niedziela, 30 lipca 2017

John Thomas

Niech słabe światopoglądy czują się ostrzeżone

4 czerwca, 8 miesięcy wcześniej

– Ile razy mam powtarzać, że mnie to nie interesuje?
Po raz setny w ciągu ostatnich kilku tygodni rozmawiali o tym samym – pracy w urzędzie dla niego. A jego odpowiedź wciąż pozostawała taka sama. W kółko odmawiał, a ojciec zdawał się tego nie słyszeć i pytał ponownie.
Te rozmowy stały się już dla niego nużące. I, oczywiście, kiedy przyjechał do Londynu, znowu musiał przez to przechodzić.
Rozmawiając przez telefon mógł się chociaż rozłączyć. Żałował, że nie mógł magicznym pilotem wyciszyć paplaniny ojca o tym, ile mógłby dzięki tej pracy zyskać.
– Nie musisz być po ekskluzywnych studiach, żeby załapać się do polityki – ciągnął ojciec, na co z ust Deana wydobyło się mimowolne westchnienie. – Sam fakt, że ukończyłeś Akademię Manchesteru jest wystarczający. Nauczyli cię tam tego, co najważniejsze.
– Jak wciskać w ludzi kit, żeby uwierzyli?
– Nie o to chodzi, Dean, i dobrze o tym wiesz. Nie każdemu trafia się oferta zostania asystentem ministra. Mógłbyś na początku zajmować się prasą albo komunikacją. Praca specjalnego doradcy to dobry start, zanim dołączy się do parlamentu.
Wzniósł oczy ku niebu, a właściwie sufitowi samochodu. Przemierzali ulice Londynu w ściśle chronionym przez policję jaguarze, w kierunku Downing Street. Do biura i rezydencji premiera. Ojciec wolał przesiadywać w Manchesterze, ale centrum jego pracy stanowił budynek w Londynie.
– Skąd pomysł, że interesuje mnie zajmowanie się polityką? – zapytał ojca.
– A tak nie jest?
Wzruszył ramionami. Jego wzrok spoczął na małym ekranie telewizora naprzeciwko nich. Ustawiony był kanał z wiadomościami. Mężczyzna z wielkim nosem i czerwonym krawatem informował, co aktualnie dzieje się w kraju, ale Dean przestał słuchać, jak tylko padło słowo „premier”.
On miałby zostać politykiem? Tylko, jeśli będzie mógł się spokojnie prowadzać ze swoim chłopakiem i nosić kolorowe koszulki z ironicznymi napisami. Ale zajmowanie się sprawami w kraju, dotyczącymi obywateli, staranie się podejmować jak najbezpieczniejsze decyzje i zostawanie za nie później nienawidzonym przez tysiące ludzi nie było dla niego.
Wiedział, jak wygląda życie ministra. Gdyby z jego ust padło chociaż jedno nieodpowiednie słowo, zostałoby zapamiętane na zawsze. A on był pełen nieodpowiednich słów.
– To byłaby dla mnie zbyt wielka presja – wyznał, opierając się mocniej o skórzane siedzenie. – Zresztą, nie lubię siedzieć w jednym miejscu zbyt długo.
Arthur wydał z siebie jakiś cichy dźwięk, brzmiący prawie zwierzęco. Dean zinterpretował to jako parsknięcie.
– A jednak od kilku lat siedzisz w Luton i nie chcesz się stamtąd wynieść, to przecież…
– Najgorsze miasto w Anglii – dokończył za niego Dean. – To prawda, Luton jest okropne, ale chodziło mi o pracę.
– Wiesz, że możesz go zabrać ze sobą, prawda?
Nie sprecyzował, o kogo mu chodzi, ale Dean dobrze wiedział, że mówi o Teddym. Zabrać go ze sobą, do Londynu? Co prawda, miasto znajdowało się ledwie godzinę drogi od Luton, ale wątpił, żeby Teddy zgodził się zostawić rodzinę i wynieść z tamtego miasta.
– Nie zgodziłby się. Ma tam rodzinę, przyjaciół i… resztę – powiedział, chociaż nie był do końca pewien części z przyjaciółmi.
Czy Teddy miał przyjaciół w Luton? Spotykał się głównie z nim i Annie, a ona aktualnie mieszkała w Swansea. Był też Sebastian, ale on siedział w Londynie. Przeprowadzka do Londynu właściwie tylko zbliżyłaby go do przyjaciół, ale oddaliła od rodziny.
– Dość czasu zajęło mi zejście się z nim, nie chcę go stracić przez jakąś pracę – dodał po chwili.
 Ojciec mruknął w odpowiedzi coś, czego Dean nie dosłyszał. Może to i lepiej.
– Zastanów się jeszcze nad tym – powiedział Arthur w momencie, gdy drzwi po jego stronie zostały otwarte przez kierowcę. – A teraz wstawaj i uśmiechaj się do kamer.
Jak tylko wydostał się z samochodu, oślepił go blask fleszy. Przywołał na usta swój najlepszy uśmiech i podszedł do ojca, by paparazzi mieli lepsze ujęcia ich dwójki.
I zaczął się zastanawiać, czy mógłby znosić coś takiego na co dzień.

