niedziela, 7 maja 2017

Tydzień Pierwszych Razów

Ostrzeżenie! Niektóre światopoglądy mogą mieć problem z przeżyciem tego rozdziału.

13 lutego, rok wcześniej

Nie sądził, że wróci do tego miejsca po zaledwie czterech latach, nawet jeśli chodziło o odwiedzenie kogoś. Po dziesięciu latach, może, gdyby zdecydowali się zrobić spotkanie absolwentów.
Wysiadł z samochodu, przyglądając się murom Akademii Manchesteru. Jak na połowę zimy, pogoda dopisywała. Słońce świeciło, ogrzewając uczniów rozpoczynających semestr letni, śniegu w tym roku nie spadło prawie wcale.
– Idziesz ze mną? – zapytał wciąż siedzącego w środku Teddy’ego.
– Będzie lepiej, jeśli tu poczekam. Pewnie musisz obgadać kilka spraw z Willem, nie chcę wam przeszkadzać.
Obejrzał się za siebie i rozejrzał. Byli jedynymi ludźmi na parkingu, poza nimi stały tam tylko samochody.
– Okej, skoro tak uważasz. Postaram się wrócić jak najszybciej.
Wziął z tylnego siedzenia niewielką paczkę, podpisaną nazwiskiem Willa, ale zamiast adresu do niego, zapisany został ten do mieszkania Deana. Z tekturowego kartonu przez niewielką dziurę, spowodowaną zabawą Myosotis, wystawał strzępek różowego materiału. Był gruby, a jednocześnie miękki w dotyku, taki jak ten używany do produkcji pluszaków.
Trzymając przedmiot w dłoniach i czując jego wagę, mógł stwierdzić, że w środku musi kryć się coś więcej niż tylko materiał, ale nie chciał naruszać prywatności Willa, co jak się domyślał, zrobili jego rodzice, skoro zamiast zamawiać do siebie do domu, wysyła paczki do niego.
Zostawił Teddy’ego, grającego w grę na telefonie i ruszył do bramy. W Akademii przykładali dużą wagę do ochrony swoich uczniów. Nawet w weekendy, gdy przyjeżdżali rodzice i niektórzy uczniowie mieli pozwolenie na wyjście, bramy stały zamknięte. Po trawnikach przechadzali się ochroniarze uważnie pilnujący porządku.
Stanął przed budką, w której zasiadywał mężczyzna w średnim wieku, zajmujący się wpuszczaniem i wypuszczaniem ludzi.
Wyciągnął z kieszeni kurtki dowód, po czym pokazał go mężczyźnie. Facet kilka razy spoglądał to na dowód, to na niego, aż w końcu jego wzrok zatrzymał się na nim, a na twarz zawitał mu szeroki uśmiech.
– Dean! Co ty tu robisz? – zapytał nosowym głosem i dopiero wtedy Dean go poznał. Był ochroniarzem w Akademii już podczas jego pobytu i to właśnie on zajmował się jego wybrykami. Sympatyczny mężczyzna zwykle pomagał mu wyplątać się z problemów i dzięki niemu Dean uniknął wielu kar. Wychylił się nieco z budki, badawczo przyglądając się Deanowi. – Nie skończyłeś jakieś trzy czy cztery lata temu?
– Trzy, tak. Jestem w odwiedzinach. Muszę to przekazać – Uniósł wyżej paczkę, żeby mężczyzna mógł ją zobaczyć– Willowi… Um, Wilhemowi – poprawił się, wiedząc, że Willem nazywają go tylko członkowie rodziny – Hammondowi.
Mężczyzna chwilę się zastanowił, próbując przyporządkować sobie odpowiednią twarz do nazwiska.
– Ah, wiem. Hammond to dobry dzieciak – mruknął w zamyśleniu. Dean nie był pewien czy mówią o tym samym Hammondzie. – Już ci otwieram bramę.
Nacisnął jakiś przycisk, a wielka stalowa brama powoli się otwarła.
– Wszystko ci się dobrze układa, Dean? – usłyszał jeszcze pytanie, zanim zdążył ruszyć się z miejsca.
– Jest świetnie. Wreszcie mieszkam sam i mam do kogo wracać do domu. Ma na imię Myosotis. W moim życiu zdecydowanie brakowało kota. A jak u pana?
Tamten zaśmiał się, zdając sobie sprawę, że Dean mówi nie o dziewczynie, lecz o kotce.
– Tak jak zwykle. Ciągle ta sama robota, tylko dzieciaki się zmieniają. – Kątem oka zerknął na zegarek. – A teraz idź. Już prawie pora obiadu, wszyscy wyjdą z pokojów.
Posłuchał mężczyzny i wszedł na teren Akademii. Will miał na niego czekać w recepcji.
Szybkim krokiem udał się do odpowiedniego budynku, wciąż dobrze pamiętając plany wszystkich obiektów.
Jak tylko wszedł do środka, zauważył blond czuprynę Willa. Stał oparty o ladę, gawędząc z recepcjonistką.
– O, Victor. – Rozpromienił się, zauważając go, a raczej trzymaną przez niego paczkę. Dwoma susami znalazł się obok niego i odebrał mu pakunek. – Dzięki.
– Rodzice powiedzieli mi, że od dawna nie kazali ci do mnie jeździć. Tak bardzo lubisz mnie odwiedzać? Jesteś tam przynajmniej raz w miesiącu.
Willowi zrzedła mina.
– Miałbym się przyznać, że lubię jeździć do tej dziury? Wolałbym umrzeć. To gorsze niż myśl o tym, że to – Wskazał dłonią jedno z trofeów. Miało kształt ziemniaka i zostało pozłocone. Inskrypcja głosiła: „Dla Klubu Entuzjastów Ziemniaków za zajęcie pierwszego miejsca w konkursie rzeźbienia w ziemniakach” – jest najpopularniejszy klub od ponad dziesięciu lat.
– Nie doceniasz potęgi ziemniaków.

