sobota, 21 października 2017

Najcudowniejszy czas w roku

Przez kruczych chłopców mam mniejsze zahamowania na przekleństwa.

2 grudnia, 2 miesiące wcześniej

Nigdy, przez dwadzieścia pięć lat swojego życia, nie sądził, że do tego dojdzie. Sytuacja jak ta równała się dla niego ze zbezczeszczeniem swojego honoru i okazaniem słabości. To pierwszy raz, gdy został postawiony w takiej sytuacji. Co gorsza, zgodził się to zrobić z własnej woli. Upadł tak nisko. Został przyzwoitką.
Gdy Dean z Teddym opijali swoje nowe mieszkanie, on siedział z boku, pilnując ich. Musiał ich później odwieźć do domu. Dlaczego nie opijali mieszkania w nim? Bo nie było w nim nic, poza łóżkiem, kanapą, lodówką oraz wieloma, ale to bardzo wieloma kartonami. Nie chcieli nawet czekać ze świętowaniem, aż skończą się rozpakowywać.
Wybrali się więc do jednego z klubów w Norwich. Sebastian musiał przyznać, że było to całkiem ładne miasto. Z pewnością sto razy ładniejsze niż zapyziałe Luton. Potrzebowali kogoś, kto byłby na tyle miły, że dopilnowałby ich bezpiecznego dotarcia do mieszkania. Sebastian miewał chwile słabości, z których nie był dumny. Gdy zapytali, trafili akurat na jedną z takich chwil.
Chętnie wybrał się zobaczyć ich nową miejscówkę, która oczywiście znajdowała się na dwunastym piętrze budynku – o trzy piętra wyżej niż wcześniejsza. Jeżdżenie z Londynu do Luton nie było takie złe, przy dobrych wiatrach zajmowało jedynie dwadzieścia minut pociągiem. Jazda do Norwich zajmowała dwie godziny, co już znacznie mniej mu się podobało. Rozumiał, że chcieli się odciąć od natrętnych ludzi, wspólnie zacząć coś nowego z dala od nieprzyjemnych wspomnień.
Wciąż, Norwich było cholernie daleko.
Mieszkanie w dwóch różnych krajach nie oziębiło jego kontaktów z Deanem, więc zaledwie dwie godziny różnicy też nie powinny tego zrobić, prawda? Miał nadzieję, że tak.
Przez cały wieczór rywalizowali, to więcej wypije (Dean wygrał), który więcej razy trafi w środek tarczy do rzutek (tym razem Teddy), a na koniec założyli się, kto wciśnie w siebie więcej frytek (znów Dean). Teraz obściskiwali się na tylnym siedzeniu samochodu Sebastiana, obawiającego się, że część tych frytek może wylądować na świeżo wyczyszczonej tapicerce. Jechał najostrożniej, jak potrafił, starając się unikać dziur i wyskakujących na środek drogi dzikich zwierząt.
– To łaskocze – powiedział przez śmiech Teddy.
Zerknął we wsteczne lusterko. Nie widział ich całych, ale zdołał zauważyć stopę Deana przy szyi Teddy’ego. Odwrócił wzrok, zanim zobaczył zbyt dużo z tej nietypowej pozy. Na szczęście wciąż byli w ubraniach. Miał ogromną nadzieję, że tak pozostanie do momentu, aż dotrą do ich apartamentu.
– Zachowujcie się – mruknął do nich, jednocześnie oświecając im w tyle światło.
Rozległy się dwa głośne syki. Nie byli przygotowani na światło. Sebastian zagryzł wargę, powstrzymując uśmiech.
– Zgaś to.
– Jak ładnie poprosisz.
– Kurwa – warknął Dean, rzucając w Sebastiana jakimś papierkiem. – Zgaś to, debilu. Naślę na ciebie ruską mafię.
Nie zgasił.