12 czerwca

Szybkim krokiem przechodził przez salon, ciągnąc za sobą walizkę, kiedy jedno zdjęcie przykuło jego uwagę. Lubił na nie patrzeć.
To, na którym był razem z Annie. Podczas Eurowizji kilka lat wcześniej. Przypomniało mu o tym, jak kilka tygodni wcześniej oglądał ten program razem z Deanem. Kiedy nie był zajęty docenianiem świetnych piosenek, to zachwycał się prowadzącymi – Petrą i Månsem. I znów powtórzył słowa: „Rosja powinna wygrać”, chociaż tak naprawdę najbardziej podobał mu się występ samego prowadzącego i zeszłorocznego zwycięzcy.
Dean przez cały czas oglądał w skupieniu i ciągle próbował żartować. Głównie z reprezentantów ich kraju, którzy – co za zaskoczenie – nie mieli żadnych szans. Nawet Polska wypadła lepiej od nich z ich Jezusem i balladą. A przecież wszyscy mają już dość ballad.
Potrząsnął głową, na powrót skupiając się na wyjściu z domu.
To był dzień ich wyjazdu, jego i Deana… I Annie i Dylana. Dwa tygodnie we czwórkę w domku przy plaży nie mogą być okropne, prawda?
– Theodore. – Usłyszał głos matki za sobą. Momentalnie się obrócił i zobaczył ją ze zmarszczonymi brwiami i rękami opartymi na biodrach. – Gdzie się wybierasz?
Jadę razem ze swoim chłopakiem i dwójką innych osób jak najdalej od ciebie. Urządzimy sobie orgię. Wysłać ci pocztówkę?, przeszło mu przez myśl, przez co chciał jednocześnie uderzyć się w głowę i głośno zaśmiać.
Nie zrobił ani tego, ani tego.
– Przecież ci mówiłem. Dwa razy – skłamał. – Będę nad morzem ze znajomymi. Wiesz, mamo, bo mam znajomych.
– Znajomych? – zapytała z udawanym niedowierzeniem. – Liczba mnoga? Nie, to nie może być prawda.
– Ta, muszę się zbierać. Zaraz wyjeżdżamy.
Kiwnęła głową w zamyśleniu. Nie był pewien, czy w ogóle słuchała jego ostatnich słów, ale wolał o nic nie pytać.
– Zrobiłeś wszystko, o co cię dzisiaj prosiłam? – Trafniejszym słowem byłoby „kazałam”, ale to również wolał zachować dla siebie. Im mniej mówi, tym mniej ma problemów.
– Tak, oczywiście. Dziura jest zaklejona, a dom posprzątany, jak sama widzisz. – Machnął ręką, pokazując panujący w pokoju porządek. – Serio mi się spieszy.
Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale wyszedł, zanim zdążyła wydać z siebie jakikolwiek dźwięk.
Na podjeździe czekał na niego Dean, oparty o samochód. Zostawił otwarty bagażnik, do którego Teddy szybko zapakował swoją walizkę, mając nadzieję, że o niczym nie zapomniał.
Bez słowa wsiedli do środka. Dean przekręcił kluczyk w stacyjce i już po chwili byli na drodze, kierując się ku Perranporth.
– Skoro mamy kilka godzin do zabicia – zaczął Dean, przerywając ciszę. – Co powinienem wiedzieć o tamtej dwójce?