14 lutego

– Jakie mamy plany na ten tydzień?
Dean spojrzał na swoją listę rzeczy do zrobienia, którą sporządził wieczorem poprzedniego dnia.
– Moglibyśmy pójść w końcu na pierwszą randkę – odpowiedział mu z przekąsem. – To punkt numer jeden. Kolejne to pierwszy wspólny taniec i…
– Nie tańczę – wtrącił się Teddy. – „Ludzie dzielili się na tych, którzy potrafili tańczyć, i na tych, których ruchy przypominały raczej atak epilepsji alb pingwina na lodzie.” Należę do drugiej grupy.
Skreślił drugi punkt z listy.
– …Pierwsze wspólne zbudowanie fortu z poduszek i koców, pierwsze wspólne przygotowywanie jedzenia… – wymieniał dalej.
– Czy na tej liście są tylko „pierwsze”?
– Nie bez powodu nazywa się Listą Pierwszych Razów. Przynajmniej mamy już za sobą pierwszy pocałunek, to ułatwia sprawę.
Podał Teddy’emu listę, by ten mógł przejrzeć, co na niej zapisał. Znalazły się tam dwadzieścia trzy pierwsze razy, które mieli do zaliczenia w ciągu tego tygodnia.
– Reszta jest w porządku. Jest niewielka szansa, że nam się uda. Niewielka, ale jest.
Do pomieszczenia, w którym siedzieli wszedł ojciec Deana ubrany w czarny garnitur. W dłoni trzymał bukiet tulipanów. Stanął przed Teddy’m i Deanem i zapytał:
– Myślicie, że spodobają się Andrei? – Pokazał im bukiet z kwiatami.
– Są w porządku – odpowiedział Dean obojętnie. – Gdzie ją zabierasz?
Arthur miał dużo na głowie, przechodził przez wiele stresu związanego z byciem politykiem. Tego dnia, w walentynki, miał wolne i planował zabrać swoją żonę na randkę. Mimo wielu lat małżeństwa, wyglądał na zdenerwowanego, niepewny czy spodobają jej się kwiaty.
– Do jednej restauracji w centrum, nie pamiętam jej nazwy. Brzmiała jak nazwa jakiegoś lekarstwa… To nieistotne. Wy macie jakieś plany?
Odpowiedziały mu idealnie zsynchronizowane wzruszenia ramionami.
– Odhaczymy dwa z punktów – odezwał się w końcu Teddy. – Zrobimy coś do jedzenia i maraton filmowy.
Słysząc dwa ostatnie słowa Teddy’ego, Dean się ożywił.
– Teddy nigdy nie widział Gwiezdnych Wojen – powiedział to takim tonem, jakby była to najgorsza możliwa obelga.
Arthur uniósł brwi.
– Naprawdę, chłopcze? Niech moc będzie z tobą, mój syn nie da ci spokoju, dopóki nie obejrzycie wszystkich części.
– To prawda – dodał Dean, a Teddy zaczął myśleć nad sposobem na uniknięcie spędzenia nocy na oglądaniu siedmiu filmów.

