na początku tego miesiąca.
Wciąż mając płytę w ręce, objął Teddy’ego ramieniem i przyciągnął do siebie. Oparł swoją głowę o jego, napawając się tym, że był wyższy.
Stali tak przez dłuższą chwilę, tylko się przytulając. Czerpali z tej chwili, ile tylko mogli.
– Mam tylko nadzieję, że nie zostawisz mnie dla tej płyty – mruknął Teddy, odsuwając się o dwa kroki.
– Wolę cię zatrzymać, żebyś dawał mi więcej takich prezentów.
– Jesteś głodny? – zapytał, pokazując na stojący na stole tort.
Teddy wziął dwa talerze, ukroił równe kawałki tortu i położył je na naczyniach. Podał jeden z talerzy Deanowi razem z łyżeczką, a drugi wziął dla siebie.
– Na tort zawsze jest miejsce – rzucił Dean, zabierając się za jedzenie.
Teddy nabrał kawałek ciasta na łyżeczkę i uniósł do ust. Zanim jednak zdążył chociażby włożyć go do ust, po apartamencie rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi.
Rzucił się do drzwi, chcąc wiedzieć, kto śmie im przerywać w takiej chwili. Może rodzice Deana postanowili go odwiedzić, skoro on do nich nie pojechał? Albo Will znów miał sprawę do załatwienia w Luton?
Otworzył drzwi, ale na pierwszy rzut oka nie poznał osoby, która za nimi stała.
Wyglądający na latynosa, z pewnością kilka lat starszy od niego, mężczyzna stał ze skrzyżowanymi rękami i uniesionymi brwiami. Ciemnobrązowe włosy miał związane w niedbałą kitkę, a w dłoni trzymał torbę z wystającym z niej kwiatkiem.
Dopiero po chwili zastanowienia dotarło do niego, że mężczyzna znajdował się na kilku fotografiach, porozwieszanych po mieszkaniu Deana.
– Deano jest w środku? – zapytał, wychylając się, by zobaczyć korytarz za plecami Teddy’ego.
Najbardziej zirytowało go to, że nawet się nie przywitał.
Nie był pewien czy polubi Sebastiana. 

4 komentarze:

  1. Ja również nie jestem pewna, czy go polubię.
    Wyobraziłam sobie, jak Dean mówi "Teddy, teddy bear?", uroczo. Świetny prezent. W ogóle nie widać po nich tej niezręczności, która była jeszcze rozdział temu, i to jest jeszcze bardziej urocze.
    Opis gry, w którą gra Teds, jest podejrzanie znajoma. No dobra, wybuchłam niepohamowanym śmiechem, czytając to. Podziwiam, że odłożył grę, jak przyszedł Dean, to się nazywa poświęcenie.
    Tyle się ostatnio działo, że już prawie zapomniałam o Levim i Tinie (a już na pewno zapomniałam, na czym oni stanęli, eh). A do następnego rozdziału to już kompletnie nic nie będę pamiętać, więc pisz szybciej, czy coś.
    Relację Teddy'ego z matką mgliście kojarzę z pierwszych rozdziałów, ale nie sądziłam, że może nie zainteresować się swoim synem, gdy bez uprzedzenia znika na tydzień, poważnie.
    Tęsknię za ziemniakami </3
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nienawidzę tej gry z całego serca.
      Meh, Levi i Tina. Najchętniej rozwaliłabym ich w katastrofie samolotu. W sumie, może tak zrobię. Przynajmniej byłoby mniej problematycznych ludzi.
      Relacja Tedsa z matką jest skomplikowana. Wszystko jest skomplikowane.
      Ziemniaki górą.
      Wzajemnie!

      Usuń
  2. Przetrwałam sooooo jest dobrze.
    Krasnale na podwórku to na prawdę okropny pomysł, mam nadzieję, że Levi się ich pozbędzie.
    Taylor Swift, ehh. Chyba nie przepadam za nią tylko dlatego, że była kiedyś z Harrym xD moje directionowe serduszko jej nie popiera xDD
    Czy do rana nie znudziła im się ta sama piosenka? XD
    Cytat z Kubusia Puchatka, wcale bez podtekstu...
    Nie wiem jaki będzie Sebcio w tej wersji historii, ale wciąż pamiętam tego poprzedniego i nie wiem czy się przyzwyczaję do tego nowego xd
    No i w końcu mogę Ci wytknąć błąd! Nie ma ani słowa o ZIEMNIAKACH! KARYGODNE!
    Dobranoc!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lepiej, żeby w nocy ożyły i go zabiły. Przynajmniej wszyscy pozbyliby się problemu.
      Ale to Harry ją rzucił, ehh. Wystawił ją!! A ona na niego czekała na łódeczce. I to było takie przykre.
      Raczej jej za dużo nie posłuchali przez niespodziewanego gościa.
      Sebcio nadal jest świetny. Well, tym razem nie ma kretyńskiego brata. Ale o jego bracie gdzie indziej.
      Branoc, ziemniaki na noc!

      Usuń