***

Gdy dojechali na miejsce, Annie i Dylan już tam byli. Przyjechali wcześniej i odebrali klucze, a teraz siedzieli przy drewnianym stoliku i popijali coś, co wyglądało Teddy’emu na Krwawą Mary.
Domek znajdował się pięć minut drogi piechotą od plaży, a przynajmniej tak uważał właściciel. Musieli jeszcze to sprawdzić.
Zanim wysiedli z samochodu, Teddy ostrzegł Deana:
– Nie można tu palić. Lepiej, żebyś wiedział.
– Spróbuję przetrwać w tym domku bez nikotyny… Nie obiecuję, że mi się uda.
Dean od razu podszedł do przyjaciół Teddy’ego, podał obojgu ręce, grzecznie się witając i zajął miejsce obok Annie. Teddy był zmuszony usiąść między nim a Dylanem.
– Miło cię poznać, Dean – powiedziała Annie, uśmiechając się przyjaźnie do szatyna.
Dylan od razu się z nią zgodził.
Przed wyjazdem kilkakrotnie powtarzał Dylanowi, że Dean używa swojego drugiego imienia, i żeby starał się nie nazywać go Victorem. Miał nadzieję, że o tym nie zapomniał.
– To mnie jest miło – odpowiedział jej Dean. – Teddy dużo mi o was opowiadał.
Dylan spojrzał na niego z uniesioną brwią.
– Ach, tak… Teds? Obyś nie wywalał żadnych brudów.
– Wywalać brudów?
Blondyn machnął na niego ręką. Jego uwaga skupiła się na Deanie. Wziął stojącą na stoliku pustą szklankę, dzbanek i nalał do niej czerwonego napoju. Podał szklankę Deanowi, który tylko kiwnął głową w niemym podziękowaniu.
„Nie zdziw się, jeśli Dylan spróbuje cię upić. To dla niego pewnego rodzaju test.”, powiedział mu wcześniej Teddy.
– Mam pytanie – odezwał się w pewnym momencie Dylan. – Jak to jest mieć premiera za ojca?
Zanim odpowiedział, Dean upił spory łyk napoju.
– To bywa uciążliwe. Czasem boję się, że jak wyjdę na ulicę, to ktoś spróbuje odwalić akcję w stylu córki Blaira.
Teddy przypomniał sobie tą sprawę. Kathryn, córka byłego premiera, została obrabowana przez jakichś uzbrojonych facetów. Napadali na nią, kiedy była na spacerze z psem i kilkorgiem przyjaciół. To było trzy lata temu. Nikogo nie aresztowano.
– To musi być nieprzyjemne – zmartwiła się Annie.
– Tym bardziej, że chce, żebym przeniósł się do Londynu i został „specjalnym doradcą”.
Teddy dotknął jego ramienia, żeby na niego spojrzał. Niechętnie to zrobił, wciąż popijając drinka.
– Nic nie mówiłeś. Masz zamiar…?
– Nie, nie zgodzę się. Zostanę z tobą i będę cię dręczyć do końca twojego marnego życia. – Zaśmiał się, ale jego uśmiech nie sięgał oczu.
Azjata zerknął na przyjaciół i przez krótką chwilę widział w oczach Dylana iskierkę zazdrości, która zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Był zazdrosny, bo Dean mógł bez problemu mieć to, na co on musiałby harować pół życia?