16 lutego

Była to wyjątkowo ciepła noc. Na niebie jasno świecił pas gwiazd, którym przyglądali się dwaj chłopacy, siedzący na ławce za domem. Przykryli się grubym kocem ze świątecznymi wzorkami i trzymali blisko siebie, by ciepło nigdzie im nie uciekało.
– Teddy? – odezwał się cicho Dean, przerywając milczenie. Słysząc niewyraźny pomruk Teddy’ego, uznał, że go słucha i kontynuował: – Nie musisz tego robić, jeśli to nie to, czego chcesz. Mam na myśli… Jeśli już wiesz, że nic z tego nie będzie, możemy to zakończyć. Nie chcę, żebyś robił to wbrew sobie.
Teddy zakrył mu usta dłonią, uniemożliwiając dalszy wywód. Nie chciał tego słuchać. To, co robił i jakie miał zamiary to była tylko i wyłącznie jego sprawa, nie kogoś innego. A aktualnie do jego planów pasowało umawianie się.
– Chcę. Robię to, bo tego chcę. Gdyby coś mi się nie podobało, już dawno byś o tym wiedział.
– Jesteś pewien?
Chwilę odczekał z odpowiedzią, zastanawiając się nad tym, czy czegokolwiek był pewien.
– Całkowicie – powiedział. – Chodźmy do środka.
Odłożyli koc na bok i powolnie zwlekli się z ławki. Wejście do domu znajdywało się tylko trzy metry od nich, ale droga dłużyła im się tak, że czuli się, jakby było to pięć razy dalej.
Pierwszym, co zrobił Dean po wejściu do środka, było dotknięcie dłoni Teddy’ego, by sprawdzić czy nie jest zimna. To on nalegał, by wyszli na dwór, mówiąc, że jest dość ciepło jak na zimową noc.
– Zimne. Pytałem czy nie chcesz mojej kurtki, ale ty, że nie. Dlaczego nie powiedziałeś, że jest ci zimno?
– Mam już kurtkę – burknął Teddy, wyrywając swoją rękę. – Gdybym wziął jeszcze twoją, tobie byłoby zimno. Zresztą, tylko dłonie mi zmarzły.
Dean znów sięgnął dłońmi po dłonie Teddy’ego i zamknął je w mocnym uścisku. Chciał w ten sposób oddać mu część swojego ciepła.