13 grudnia

Z dumą przyglądał się powieszonej na ścianie fladze. Była pamiątką z marszu równości. Została podzielona w połowie – prawa strona była tęczowa, a lewa różowo-żółto-niebieska. Nie musieli kupować dwóch flag, wystarczyło, że wzięli jedną uwzględniającą obie ich orientacje.
Nadal nie potrafił przyzwyczaić się do nowego mieszkania, a tym bardziej do nowego miasta. Niczego tu nie znał. Nie wiedział, gdzie są bezpieczne, a gdzie mniej bezpieczne miejsca. Nie znał dobrych knajp. Nie znał ani jednej osoby. Z tym będzie miał największy problem. Nawiązywanie nowych znajomości zawsze sprawiało mu problemy. Ale nie tylko to. Raz nie wszedł do muzeum, ponieważ wymagało to naciśnięcia na dzwonek. Przerosło to jego możliwości.
Introwertyzm był do dupy.
To nie tak, że on nie lubił ludzi. Chętnie spotykał się z osobami o podobnych zainteresowaniach, z osobami, przy których mógł powiedzieć cokolwiek, a one by go nie osądzały; które nie wymagały od niego wybitnych umiejętności społecznych. Takimi, przy których mógł być po prostu sobą.
Ominął go bal maturalny, bo wolał siedzieć w domu z książką (czego w żadnym stopniu nie żałował), niż tłoczyć się na małej sali wraz z jakąś setką innych dzieciaków oraz ich partnerami. Nie musiał iść, żeby wiedział, że nie będzie mu się podobało.
Ominęło go wiele i tylko częściowo tego żałował. Żałował, bo inni potrafili się bawić tak, jak jemu nie było nigdy dane. Nawet na spotkaniach grupy „Party Hard” nigdy, ale to nigdy nie upił się na tyle, żeby stracić nad sobą kontrolę albo mieć zanik pamięci. Kończył jako ten, który upewnia się, czy z resztą jest wszystko w porządku.
Zaczynał mieć tego dosyć. Nowe miasto – nowy Teddy? Raczej nie.
Na tej samej ścianie, kawałek dalej, wisiała półka. Ustawiony tam został miś, którego Teddy dał Deanowi na urodziny, miniaturowy szkielet pterodaktyla na niepewnej podstawce, a także kilka obrazów w jednej dużej ramce. Teddy wetknął właśnie w wolne miejsce zdjęcie swoje z Annie, jedno z tych starszych.
– Czy to konieczne? – jęknął Dean, wskazując palcem twarz dziewczyny. Teddy nawet nie zauważył, kiedy pojawił się obok niego.
– Tak. Jest moją przyjaciółką. Wydawało mi się, że już się z tym pogodziłeś.
Zazdrość jego chłopaka o przyjaciółkę także zaczynała go lekko irytować.
– Po prostu… Ugh. Jak to możliwe, że się przyjaźnicie? Ona wygląda na taką typową sucz, a ty jesteś… tobą.
Udał, że wcale nie uraziły go jego słowa. Powiedział „Jesteś tobą”, jakby to było coś złego. Czy to było coś złego? Nie chciał się nad tym zastanawiać. Wolał skupić się na fakcie, że Dean nazwał Annie suką.
– Mógłbyś, proszę, nie mówić na Annie „sucz”? – poprosił rozdrażnionym głosem. – Czy ja nazwałem Sebastiana chujem? Nie. A Willa? Też nie, chociaż chciałem. Annie nie jest suką, nawet jeśli, według ciebie, na taką wygląda. Jest naprawdę świetna, o czym przekonałbyś się, gdybyś nie zachowywał się jak pieprzony pięciolatek! Ciągle tylko na nią narzekasz!
Dean lekko uchylił usta. Zrozumiał swój błąd, ale było już za późno.
– Narzekam, bo uważam, że nie jest dla ciebie dość dobra! – powiedział na swoją obronę Dean.
– A ty jesteś? Czy ktokolwiek jest? Może to ja nie jestem dość dobry dla was wszystkich, co? Cholera, Dean, nie będziesz mi dyktował, z kim mam się spotykać, a z kim nie. Oczywiście, wszyscy twoi przyjaciele są świetni i cudowni, ale ja lubię też swoich. Mógłbyś to uszanować, a nie od razu ich szufladkujesz.
– Chcę tylko tego, co najlepsze dla ciebie. – Próbował dotknąć policzka Teddy’ego, lecz ten odtrącił jego dłoń. – Staram się ją tolerować, ale to nie takie proste!
Teddy pokręcił głową.
– Nie mógłbyś się skupić na czymś ważniejszym? Jak na przykład, na tym, co ja czuję? Annie jest moją przyjaciółką, Dean! – krzyknął, starając się opanować emocje. Następne słowa same posypały mu się z ust: – Lubię ją, ale to ciebie kocham!
Stało się. Powiedział to. Nie tak wyobrażał sobie moment swojego wyznania miłości. Myślał raczej o romantycznej kolacji, nie kłótni o przyjaciółkę. Ale cóż, powiedział to. Już nie mógł tego cofnąć. Nawet nie chciał, jak ze zdziwieniem sam zauważył.
Oczy Deana zabłyszczały wesoło.
– Kochasz mnie.
Ale twarz Teddy’ego okryła się cieniem.
– Tak, kocham. Nie zmienia to jednak faktu, że zachowujesz się jak rozwydrzony gówniarz.