14 czerwca

Siedział na schodach razem z Annie, rozmawiając o wszystkim i niczym, kiedy Dean z Dylanem prowadzili zawziętą polityczną dyskusję w salonie.
– Nasi chłopacy chyba nieźle się wciągnęli – zauważyła. I miała rację, zdawali się nie zauważać wszystkiego, co się wokół dzieje, całkowicie skupieni na rozmowie. – Nie jestem pewna, czy to dobrze.
– To duzi chłopcy, dadzą sobie radę. Najwyżej się pobiją, bo okaże się, że mają całkowicie różne poglądy, nic wielkiego.
Zauważył, że włosy Annie sięgają jej już za połowę pleców. Wśród jasnych włosów wyróżniało się jedno jasnoróżowe pasemko. Normalnie pewnie by mu się coś takiego nie spodobało, ale jej dodawało uroku.
– Ile ci zostało do końca? – zapytała, opierając głowę na dłoni.
– Do końca czego?
– Studiów. Cambridge. Bo jeszcze nie dałeś sobie spokoju, prawda? – dodała. Miało to brzmieć żartobliwie, ale ona nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że ma rację.
Zaśmiał się.
– Uznali, że jestem wybitnie uzdolniony i dostałem dyplom wcześniej.
– Wcale bym się nie zdziwiła! W końcu to ty zawsze byłeś tym najmądrzejszym, który piął się na szczyt.
– Ja? – Był szczerze zdziwiony. – Przecież to ty byłaś tą mądrą. Ledwo udawało mi się za tobą nadążyć.
Kiedy byli w szkole, wciąż z nią konkurował o oceny. Co roku obiecywał sobie, że będzie najlepszy. A przy niej… łatwo się rozpraszał, ale miał wyższe wyniki, niż gdy nie było jej obok.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę, aż nie przerwał im Dean. Podszedł do Teddy’ego i złapał go za rękę, pomagając mu wstać ze schodów. Zerknął na Annie i powiedział wesoło:
– Ukradnę go na chwilę… albo dłużej.
Odkąd przyjechali, Dean unikał rozmów z Annie. Nie był pewien, czy powinien się cieszyć czy mu to wytknąć.
Na razie postanowił tego nie wywlekać.
Wciąż trzymając dłoń Teddy’ego, poprowadził go za sobą przez korytarz, do drzwi. Wyszli na zewnątrz. Słońce już dawno zaszło, a ich jedynym światłem był jasno świecący księżyc i gwiazdy.
Szli powoli, napawając się zapachem morza i świeżym powietrzem, którego w Luton często brakuje.
Teddy nie widział w ciemności zbyt wiele, ale wiedział, że zbliżają się do plaży. Nie szli jednak zwykłą drogą, Dean kierował ich gdzieś w bok. Do jakiegoś odludniejszego miejsca? Teddy wątpił, żeby ktokolwiek siedział teraz na plaży. Było przecież całkiem ciemno i zdecydowanie za zimno na kąpiele.
Szatyn mocniej ścisnął jego rękę, jednocześnie zakreślając kciukiem kółka na jego dłoni.