18 lutego

Wracali do pokoju Deana z kolacji pożegnalnej, którą zorganizowała dla nich Andrea. Następnego dnia mieli wyjeżdżać, więc chciała odpowiednio się pożegnać. Wspólne jedzenie było najlepszym pożegnaniem.
Szatyn trzymał w dłoniach prezenty urodzinowe od niej i ojca – dwa bilety na zawody hokeja i sygnet, który był w ich rodzinie od ponad stu lat. Przechodził z pokolenia na pokolenie, a teraz nastała kolej Deana na przejęcie go.
Z Teddy’m również się pożegnali, mówiąc, że zawsze, kiedy Dean będzie do nich jechał, może odwiedzić ich razem z nim. Stał się częścią rodziny i czuł się w niej bardziej akceptowany niż w swojej własnej.
Będąc już w środku, mogli odetchnąć z ulgą. Koniec niezręcznych rozmów z rodzicami.
­Dean niezgrabnie zdjął z siebie koszulkę, a następnie spodnie. Rzucił je gdzieś w kąt, nie przykłada jat temu większej uwagi. Wsunął się pod ciepłą kołdrę, szczelnie się nią okrywając, ale tak, by wciąż było tam trochę miejsca dla Teddy’ego.
Azjata zgasił lampę. Pokój ogarnęła ciemność, w której połyskiwały jedynie światła latarni zza okna.
Pozostając w ubraniu, również wszedł pod kołdrę. Ułożył głowę wygodnie na poduszce, a jego oczy utkwiły w ledwo widocznym suficie.
– Czy wspominałem już, że masz wygodne łóżko? – zapytał Teddy, nagle rozbawiony.
– Za każdym razem, kiedy się na nie kładłeś.
– Jest wygodne.
Dean obrócił się na bok, podpierając się łokciem. Wpatrywał się w profil Teddy’ego z lekkim niedowierzeniem, że on nadal jest obok, że nie zniknął, a wszystko nie okazało się być tylko głupim snem.
Pochylił się do przodu i złożył krótki pocałunek na jego ustach, po czym od razu się odsunął.
– Wiesz, będziemy tu jeszcze niecały dzień. Co ty na to, żeby odwiedzić Canal Street? – zaproponował, chociaż wiedział, że odpowiedź będzie przecząca.
Canal Street była znanym punktem turystycznym w Manchesterze. Stanowiła centrum gejowskiej dzielnicy tego miasta. Dean domyślał się, że to raczej nie w tym stylu atrakcje Teddy chciałby zwiedzać, ale nie szkodziło spróbować.
– Następnym razem. Jestem zbyt wyczerpany, żeby robić cokolwiek przez najbliższy miesiąc – jęknął Teddy w poduszkę.
– Zapamiętam to.
Przypatrywał się jeszcze kilka chwil Teddy’emu, próbującemu zasnąć, aż w końcu sam zapadł w sen.

19 lutego

– Po co się tak odstawiamy?
Pakowali ostatnie rzeczy do samochodu, szykując się do wyjazdu. W samochodzie zaczynało brakować miejsca, a kiedy wyjeżdżali z Luton, mieli go pod dostatkiem. Podczas ich pobytu w Manchesterze, z dnia na dzień, miejsca robiło się coraz mniej, a bagażnik zapychał się pamiątkami i rzeczami, które i tak nie były im ani trochę potrzebne.
Oboje byli elegancko ubrani. W jasnych koszulach z dopasowanymi marynarkami nie pasowali do stojących w progu domu rodziców Deana, mających na sobie codzienne ubrania.
– Przy okazji zaliczymy pierwszą randkę – odpowiedział Dean, poprawiając Teddy’emu muszkę. – To jedyna rzecz, jakiej jeszcze nie odhaczyliśmy z listy pierwszych razów.
– Jesteś pewien? Chodzenie po muzeach i galeriach sztuki to nie randki? – żachnął się. Dean go zignorował, nawet na niego nie spoglądając. – Co będziemy robić?
Dean uniósł wzrok ku górze. Miał wszystko zaplanowane i dopracowane, zaczynając od planu A i kończąc na planie F, na wypadek, gdyby coś w międzyczasie poszło nie tak.
– Mamy rezerwację w Fortyllend za – Zerknął na swój zegarek – pół godziny. Masz wszystko?
– Jestem na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewien, że wszystko zabrałem. Ten jeden procent będzie mnie pewnie męczył przez najbliższe kilka godzin.
Kiedy Dean ostatni raz pożegnał się z rodzicami, a Andrea zamknęła go w mocnym uścisku, Teddy podszedł jeszcze do swojej torby i wyciągnął z niej mały srebrny kluczyk. Klucz do domu. Schował go w kieszeni spodni, by później nie siedzieć pod domem i szukać go w torbie przez piętnaście minut.
Poprzedniego dnia planowali, a raczej Teddy planował, nie wiedząc, co szykuje Dean, wczesny wyjazd i dotarcie do domu jak najszybciej, robiąc możliwie jak najmniej przystanków po drodze. Koniec końców, dochodziła siedemnasta, a oni wciąż nie ruszyli się z podjazdu.
Restauracja Fortyllend znajdowała się przy granicy miasta. Nie musieli zbaczać z trasy i dodawać sobie do niej niepotrzebnych kilometrów.
Przez większość drogi Teddy zerkał na profil Deana, skupionego na bezpiecznej jeździe. Robił to, gdy tamten nie patrzył, a gdy Dean poruszył głową, odwracał się, udając, że wcale się nie gapił. Rejestrował najmniejsze zmiany w wyrazie twarzy szatyna i jednocześnie miał sobie za złe, że podoba mu się to, co widzi.
Powinien mu się podobać, skoro zgodził się zostać jego chłopakiem. Jak tylko zobaczył go po raz pierwszy, mógł stwierdzić, że Dean jest przystojny. Niekoniecznie w jego typie, to przychodziło z czasem.