21 grudnia

Święta nadeszły szybciej, niżby sobie tego życzył. Musiał się spotkać z rodzicami. Zabiliby go, gdyby się nie pojawił na święta. I musiał wziąć ze sobą Teddy’ego, skoro ten z oczywistych powodów nie mógł spędzić świąt ze swoją rodziną. Właściwie, nie tyle nie mógł – Lia wysłała do Teddy’ego wiadomość z informacją, że może się pojawić, ale ją zignorował – co nie chciał. Spodziewał się katastrofy.
Na początku musiał dowiedzieć się, dokąd mają się wybrać. Mieli dwie opcje, Londyn i Manchester, chyba że jego rodzice wymyślili sobie jakieś święta na tropikach (mało prawdopodobne). Przez to, że jego ojciec został premierem Zjednoczonego Królestwa, przeniósł się wraz z matką do rezydencji w Londynie. Dean wiedział jednak, że woleli swój dom w Manchesterze, tam zostawili swoje serca.
Napisał do matki. Odpowiedziała, żeby przyjechali do Londynu. Nie był zaskoczony, spodziewał się tego. Też wolałby rodzinny dom, ale przecież premier nie mógł się za bardzo oddalać – pewnie musiał się pojawić w dniu Wigilii w telewizji albo udzielić jakiegoś wywiadu.
Ledwo zaczęli zadomawiać się w Norwich, a już musieli gdzieś wyjeżdżać. Może mieszkanie z dala od tego wszystkiego wcale nie było takie dobre? I tak nie mogli uniknąć spotykania się ze swoimi problemami. On musiał przynajmniej raz w roku, na święta, odwiedzać rodziców. Teddy natomiast nie miał pewności, czy ktoś z jego rodziny nie wybierze się na przejażdżkę do Norwich.
Skoro już wiedział, gdzie odbędzie się wigilia, następnym punktem na liście rzeczy do zrobienia było powiedzenie Teddy’emu o wyjeździe. Miał tylko nadzieję, że nie wywoła tym kolejnej kłótni. Odkąd tylko się przeprowadzili, panowała między nimi dziwnie napięta atmosfera. Kilkakrotnie się pokłócili o błahe rzeczy, takie jak sposób ustawienia rolki papieru czy ilość soli, jaką mieli dodać do ziemniaków.
– Teddy? – zawołał, rozglądając się po mieszkaniu. – Gdzie jesteś?
Nie uzyskał odpowiedzi.
Wchodził do każdego pomieszczenia po kolei. Mieli ich zdecydowanie za dużo jak na samą ich dwójkę (i Myosotis). Salon z aneksem kuchennym – brak Teddy’ego. Łazienka – też nie. Schowek – ani śladu po chłopaku. Może to i lepiej. Leżały tam same graty. Nie było go nawet w sypialni, a przynajmniej tak myślał z początku, dopóki Wielka Kupa Kołdry się nie poruszyła.
– Teddy? – zapytał niepewnie, odkrywając kawałek pościeli.
Był tam. Skulony, w całości zakryty przez gruby materiał i lekko dygocący. Pierwszym, co zrobił Dean na ten widok było przyciągnięcie go do siebie i przytulenie. Zimna skóra Azjaty spotkała się z jego ciepłą i zaczęła powoli odbierać mu to ciepło, by samemu móc się ogrzać. Otoczył ich obu kołdrą.
– Czemu jesteś tak zimny?
Teddy spróbował wzruszyć ramionami. Z marnym skutkiem, wyszło mu bardziej lekkie nimi potrząśnięcie.
– Chciałem wziąć prysznic, ale woda była zimna – powiedział Teddy cicho. – Trochę mocno się uświniłem, więc musiałem zadowolić się tym, co było. A teraz próbowałem się ogrzać. Trzeba się poskarżyć właścicielowi budynku.
– Zdecydowanie. To niedopuszczalne. Płacimy, żeby mieć ciepłą wodę, a oni co?
Teddy przytulił się do niego. Dean od razu objął go mocniej i pocałował go w czubek głowy. Pachniał kardamonem i cynamonem, nowym szamponem.
– Szukałeś mnie – uświadomił sobie Teddy. – Dlaczego?
No tak. Po to tam przyszedł.
– Jadę do Londynu na kilka dni. Rodzinne sprawy. No wiesz, święta… I myślę, że powinieneś pojechać ze mną.
– Powinienem?
– Jeśli chcesz. Nie będę cię do niczego zmuszał.
Zdążył się nauczyć, że lepiej tego nie robić. Zmuszanie ludzi do robienia czegoś, czego nie chcą zwykle nie kończyło się oczekiwanym rezultatem. Na przykład takie niewolnictwo. Ludzie chcieli mieć dużo osób, które odwalałyby za nich brudną robotę, a potem dziwili się, gdy następowały bunty.
Spojrzał z nadzieją na Teddy’ego. On raczej nie myślał o niewolnictwie.
– W takim razie chętnie się wybiorę – powiedział w końcu. – Ale musisz mi obiecać, że przynajmniej jedno z dań będzie zawierało ziemniaki.
Śmiech Deana wypełnił pokój.
– A myślałem, że to ja jestem entuzjastą. 