Rzadko kiedy trzymali się za ręce, a już na pewno nie robili tego gdzieś na zewnątrz. Dzień, podczas którego Sebastian zrobił im zdjęcie w parku był wyjątkiem, który przytrafił im się tylko raz. A teraz spokojnie sobie spacerowali, trzymając się za ręce. I Teddy musiał przyznać, że było to cholernie miłe uczucie.
Jak się okazało, Dean rzeczywiście prowadził go do jakiegoś dalszego zakątka na plaży. Byli tam tylko oni, morze i piasek, drażniący ich stopy.
– Spójrz do góry – polecił mu Dean. Jego głos był aż dziwnie cichy i miękki.
Teddy podniósł głowę i zaczął przyglądać się gwiazdom na niebie, układającym się w konstelacje. Dean wskazał na kilka gwiazd.
– Wiesz jak nazywa się ta konstelacja? – zapytał, a Teddy zaczął żałować, że nie przykładał się w szkole do Astronomii.
Widział wyraźnie, że gwiazdy układały się w konkretny wzór. Prosta linia, kwadracik. Mógł to być Delfin albo Wielka Niedźwiedzica. Były do siebie dość podobne.
– Nie. Jak się nazywa?
– Nazywa się… – Zamilkł na moment. Obrócił Teddy’ego twarzą do siebie, pochylił się i wyszeptał mu prosto w usta: – Kocham cię.
Nie czekał na odpowiedź. Pocałował go, tak zachłannie, namiętnie, jakby miał to być ich ostatni w życiu pocałunek. Jedną rękę wplótł we wciąż przydługie włosy Teddy’ego, natomiast druga powędrowała w dół, obejmując młodszego chłopaka w pasie i przyciągając bliżej.
Do Teddy’ego nie do końca docierało, co się działo. Nie spodziewał się, że usłyszy takie właśnie słowa. Ale pozwolił, żeby rzeczy potoczyły się własnym rytmem, niczego nie przerywał. Nie utrudniał.
Kiedy Dean w końcu się od niego oderwał, zrobił to tylko po to, żeby zdjąć z niego koszulkę. A zaraz po tym zdjąć swoją. I w międzyczasie zajął się też spodniami.
Pocałował go jeszcze raz. Krótko. Nie zdążył nawet oddać pocałunku, a ten już się odsuwał. I znów złączył ich dłonie. Zaczął iść w kierunku wody, na co Teddy’ego przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Próbował wyrwać się z uścisku, ale Dean nawet nie myślał, żeby go puścić.
– Jest za zimno – jęknął, ale nie włóczyć nogami. – Dobrze wiesz, że nie pływam.
– Spokojnie, uratuję cię, jeśli zaczniesz się topić.
Teddy prychnął.
– Bardzo pocieszające.
– Od tego tu jestem.
Powoli zaczęli zanurzać się w wodę. Okazała się cieplejsza, niż Teddy się spodziewał, lecz wciąż była zbyt zimna, żeby w niej pływać. Dean zdawał się nie odczuwać niskiej temperatury i od razu cały zniknął pod wodą.
Zniknął, żeby po kilku sekundach wynurzyć się kawałek dalej z szerokim uśmiechem. 
– Dean?
– Hm? – mruknął szatyn, podpływając bliżej niego.
Znów spojrzał w górę, na wskazaną mu wcześniej konstelację.
– To Wielka Niedźwiedzica, nie „Kocham Cię” – wytknął mu.
– Ja ciebie też.