Delikatne ukłucie w sercu przypomniało mu o cytacie od Colleen Hoover – „Nauczyłem się jednak, że sercu nie można nakazać, kiedy, kogo i jak ma pokochać. Serce robi, co chce. Od nas zależy najwyżej to, czy pozwolimy naszemu życiu i głowie dogonić serce.” Ale czy naprawdę chciał, by serce decydowało za niego? Serce nie potrafiło stwierdzić, jakie są plusy i minusy działania, nie potrafiło myśleć logicznie. Mogło go zgubić. 
Dotarli do restauracji równo z wybiciem godziny ich rezerwacji. Ich stolik stał w rogu, dając im nieco prywatności. Stoliki stały tak, że były blisko siebie, ale nie za blisko. Przerwy były na tyle duże, że klienci mogli poczuć się swobodnie i nie martwić o zostanie podsłuchanym.
W środku panowała romantyczna atmosfera związana z świętem walentynek, które świętowano zaledwie kilka dni wcześniej, dekoracje pozostały. Na białych obrusach stały okrągłe wazony, a w nich świeże, pachnące piwonie. Nad oknami wisiały różowo-białe światełka, takie, jakimi przystraja się dom na święta.
Usiedli na krzesłach, do których oparć przymocowano duże czerwone kokardy. Zaczęli przeglądać menu i czekać na pojawienie się kelnera, gotowego do przyjęcia ich zamówienia.
– Jak ci się podoba? – spytał szatyn, krzyżując ich spojrzenia.
Teddy rozejrzał się dookoła, przyglądając wystrojowi sali. Eleganckie, a jednocześnie spokojne. Idealne na kolację we dwoje. Prawie wszystkie stoliki zajmowały zakochane pary, robiące do siebie maślane oczy. Przypomniała mu się scena z Zakochanego Kundla, gdzie Lady i Tramp dzielą miskę spaghetti. Do bólu romantycznie.
– Całkiem tu ładnie. Trochę za różowo, jak na mój gust, ale może być. – Powiedzenie, że mu się podoba, dałoby Deanowi zbyt wiele satysfakcji. – Planujesz na dzisiaj coś więcej niż tylko kolację?
– Planowałem też śniadanie i obiad, ale to mamy już za sobą. Może deser albo nocna przekąska?
Do ich stolika podeszła młoda kelnerka, cała rozpromieniona, i zapytała o zamówienie. Wyglądała na sympatyczną, miała piegowatą twarz i dołeczki w policzkach, które jak tylko Teddy zobaczył, uznał za urocze.
Podali nazwy upatrzonych przez siebie dań. Dodatkowo, Teddy zamówił dla siebie wino, a Dean szklankę wody. Nie mógł pozwolić sobie na alkohol, będąc kierowcą.
Oczekiwanie na jedzenie minęło im w przyjemnej atmosferze, pełnej nieśmiesznych żartów, z których i tak się śmiali, i głębokich przemyśleń, takich jak:
– Dean, rekiny mają ości czy kości? Ości mają ryby, rekin to ssak, ale pływa w wodzie, więc pewnie jako tako podchodzi pod posiadacza ości. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić rekina z kośćmi.