24 grudnia

Na szczęście Andrea przygotowała faszerowane ziemniaki. Nie należały one do tradycyjnych wigilijnych dań, ale nikt przy stole się do tego nie przyczepił.
Był nieco zaskoczony tym, jak miło (znowu) przyjęli go rodzice Deana. Wszyscy byli tacy uprzejmi, chcieli dowiedzieć się o nim czegoś więcej, zadawali mu pytania. W powietrzu czuć było ten świąteczny nastrój.
Mimo że dom z zewnątrz nie wyglądał, jakby ktokolwiek miał zamiar obchodzić w nim święta, w środku został bogato ozdobiony. Wisiały girlandy, stała przyozdobiona choinka (nie była żywa, więc Teddy nie musiał się martwić o swoje zdrowie), a w tle leciały świąteczne hity.
– Jak wam się mieszka w Norwich? – zapytał Arthur na początku kolacji.
Dean podjął się odpowiedzi.
– Całkiem przyzwoicie. To ładne miasto. Możecie nas odwiedzać, kiedy tylko chcecie.
Teddy wiedział, że ostatnie zdanie było kłamstwem. Dean wcale ich tam nie chciał, ale nie miał zamiaru psuć miłej atmosfery.
– Może kiedyś się wybierzemy, jak nadarzy się okazja – włączyła się Andrea.
– Z miłą chęcią.
– Nie możemy się doczekać – odparł Dean, wymuszając uśmiech.
Teddy ścisnął jego dłoń pod stołem.
– Znalazłeś już sobie jakąś pracę? – zapytał Arthur.
– Tak, tato. Jestem asystentem w szkole. Ciągle tylko zajmuję się papierami i pomagam dzieciakom, ale dobrze płacą. Jak na razie mi się tam podoba.
Arthur rzucił mu wyzywające spojrzenie.
– Mam tylko nadzieję, że skończyłeś z ciągłym zmienianiem zawodu. Stać cię na więcej, synu.
Dean pogrzebał widelcem w swoim puddingu. Teddy domyślał się, że próbuje w ten sposób zredukować swój gniew, żeby nie wyładowywać go na ojcu. Ani trochę mu się nie dziwił.
No, może nie wszyscy byli bardzo mili, ale się starali. Mogło być gorzej. Nikt jeszcze nie umarł.
– Wkrótce odbędzie się spotkanie przedstawicieli Unii Europejskiej i wszyscy są zaproszeni z rodzinami. Nie chcielibyście się wybrać? – zaproponowała słodkim głosem Andrea.
Zrobiło mu się miło, kiedy zdał sobie sprawę, że ta kobieta właśnie nazwała go członkiem rodziny. Jego własna matka prędzej nazwałaby go hańbą rodziny, niż jej częścią.
– Jest kilka spraw, które musimy jeszcze pozałatwiać – powiedział Dean. – Będziemy raczej zawaleni robotą, wybacz.
– No dobrze. Teddy, jak smakują ci ziemniaki?
Był w trakcie jedzenia trzeciego ziemniaka. Każdy z nich miał niebiański smak. Andrea musiała poświęcić na nie dużo czasu, tak dobrze zostały zrobione. Rozpływały się w ustach i sprawiały, że jego żołądek chciał więcej.