18 czerwca

– Nigdy, przenigdy… Nie bujałem się w rodzicu któregoś ze znajomych.
Annie i Dean unieśli swoje kieliszki i upili po łyku. Annie się skrzywiła, a Dean wydawał się przyzwyczajać do smaku wódki.
Blondynka już mu kiedyś opowiadała o przystojnym ojcu Bri, to było jeszcze zanim zaczęła umawiać się z Dylanem. Ponoć miał świetne włosy i umięśnione ramiona. Musiało chodzić o niego.
Spojrzał pytająco na Deana.
– Akademia, jeden z nauczycieli. Jakoś wyszło, że kumplowałem się z jego synem – wyjaśnił mu szeptem, żeby pozostała dwójka nic nie usłyszała. – I miałem okazję poznać Xaviera Trudeau, a jego ojciec… – Nie skończył, tylko westchnął z rozmarzeniem.
Ojcem Xaviera był Justin Trudeau, premier Kanady. Naprawdę nie dziwił się Deanowi, że podoba mu się Kanadyjczyk, bo sam uważał go za dość przystojnego. I za dość dobry powód, żeby interesować się Kanadyjską polityką.
– Twoja kolej – powiedział do Teddy’ego Dylan.
Zastanowił się chwilę nad tym, czego w życiu nie robił i co było na tyle ciekawe, że mógłby o to zapytać.
– Nigdy, przenigdy nie robiłem sobie rozbieranych zdjęć.
Tym razem wypił tylko Dylan.
– Tylko ja? – Zmarszczył brwi, zaskoczony. Spojrzał z wyrzutem na chłopaków. – Nie umiecie się bawić.
Zignorowali go.
Następną osobą do chwalenia się swoim (nie)doświadczeniem był Dean.
– Nigdy, przenigdy nie wymyśliłem historii, żeby komuś zaimponować.
Teddy zamarł. Jeśli się napije, pewnie zażądają, żeby powiedział, o co chodzi. Mógłby coś wymyśleć. Będą wiedzieć, że jest kłamcą. Ale jeśli się nie napije, będzie to tylko kolejnym kłamstwem.
Wpatrywał się w swój kieliszek, ale nic nie zrobił. Tak samo jak reszta.
– Nikt? – chciał się upewnić Dean. Annie i Dylan pokręcili przecząco głowami. Napił się. – Więc przejdźmy dalej. Annie?
Uśmiechnęła się do niego, jakby od dłuższego czasu czekała na tę chwilę. Teddy zaczął obawiać się, jakie może być jej pytanie.
– Nigdy, przenigdy nie pływałam nago w morzu.
Dean mimowolnie się zaśmiał i zaraz potem się napił. A Teddy podążył za jego przykładem.
– Wiedziałam.
– Wierz mi, nie chcesz wiedzieć zbyt wiele – mruknął Teddy, czując nieprzyjemny smak w ustach. Skrzywił się.
I kolejka wróciła do początku, czyli do Dylana.
– Wracajmy do gry. Osobiście wolę nie znać szczegółów seksualnego życia kolegi.
– I vice versa.
 Blondyn strzelił palcami. Na serdecznym palcu lewej ręki miał cienki srebrny pierścień. Annie miała taki sam. Na zewnętrznej stronie wyryte miały jakieś wzorki, ale Teddy nie mógł dostrzec, co to było.
– Nigdy, przenigdy nie użyłem głupiego tekstu na podryw – powiedział, patrząc z lekkim uśmiechem na Teddy’ego i Deana. Kiedy żaden z nich nie tknął swojego kieliszka, zapytał: – Czemu nie pijecie?
– Powiedziałeś „głupiego tekstu na podryw” – odparł Teddy.
– Teksty na podryw, których używaliśmy nie były głupie – dodał Dean, wyraźnie zadowolony.
Dylan pokręcił głową. Sprawiał wrażenie, że chciał im powiedzieć coś w rodzaju „Ale jesteście kretynami”, ale się powstrzymał.
– Nigdy, przenigdy – zaczął Teddy, ale nie dane było mu dokończyć.
Światła w domku zgasły, pogrążając ich w całkowitej ciemności. Nawet nie zauważyli, kiedy rozpętała się burza. Na zewnątrz tak padało i grzmiało, że wyłączyli prąd. Wiatr szarpał gałęzie drzew i tworzył ogromne fale.
– Świetnie – burknął Dylan.
Coś w ciemności dotknęło Teddy’ego. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że to Dean dotknął jego dłoni. Zakrył ją swoją.
I wtedy Annie zadała pytanie, na które wszyscy w głębi duszy czekali:
– Czy to czas na historie o duchach?