***

Razem z rachunkiem otrzymali sześć cukierków o różnych smakach. Dean podzielił je losowo na pół, a Teddy skończył z dwoma o takim samym smaku.
– Zamień się – zażądał, widząc, że każdy z cukierków szatyna ma inny smak.
Dean rzucił okiem na słodycze w dłoni Teddy’ego. Lekko przygryzł wargę. Chciał mieć trochę zabawy, a zgodzenie się od razu byłoby zbyt proste i równoznaczne z poddaniem się.
– Nie.
– Nie masz jabłkowego, a ja mam dwa. Zaaamień się – Przeciągnął sylabę, brzmiąc przez to jak sześcioletnie dziecko domagające się nowej zabawki.
Teddy chciał zapłacić za swoją część rachunku. Jak tylko to zaproponował, Dean go uciszył mówiąc, że skoro to on go tam zaprosił, to powinien być tym, który płaci. Azjata miał zamiar się kłócić, ale za każdym razem, jak otwierał usta, zostawał natychmiast uciszany.
Na zewnątrz robiło się zimno. Nawet mimo niskiej temperatury, po ulicach Manchesteru krzątały się głośne grupy nastolatków, zmierzające do klubów. W drodze do samochodu minęli też parę policjantów, kłócącą się o to, kto powinien prowadzić wóz.
Opalony policjant wydawał się Deanowi znajomy, ale nie potrafił skojarzyć skąd. Był pewien, że już wcześniej widział jego grube brwi i pieprzyk na brodzie. Razem z panią policjant stali obok drzwi samochodu od strony kierowcy. Mocno gestykulowali, wymieniając się agresywnymi argumentami.
Jak najszybciej ich minęli, nie chcąc przypadkiem podpaść któremuś z nich.
Dean, będąc dżentelmenem, otworzył Teddy’emu drzwi.
– Pierwsze wyjście do restauracji za nami, tak samo jak pierwsze otworzenie chłopakowi drzwi.
– Nie pamiętam, żeby ta druga rzecz była na liście – zauważył Teddy.
– Jest tutaj – odpowiedział, dotykając się w skroń.
Ruszyli w drogę. Trasa do Luton, nawet o tak późnej porze, zajmowała od trzech do czterech godzin. Wracali do domu.
Teddy musiał się sobie przyznać, że podobał mu się dzisiejszy dzień. Podobała mu się ta, tak strasznie typowa, randka. Dzięki niej zdołał odrzucić od siebie problemy na chociaż kilka godzin i skupić się na tym, co aktualnie działo się wokół niego, na spędzaniu czasu w dobrym towarzystwie.
Przyłapał się na myśli, że nie chce, by ten dzień się tak szybko kończył.
Zbliżali się do Luton, kiedy Dean zapytał go, czy odwieźć go do domu.
Sięgnął do kieszeni, do której wcześniej włożył klucz. Wciąż tam był. Ciążył w jego kieszeni tak samo jak kłamstwa na jego sercu. W tej chwili nie chciał się przyznawać do posiadania ani jednego, ani drugiego.
– Cholera – syknął, opadając na oparcie fotela. – Nie wziąłem klucza – skłamał.
Rozpoczął plan Odłożyć powrót do domu jak najbardziej się da. Punktem pierwszym było przekonanie Deana, że nie może wrócić do domu. Najprościej było udać, że nie ma klucza. Szatyn już raz przyznał, że jego matka jest straszna, a kiedy obudzi się ją w środku nocy, jest jeszcze gorsza.
Obmyślił wszystko, co chciał jeszcze tego dnia zrobić. Tydzień pierwszych razów nie mógł zakończyć się tak szybko. Tym bardziej, że czerpał przyjemność z odhaczania punktów z listy.
Szczególnie podobało mu się pierwsze wyjście na karaoke. Zaśpiewali – bardziej pasowałoby słowo zafałszowali – Telephone Lady Gagi i Beyonce. Nie mogli znaleźć bardziej ikonicznej piosenki.
Zostawili na razie torby w samochodzie. Bez zbędnego bagażu udali się do mieszkania Deana. Tak dawno Teddy’ego tam nie było, a wciąż unosił się w nim ten sam zapach – wanillia i nuta czekolady. Wciągnął do płuc powietrze, napawając się tymi zapachami.
– Naszykować ci jakiś koc i będziesz spał na kanapie czy spanie ze mną tak ci się spodobało, że mnie nie zostawisz? – zapytał z półuśmiechem szatyn, podchodząc do niego.
Okej, powiedział do siebie w myślach Teddy, to odpowiednia chwila.
Wziął głęboki oddech, nie odrywając wzroku od oczu Deana. Czuł się, jakby dodawały mu odwagi, chociaż wiedział, że Dean nie ma pojęcia, o czym on myśli i zamierza.
Uplótł swoje dłonie wokół karku Deana i przyciągnął go bliżej do siebie, zmniejszając dzielący ich dystans do minimum. Pocałował go, a ten pocałunek przedłużał się z sekundy na sekundę. Zdawał się nie mieć końca, co ani trochę im nie przeszkadzało.
Poczuł palce Deana wplatające się w jego w jego długie kosmyki. Co wydawało się niewinną zabawą włosami, sprawiło, że po całym ciele Teddy’ego przeszedł dreszcz.
– Co cię tak nagle na to naszło? – wydukał Dean, kiedy na chwilę się od siebie oderwali.
Teddy lekko wzruszył ramionami.
– Mamy do odhaczenia jeszcze jedną rzecz z listy – odpowiedział Teddy, zabierając się do rozpinania guzików koszuli Deana. 