– Przepyszne. Musi się pa… Musisz się ze mną podzielić przepisem. – Nazywanie ją Andreą, nie panią Blackburn, wciąż wydawało mu się dziwne i ciężkie do przyzwyczajenia. – Może uda mi się nakłonić Deana do pomocy.
Siedzący obok niego chłopak prychnął.
– Mówisz to tak, jakbyś to ty ciągle gotował, nie ja.
– Pomagam ci! – oburzył się Teddy. – I czasem też sam coś robię.
Dean machnął na niego ręką.
– Nieważne. Jak wrócimy do domu to zrobimy harmonogram gotowania posiłków.
– Na pewno nie chcielibyście tu zostać? Mamy dużo wolnego miejsca – zachęcała Andrea.
Ścisnął mocniej dłoń szatyna.
– Naprawdę podoba nam się w Norwich. Tu jest zbyt… zbyt wiele dramy.

***

Zajęli pokój jak najdalej tylko się dało od sypialni rodziców Deana. Teddy nadal słyszał w głowie Andreę, mówiącą, żeby dbali o bezpieczeństwo. Jeśli mieli czuć się chociaż na tyle swobodnie, żeby chociaż móc się bez skrępowania pocałować, musieli znaleźć się daleko od państwa Blackburn.
Nawet będąc piętro wyżej, na drugim końcu domu, nie czuli się komfortowo.
– Cały czas mam wrażenie, że jestem obserwowany – mruknął Dean, spoglądając na sufit, jakby w poszukiwaniu kamery. Nie było jej tam.
Niby nie było w domu nikogo oprócz nich, rodziców Deana, a także dwóch ochroniarzy. Ochroniarze nazywali się Monroe i Jekyll i nie należeli do szczególnie rozgadanych. Przechadzali się po korytarzach i na zewnątrz, pilnując wejść w nienagannych czarnych garniturach. Jeszcze tylko okulary, a bez problemu przeszliby jako Faceci w Czerni.
To, że potrzebowali ochroniarzy było niepokojące. Owszem, posiadanie człowieka, który cię obroni wydawało się całkiem fajne, ale oznaczało również, że ktoś chciał cię skrzywdzić.
– Nie chciałbyś tu zostać? – zapytał cicho Teddy, sadowiąc się na miękkim łóżku.
Dean zacisnął powieki. Między brwiami pojawiła mu się mała zmarszczka.
– Od dziecka byłem do tego przygotowywany. Nikt się mnie wtedy nie pytał, czy tego chciałem. Od razu zakładali, że tak jest, a ja... Nie wiem. Tyle czasu od tego uciekałem, że w końcu nawet nie wiem, czego naprawdę chcę – powiedział z pewnym wahaniem Dean. – Lubię to, co mam. Odpowiada mi to.
– Nie chcesz czegoś więcej?
Dean spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami.
– Chcę ciebie. Chcę być z tobą w Norwich, z Myosotis i chcę mieć tą głupią pracę asystenta. Lubię to. Nie potrzebuję niczego więcej. Dlaczego o to pytasz?
Tym razem to Teddy się zawahał. Sam bał się przed sobą przyznać, co czuje. Czy gdyby się nie spotkali, Dean osiągnąłby coś więcej? Nie siedziałby tyle czasu w Luton?
– Nieważne… Nie kusi cię czasem sprawdzić, co by było, gdybyś się zgodził tu zostać?
– Może, czasem, nie wiem.