20 czerwca

– Zaklucz drzwi.
– Po co? I tak nikt tu nie wejdzie, są zajęci.
Nie był tego do końca pewien, ale miał szczerą nadzieję, że rzeczywiście tak było i że nie mieli w planach w najbliższym czasie zbliżać się do ich pokoju.
Domek był przygotowany na cztery osoby, ale gdyby się uparli, zmieściłaby się jeszcze jedna, ale musiałaby zajmować kanapę. Zajmowali pokój na piętrze, a naprzeciwko mieli łazienkę, obok której mieścił się pokój Dylana i Annie. Starali się tam nie zaglądać, a tamci odwdzięczali się tym samym.
Ich pokój. Zdecydowanie mniejszy niż sypialnia w mieszkaniu Deana, ale przytulny. Jasne drewniane meble dodawały miejscu nieco wiejskiego uroku. Okno, wychodzące na ogród, zasłaniały firanki w kratę, a na samym środku karnisza, na cienkiej wstążce wisiało serce splecione z czegoś, co wyglądało na zasuszone kwiaty.
Na samym środku pokoju stało łóżko z okropną oliwkową pościelą i zbyt dużą ilością poduszek. Większość z nich i tak wylądowała na podłodze.
A na łóżku leżał Dean, podpierając się na łokciach. Niecierpliwie uderzał paznokciami w zieloną kołdrę.
– Powinniśmy to robić częściej – powiedział szatyn, gdy Teddy zajął miejsce obok niego.
Łóżko było wygodniejsze niż wyglądało. Ale nie tak wygodne jak łóżko Deana.
– „To wszystko przecenione, koleś. Seks jest świetną rzeczą jedynie wtedy, kiedy nie dostajesz go wcale.” Charles Bukowski – dodał dla wyjaśnienia. – Nie do końca moje przekonania, ale wydawało się odpowiednie w tej chwili.
Dean pokręcił głową.
– Nie o to mi chodziło. Miałem na myśli to, że powinniśmy częściej wyjeżdżać, pobyć gdzieś z dala od ludzi, tylko we dwójkę.
– Nie jesteśmy tylko we dwójkę – zauważył, a w jego myślach pojawił się obraz pary blondynów.
– Wielka szkoda. Może powinniśmy?
Spróbował to sobie wyobrazić. Tylko oni, w jakimś odludnym miejscu, z dala od Luton, Manchesteru czy też Swansea. Bez obaw, że spotkaliby kogoś ze znajomych. W miejscu, gdzie nikt go nie zna i nie musi się ukrywać.
– Czy to twój sposób na przekonanie mnie na przeprowadzkę do Londynu?
– Już mówiłem, że się nie zgodzę – odparł Dean, a na jego czole pojawiły się dwie cienkie zmarszczki. ­– Polityka… to zbyt duża presja. To, co teraz mam jest w porządku. Mogę cały dzień głaskać koty i bawić się z psami.
– Uważaj, bo Myosotis zrobi się zazdrosna.
Tym razem kotką opiekował się Sebastian. Wydawało się, że go polubiła, więc powierzyli mu na dwa tygodnie swoje dziecko. Tak długo, jak będzie ją głaskał i karmił, nie powinna sprawiać mu problemów.
Nawet nie zauważył, kiedy Dean znalazł się nad nim. Opierał dłonie o materac po obu stronach jego szyi, siedząc na nim okrakiem.
Zmuszał go do podnoszenia się, by mógł sięgnąć jego ust, a sam tylko lekko się pochylał. Teddy oplótł ramionami jego szyję i jednym szybkim ruchem pociągnął go na dół tak, że ich ciała dzieliły tylko cienkie warstwy ubrań, które jednak teraz zdawały się być o wiele za grube.
A potem ich obrócił. I teraz to on górował. Spoglądał z góry na długie rzęsy Deana, idealne brwi i ten uroczy uśmiech. Na pieprzyki na jego policzku, które zapragnął pocałować. I tak zrobił, bo kto go powstrzyma?
– To też powinniśmy robić częściej – wymamrotał szatyn, bawiąc się włosami Teddy’ego, gdy ten składał pocałunki na jego szyi.
Dean był w połowie odpinania paska u spodni Teddy’ego, kiedy drzwi ich pokoju otwarły się na oścież i stanął w nich Dylan.
– Nie macie przypadkiem… – zaczął, ale przerwał, gdy zobaczył, w jakiej sytuacji ich zastał. – Oh. OH. Przepraszam! – I wycofał się z pokoju, zamykając drzwi. – Nic nie widziałem!
W pokoju zapanowała niezręczna cisza. Teddy zsunął się z Deana i usiadł obok. Popatrzyli po sobie, ale żaden z nich się nie odezwał.
Aż w końcu Dean się zaśmiał. Teddy dał mu kuksańca w bok, ale ten wciąż się śmiał. On się śmiał, a policzki Teddy’ego zrobiły się czerwone jak dorodne pomidory. Ciężko było sprawić, by się zarumienił, zdarzało mu się to jedynie zimą i z powodu zimna, a Dylanowi udało się to zrobić przez samo pojawienie się.
– Mówiłem, żebyś zamknął drzwi… Moja mama się tak o mnie dowiedziała, wiesz? – wyznał Dean, obracając głowę w jego stronę. – Bo drzwi nie były zakluczone, kiedy… odwiedził mnie jeden kumpel z Akademii. Miał „pokazać mi kilka ruchów na konsoli”. Wyszło trochę inaczej.
Wyciągnął rękę i dotknął nią czule policzka Teddy’ego. Wpatrywali się sobie w oczy. Gdyby ktoś zapytał Teddy’ego, co najbardziej lubi u Deana, bez zastanowienia odpowiedziałby, że jego oczy.
Nie wiedział jedynie, że Dean powiedziałby to samo o nim. O jego niemal czarnych oczach. Ciemnych, tak głębokich, skrywających w sobie ogrom sekretów, a jednocześnie niezwykle mądrych.
– Ile miałeś lat?
Dean przymknął oczy, zastanawiając się.
– Szesnaście.
Usłyszeli pukanie do drzwi. Teddy przewrócił oczami i zawołał:
– Możesz wejść!
Tym razem otwarł drzwi powoli i ostrożnie, jakby obawiał się, że za nimi czeka na niego jakiś potwór, gotowy odgryźć mu głowę.
Spojrzał na nich i Teddy odniósł wrażenie, że chce odetchnąć z ulgą, że już niczego nie robią.
– Czego szukasz?