Chciałabym móc napisać, że jest mi przykro, ale nie jest mi przykro ani trochę. Tydzień pierwszych razów zakończył się, no, pierwszym razem. Takie niespodziewane.
Policjanci z Manchestetu to ofc Bails i Logs. Baigan? Logley? Pierwszy raz wybierałam imiona bez sprawdzania czy mają ładny szipnejm i skończyłam z tym.
W sumie planowałam opisywać każdy z dni, które tam spędzili, ale rozdział wyszedłby mi troszku za długi. Jakoś wyszło.

5 komentarzy:

  1. Rany, ta lista była taka urocza.
    Tak samo jak dyskusja o rekinach. Zdecydowanie najlepszy temat do rozmowy na pierwszej randce.
    Trofeum z ziemniaka, świetnie. Jestem ciekawa, czy akceptują takie osiągnięcia w podaniach na studia (a jeśli tak, to tym bardziej powinnyśmy założć taki klub w szkole).
    Najważniejsze pytanie: zamienili się tymi cukierkami? Jeśli nie, to nie będzie udany związek.
    No i genialna zdolność Teddy'ego do kłamania wyszła mu na dobre, kto by się spodziewał :)))
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy powód jest dobry do założenia takiego klubu. Złóżmy petycję.
      Co do cukierków - miała być tu jeszcze scena, o której zapomniałam :))))
      I tak, zamienili się. Tak jakby. Teddy miał być marudą i Dean miał mu oddać wszystkie swoje, żeby się chłopak ucieszył.
      Kłamanie to czasem dobra rzecz :))
      Wzajemnie!

      Usuń
  2. Czy o kościach rekina nie rozmawiałyśmy przypadkiem któregoś dnia w kinie? XD
    Nawet nie chcę wspominać kto dał ci inspirację do pierwszych razów :)))
    nie ma za co
    Mój światopogląd przyjął ten rozdział bardzo łagodnie, sama się dziwię z takiego obrotu sprawy.
    Znowu się spóźniłam z komentarzem, no ale to nie moja wina. Następnym razem postaram się lepiej.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S. Niech ziemniak będzie z tobą.

      Usuń
    2. Pierwsze razy są najlepsze... Dopóki nie są to pierwsze razy w stylu pierwsze umieranie czy coś.
      Cieszę się, że twój światopogląd otwiera się na świat. Jego rozwój jest ważny.
      I z tobą również!
      Wzajemnie!

      Usuń