27 grudnia

Rozmawiał chwilę z premierem. To brzmiało tak dziwnie. Surrealistycznie. Gdyby ktoś jeszcze półtorej roku temu powiedział mu, że będzie odbywał pogawędki z premierem i mieszkał w jego rezydencji, wyśmiałby go.
– Teddy – zaczął poważnie Arthur. – Czy naprawdę zależy ci na moim synu?
Nie musiał się nawet nad tym zastanawiać. Odpowiedź brzmiała „tak”. Kochał go.
– Oczywiście. Skąd to pytanie?
Arthur położył silną dłoń na jego ramieniu.
– Uważam, że najlepiej będzie, jeśli to zakończysz. Skoro ci na nim zależy, to wiesz, że tak będzie dla niego najlepiej.
– Mam z nim zerwać? 


JUŻ PRAWIE JESTEŚMY NA MIEJSCU ALERT JUŻ PRAWIE JESTEŚMY NA MIEJSCU

4 komentarze:

  1. OJCU DEANA NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK OJCIEC CONNORA TO SSIE OKEJ
    "Tak jasne, spoko, zależy mi na nim to z nim zerwę, weź jeszcze tylko mi daj kilka tysięcy funtów i załatwione" - tak powinny brzmieć pierwsze słowa kolejnego rozdziału xD
    Nie martw się, Teddy też coś wiem o ominięcu wizyty w muzeum, bo trzeba było do niego zadzwonić. Kto to w ogóle wymyślił, dzwonić do muzeum? Nie można po prostu do niego, a ja wiem, wejść??
    Hej, Dean ma rację co do Annie. Teds jest do niej przywiązany przez wspomnienia i ją wybiela, ale oni serio do siebie nie pasują. Pisałam to już przy jednym z pierwszych rozdziałów, duhh.
    Dobrze chociaż, że podali ziemniaki na wigilię.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nazwałam go Arthur, bo Artur chciał kogoś ze swoim imieniem. Nie miałam innego wyboru - musiałam zrobić z niego niefajnego bohatera. Imię zobowiązuje.
      Brzmi podobnie, gratuluję.
      Dzwonki do drzwi to zło. W ogóle, nie powinno być drzwi - tylko napisy: wejdź/nie wchodź. Od razu byłoby bezpieczniej i milej.
      Ziemniaki zawsze ratują sytuację.
      Wzajemnie!

      Usuń
  2. Dlaczego od początku miałam wrażenie, że ktoś z imieniem Arthur nie może być fajny? (Nie chcesz kiedyś kogoś z moim imieniem? Kogoś FAJNEGO :))))
    Chyba nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. Wyszłam z wprawy pisania komentarzy.
    Jak się uda, przeczytam dzisiaj jeszcze jeden.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Arthur. Lucian. Wyżywam się.
      Przecież jest Tina. Close enough.
      Przeczytaj!

      Usuń