25 czerwca

Podczas przedostatniego dnia pobytu w Perranporth poszli odwiedzić kopalnię cyny, a raczej to, co z niej zostało. Niewielkiemu kamiennemu budynkowi z wysokim kominem brakowało dachu, drzwi i okien. Wyglądał jak niedokończona romańska budowla, tylko podwójnie surowa.
Teddy bardzo zainteresował się historią tego budynku, od razu zaczął szukać w Internecie jakichś informacji. Dowiedzieli się dzięki niemu, że najstarsze wzmianki na temat kopalni pochodzą z roku 1692. I że aktualny budynek został otwarty w 1802, ale zamknęli go w 1889 z powodu spadku ceny cyny.
Obaj chłopacy oglądali budynek z ciekawością, podziwiając sposób, w jaki został zbudowany. Wciąż o czymś wesoło rozmawiali.
Objął Annie ramieniem, oddalając się od Teddy’ego i Deana.
– Kto by pomyślał, że Moon znajdzie sobie faceta – powiedział, gdy był już całkowicie pewien, że tamci tego nie dosłyszą.
Nie podejrzewał nawet, że Teddy może interesować się chłopakami. Nie byli jednak ze sobą na tyle blisko, żeby zwierzać się sobie ze swoich problemów. Czasem zazdrościł mu, że Annie tak go lubi. Że chce spędzać z nim czas, potrafi swobodnie z nim rozmawiać, kiedy on ma trudność znaleźć z nim jakikolwiek temat do rozmowy, który pasowałby do nich obojga.
– Teddy z ponuraka stał się wiecznie uśmiechniętym gostkiem, to chyba dobrze. Może powinniśmy podziękować Deanowi?
Wzruszył ramionami.
– Stał się bardziej znośny, to prawda. Nawet pozwala ze sobą porozmawiać. I odpowiada pełnymi zdaniami! – Uśmiechnął się, kręcąc głową z niedowierzeniem.
– Dylan? Tak się zastanawiam, czy go nie zapytać…
Zerknął na nią. O czym mówiła? Ze zmarszczonym noskiem i niepewnym spojrzeniem wyglądała jak niewinna zagubiona owieczka.
– O co?
– O to, kiedy zdecyduje się powiedzieć mi prawdę.


Well, well, well.
Musiałam.
Taki tytuł, bo postanowiłam być śmieszkiem. Brytyjski slang jest trochę jak całkiem odmienny język. Polecam.
Od trzech tygodni nie napisałam ani słowa i jak się zabrałam po tym czasie za pisanie, to jakoś łatwo poszło. To chyba najdłuższy rozdział do tej pory. Muszę częściej robić sobie takie przerwy.
Miło się pisze sceny przeciwko światopoglądom.

4 komentarze:

  1. Biedne słabe światopoglądy. W tej chwili szkoda mi ich bardziej niż zwykle.
    Miałam mieszane odczucia co do tego wyjazdu (po co jechać w czwórkę, skoro mogli jechać sami?? Jaki to miało sens?? I to jeszcze na plażę?? Taką z piaskiem?? Ble.) ale skończyło się to prawie dobrze. Well, Dylan mógł być bardziej domyślny, aaaleee...
    Wiesz, że już myślałam, że Dean kupił Tedsowi gwiazdę i tak ją nazwał? To byłoby trochę bardziej oklepane, więc niech mu będzie.
    Jakiej prawdy chce Annie? O tym, że Teddy nie studiuje? Że zawsze się w niej podkochiwał? Inne mi nie przychodzą do głowy. Mam nadzieję, że niedługo się dowiem.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plaże są okropne. Grupowe wyjazdy tak samo, ale cóż, udało się.
      Bardziej oklepane I bardziej w stylu Glee, hm?
      Prawdopodobnie niedługo się dowiesz! Może! Niekoniecznie!
      Wzajemnie!

      Usuń
  2. A wiesz, że nawet mi się podobało? W sensie rozdział. Nawet szybko mi poszło. Co wy macie do mojego światopoglądu? Tłumaczyłam jak on działa i że przechodzi zmiany (na lepsze mam nadzieję).
    "Przemierzali ulice Londynu w ściśle chronionym przez policję jaguarze." - wyobraziłam sobie tego dzikiego kota xD
    Deano premierem? Chciałabym to widzieć.
    No i oczywiście musiałaś, no musiałaś! Nawet tu się nie obyło bez pięknego Justina i jego kanadyjskiej polityki.
    Czy rozmowa Deana z Dylanem wyglądała mniej więcej jak polityczne pogawędki naszych kolegów? Czy poruszyli temat reformacji?
    Czyżby powoli kłamstwa Tedsa zaczęły wychodzić na jaw?
    O! i nawet komentarz wyszedł całkiem długi (jak na mnie).
    To do następnego!
    Przeżyłam weekend pełen średniowiecznych inspiracji sooo teraz ja zabieram się do pisania.
    Ziemniak z Tobą!

    P.S. Czy oni grali w grę Tyriona?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli spokojnie mogę dawać więcej takich scen? XDD
      Tak, jechali w brzuchu jaguara. Właśnie o to mi chodziło.
      Ich rozmowa wyglądała podobnie. Reformacji zawsze. Koledzy mnie zainspirowali. Cóż poradzić.
      Well, powoli zbliża się wielkie bum i koniec 'wcześniej', więc chyba czas na to, żeby kłamstwa ugryzły go w tyłek.
      I z tobą również!

      Usuń